KILKA LAT PÓźNIEJ...
wspomnienia

- JAK TO DOKŁADNIE BYŁO -
znów z KUOPIO
© CLIO XII 2008 Kuopio
WSPOMNIENIE 27

      Ruka/Kuusamo: 28-29 XI 2008

Kiitos kiitos anteeksi!

Tradycją staje się pisanie wspominka z Ruki 6 grudnia czyli w fiński Dzień Niepodległości. W sumie nie ma się co dziwić, skoro jest to zwykle pierwszy wolny dzień po wyprawie do Ruki. Jestem po dyżurze, więc mózg pracuje na zwolnionych obrotach, ale przypominam sobie, że rok temu wcale nie czułam się lepiej w pociągu o szóstej rano - choć nie wiem, czy to jakakolwiek motywacja...

Inauguracja Pucharu Świata w Ruce (Kuusamo) weszła do mojego programu rocznego - podobnie jak marcowe zawody w Lahti i Kuopio. Nie wyobrażam sobie, bym mogła do Ruki na skoki nie jechać, zwłaszcza że każdy wyjazd jest świetny, organizacja samych zawodów pierwszorzędna, a wrażeń niezmiernie dużo i to pozytywnych. Po prostu ogromnie przyjemnie jest tam być! Wyjazd mój i Elken był pewny (choć Elken znów stresowała mnie swoim urlopem i wnioskowaniem o niego), deklarował się Stawy, a Andrew powiedział pas. Stawy zabrał kolegę Adama, bo czwórka to ładny komplet :P Noclegi mieliśmy załatwione już w październiku, akredytacje też, auto czekało zamówione. Sam wyjazd - a właściwie jego perspektywa - ekscytował mnie już wczesną jesienią... ale przecież chodzi o Rukę!! Stawy zresztą uznał, że jest za drogo, ale kiedy okazało się, że koszt wyjazdu nie przekroczy 1000 zł, zapalił się do idei. Później już tam ustalali z Elken szczegóły podróży, bo oczywiście można przylecieć sobie z Warszawy do Helsinek, a stamtąd do Kuopio - i z powrotem - ale kogo na to stać? Elken podróżuje przez Sztokholm i Turku, przy użyciu samolotu, promu i pociągu - i chłopaki się pod nią podczepili. Bez stresu nie obeszło się już na wstępie, na lotnisku w Rębiechowie - oto okazało się, że samolot Elken do Sztokholmu jest opóźniony i to o kilka godzin. Koniec końców zdążyła, ale hardcore był. Dnia następnego we wtorek ekipa była już w Finlandii i po południu zajechali do Kuopio - standardowo od razu z dworca pojechaliśmy po auto do Toyoty. Na miejscu okazało się, że chyba nie było najlepszym rozwiązaniem z mojej strony wynajmowanie AYGO... -_-' Jakoś się spakowaliśmy z manelami, ale czarno to wszystko widziałam... A ja tak się starałam wypożyczyć tę AYGO na jak najlepszych warunkach - nagle okazało się, że cena zawiera tylko 700 km, a przecież do Ruki i z powrotem jest prawie 1000! To zresztą napisałam Panu Bez Ręki, a on zgodził się w takim razie rozszerzyć liczbę kilometrów do 1000 - jak ja lubię Finów. We wtorek nie pozostało nam nic innego, jak coś zjeść i iść spać. Niestety, zapomniałam mieszkania wywietrzyć przed snem, toteż w nocy prawie się udusiłam, a nad ranem o 7 byłam szczęśliwa, że już mogę wstać, heh.

W nocy świeciła się skocznia - i to K120. Rano wciąż było ciemno, kiedy o 8 pakowaliśmy się do auta. Wyobraźcie sobie, że jakoś się te bagaże dało upchnąć i wszystkim było jednak w miarę wygodnie! Kierowcą naczelnym został tym razem Stawy - cóż, udało się nam przeżyć *ok* Ale przyznam szczerze, że nie czułam się jakoś super komfortowo, mając w perspektywie jazdę przez dzikie fińskie głusze i pola reniferów z osobą, która nigdy tu nie była i nie wie, czego się może spodziewać. I w dodatku z warszawiakiem!! Nie to co Elken mmm... No ale Elken sama była wielce chętna oddać kółko komuś innemu, więc co było robić? Największą porażką było, że ci dwaj koniecznie chcieli zobaczyć renifery, podczas gdy my nie chciałyśmy ich już nigdy więcej na oczy widzieć, zwłaszcza w podróży do Ruki - kiedy więc my modliłyśmy się, żeby żadnego nie spotkać, chłopy jęczeli, że renów nie ma!

Droga była początkowo lepsza, potem gorsza. W którymś momencie było zupełnie biało, Stawy w panice zmniejszył prędkość do 40 km/h, twierdząc, że przyczepności brak (a ograniczenie jest do 100, także zimą, hehe...), ale później się ośmielił, wrzucił 120 i udawał luzaka... Warszwawiak. Mieliśmy na drodze kilka ciekawych przygód, na przykład wymijanie traktora, który kurzył tak, że nie widać było kompletnie nic. Zatrzymaliśmy się w Ristijärvi, bo chłopaki chcieli zdjęcia zimy porobić - tamże prawie rozjechaliśmy jakąś staruszkę, co sama nam wlazła pod koła... Mieliśmy także tradycyjny postój w Jalonniemi (Suomussalmi), gdzie zlikwidowali naszą kawiarenkę przy stacji - więc poszliśmy do drugiej obok. (Tam chłopaki jedli "hamburgera z pączka" - czyli najprawdopodobniej zwykłą fińską lihapiirakkę...) Mieliśmy postój przy polu strachów na wróble (Hiljainen kansa za Suomussalmi). Kiedy byliśmy w Kuusamo, już się mocno ściemniało. Bezpiecznie dojechaliśmy pod Heikkalę, gdzie wszyscy ooddali się zachwytom nad pięknie oświetloną skocznią i ogólnie okolicą. Przy okazji tej podróży warto wspomnieć, że choć warunki drogowe określone były na stronie zarządu dróg jako "dobre", tak naprawdę były znacznie gorsze niż rok temu, o tych sprzed dwóch lat nie mówiąc. Biała droga!!! Gdyby tak było dwa lata temu, chyba byśmy się z Elken nie odważyły pojechać na pierwszą wyprawę...

Pokoiki mieliśmy jak zawsze - tym razem bez pościeli, bo cennik się zmienił. Ot kolejna niespodzianka, ale pani Heikkala zgodziła się, że skoro nic o tym nie wiedzieliśmy, w tym roku policzy nam jak dawniej: 20 euro za dobę od łebka. Rozpakowaliśmy się, doprowadziliśmy do stanu używalności i poszliśmy na spacer do Ruki (co brzmi dumnie). W Ruce pięknie jak zawsze: mam na myśli skocznię, drzewka, światełka. Wzdłuż Talvijärvi i toru narciarskiego budują się coraz to nowe domki (Elken postanowiła tam kiedyś z Mattim zamieszkać). Biegali tam sobie różni reprezentanci - to jest mniej fajne w Ruce, gdzie są konkursy trzech dyscyplin: nie wiadomo, czy biegnie ktoś znajomy czy nie, nawet jeśli ma znajomo wyglądającą kurtkę :P Doszliśmy do naszego ukochanego hotelu Rantasipi Rukahovi, chłopaki jęczeli, czemu media center nie jest bliżej (oni w ogóle chcieli jechać samochodem...), odebraliśmy akredytacje (bez problemu), a potem poszliśmy coś zjeść - konkretnie pizzę do Koti Pizza. W Ruce wciąż budowa, plac na nowo istnieje, ale na jego środku stoi jakiś budowany budynek i wygląda to jakoś tak... dziwnie oraz ni w pięć, ni w dziewiętnaście. W pizzerii byliśmy jedynymi gośćmi - ale zaraz się zrobił tłum. Sympatyczni panowie za ladą ci sami :) Chłopaki wydziwiali, jak można jeść pizzę z jajkiem - a to Elken ulubiona pizza: z bekonem i jajkiem właśnie! - a także na rozmiar swojej pizzy. Potem poszliśmy do sklepiku, bo trzeba było zrobić zakupy przynajmniej chlebowe - i tutaj chłopaków spotkała największa tragedia tego wyjazdu, a mianowicie okazało się, że Alko właśnie zamknęli. Stawy był niemal na mnie obrażony, czemu mu nie powiedziałam, że jest tylko do 18! Lol.

Chłopaki sobie poszli - bardzo rozczarowani, że nawet w pubie nie chciano im sprzedać flaszki - a my dalej kręciłyśmy się po Ruce - no bo przecież nie można tak od razu wrócić na kwaterę! Problemy z Alko mieli chyba także pewni reprezentanci, bo co i rusz ktoś w tamtę stronę kursował, a wracał mocno zawiedziony. Byłyśmy zresztą świadkiem, jak zaraz po zamknięciu grupa hałaśliwych Rosjan usiłowała się do Alko dostać... Zaszłyśmy do media center, żeby dowiedzieć się o bankiet, a także wziąć kartkę parkingową - ostatecznie nie mieliśmy zamiaru codziennie dylać na tę górę. A później spędziłyśmy trochę czasu w naszym ulubionym miejscu przy recepcji hotelu :) Wiedziałyśmy, że Stan Snopek przylatuje do Kuusamo tego samego dnia pod wieczór - a mnie się kojarzyło, że coś koło 18 jest lot z Helsinek. Pomyślałyśmy sobie, że miło byłoby spotkać się, choćby u niego w Tropikach, pogadać na chwilkę. Niestety, okazało się, że ten wieczorny lot to jest po 20... A kiedy poszłyśmy na autobus do Kuusamo o 20.15, okazało się, że nie jedzie, ponieważ rozkład wchodził w życie dopiero następnego dnia. Dóóóóóół. Koniec końców wróciłyśmy do domu, wmawiając chłopakom, że mamy już jedną imprezę zaliczoną, a zaproszenie na drugą też dostałyśmy :P Warto dodać, że było okropnie ślisko i zaliczyłam glebę, a jacyś Francuzi obojętnie przeszli obok, Elken zaś w drodze powrotnej fotografowała absolutnie wszystkie domki na brzegu Talvijärvi i zboczu Ruki (te wcześniej wspomniane).

W Rantasipi chyba nawet spotkałyśmy jakichś znajomych - ale możliwe, że myli mi się z dniem następnym. Kręcili się Finowie z kadry B oraz Vaciak. Był Schlieri w nieodłącznym towarzystwie Kotiego. Był nawet Tommi Nikunen - a to niespodzianka! - z jakimś ogonem znajomych... Tommi chyba całe zawody przesiedział w barze hotelowym -_-' Byli też inni skoczkowie - pamiętam Japończyków i Norwegów. Nie zabrakło Clasa Brede Bråthena oraz Jørgena ;P Byli też znajomi z MTV3 - Jani Uotila i Toni Nieminen, którzy sami z siebie się ze mną przywitali, jakie to miłe. Do Japończyków przez cały wyjazd chciałam zagadać, ale ostatecznie nie odważyłam się. Oto bowiem tej jesieni rozpoczęłam naukę języka japońskiego, na co miałam ochotę dobre pół życia - no i sobie pomyślałam, że w Ruce sobie z Japońcami pogadam... ale na planach się skończyło. Co ja poradzę, że jedynym zdaniem, jakie umiem płynnie wymówić, jest chyba: "W jakich godzinach czynny jest bank?" *hahaha* Niemniej jednak za dwa lata planuję z Japońcami robić wywiady, możecie mi wierzyć :] Od Vaciaka dowiedzieliśmy się natomiast, że Finowie (kadra A) nie mieszkają w Rantasipi, tylko w jakichś chatkach trzy kilometry dalej. Vaciak niby wymawiał się pragnieniem spokoju, ale mi się wydaje, że tragiczna sytuacja finansowa fińskich skoków ma się bardziej do rzeczy... Za kilkuosobową chatkę płaci się pewnie tyle, ile za jeden pokój w Rantasipi - tego jestem pewna. (Chociaż z drugiej strony, jak się tak dowiadywałam o cennik zimowy i właśnie "inauguracyjny", to pobyt tygodniowy wcale nie wychodzi jakoś super drogo, a właściwie jest bardzo korzystny cenowo.) Niemniej jednak Vaciak został zaatakowany z miejsca w kwestii wywiadu - trzeba było widzieć jego reakcję na moje pytanie: smętne zwieszenie głowy :D Obiecałam jednak, że chodzi nam o jakieś 15-20 minut - na przykład między zebraniem kapitanów ekip (we czwartek o 11) a konferencją ekipy fińskiej (12.30). Vaciak obiecał dać znać.

Miałyśmy zakrojone na szeroką skalę plany wywiadowe - Vaciak, Hannu, Havu, Niemy i Larinto, trener Kazachów (na którego się napaliłam) oraz aktualny trener Niemców, Werner Schuster (na którego napaliła się Elken). Hannu, Havu oraz trenera Kazachów nie było z przyczyn różnych (emerytura, rehabilitacja, inne). Vaciaka przynajmniej złapałyśmy, zaś Niemego i Larinto miałyśmy łapać we czwartek. Już wcześniej kontaktowałam się z Larinto w tej kwestii i był raczej chętny, a szczegóły mieliśmy dograć na miejscu. Oczywiście, fakt ich miejsca zamieszkania mocno te plany mieszał... :/ Co zaś do Schustera, to namówiliśmy kolegę Adama, który - choć w skokach zupełnie się nie wyznaje - jest germanistą i w ogóle zna Deutsche Sprache fest, coby taki wywiad zrobił. Że my mu napiszemy pytania i umówimy go, a on po prostu pogada. Jak być może wspominałam, nie jestem w stanie rozmawiać z Niemcami czy innymi niemieckojęzycznymi skoczkami po angielsku - ot taka fanaberia. Mogę rozmawiać po angielsku z Norwegami, Francuzami, Włochami czy Szwedami - ponieważ ich języka nigdy się nie nauczę i nie mam w planach. Natomiast języka niemieckiego uczyłam się całe lata, dogadać się dogadam i załatwię sprawę, luźno też sobie mogę porozmawiać, ale nie zrobię wywiadu. Poza tym mamy w redakcji ludzi, którzy po niemiecku mówią i którzy z powodzeniem mogą się tym zająć - ale nie ja.

Nadszedł czwartek 27 listopada, kiedy spaliśmy do oporu - zwłaszcza chłopaki. Vaciak nie dawał znaku życia, więc o 11.30, kiedy wybieraliśmy się już na Rukę, wysłałam mu konkretnego smsa, na którego odpisał, że za kwadrans mu pasuje -_-' Całe szczęście, że naprawdę już wsiadaliśmy do samochodu, a pytania były gotowe - mogliśmy robić wywiad za kwadrans. Wywiad był jak zawsze miły, ale ja chyba już pisałam kiedyś, że lubię rozmawiać z tym człowiekiem. Odpowiada na pytania rozsądnie i z namysłem, a nie półsłówkami. Oczywiście nie obyło się bez śmiechu już na wstępie, kiedy na pierwsze pytanie "jak się czuje jako trener główny reprezentacji przed pierwszymi zawodami Pucharu Świata" Vaciak zamyślił się i przez dobrą minutę milczał *hahaha* Natomiast mniej mi do śmiechu było, kiedy mój rozmówca zaczął się popisywać swoją elokwencją i erudycją i kiedy przy temacie kryzysu w fińskich skokach stwierdził, że słowo "kryzys" pochodzi z greki i oznacza "nowe możliwości". Okeeeej... Co mi się podobało jeszcze mniej, to mocno ekonomiczne podejście do sytuacji skokowej w Finlandii - kiedy Vaciak powiedział, że w ostatnich latach masa skoczków jeździła na najróżniejsze zawody międzynarodowe, nie osiągając żadnych sukcesów, i że było to właściwie wyrzucenie pieniędzy w błoto. Poniekąd rozumiem jego podejście - facet jest naprawdę w ciężkiej sytuacji, związek narciarski nie ma kasy na utrzymanie organizacji i całego zaplecza na odpowiednim poziomie, a poza tym cała gospodarka fińska boryka się z kryzysem, toteż słowo "oszczędność" jest aktualnie na topie... Niemniej jednak zabrzmiało to w moich uszach brutalnie. I zastanawiam się, czy Finlandia nie stanie się pośmiewiskiem innych krajów skokowych, które na zawody jednak starają się wysłać tylu zawodników, ilu tylko mogą - nawet jeśli nie mogą liczyć na jakieś sukcesy...

Później odbyły się konferencje - i złamana została jedna tradycja: tym razem udało się nam nie spóźnić na konferencję Finów :D Przyszły te ciule w składzie: Matti, Harri, Arttu, Kalle, Niemy i Larinto, a towarzyszyli im Vaciak i Pena. Matti był duchem nieobecny, na Harriego rzucili dziennikarze, Arttu się ciągle śmiał, Kalle uśmiechał się sympatycznie, a Niemy i Larinto... ho ho. Konferencja była poprowadzona w inny sposób niż zwykle - czyli chłopaki nie siedzieli za stołem, a mikrofon wędrował od krańca do krańca. Tym razem proszono na estradę (podwyższenie) pojedynczo każdego z panów, na ekranie zaś wyświetlano jakąś konkretną liczbę i proszono o skomentowanie. Napisałam o tym w niusie z konferencji, ale czytelnicy nawet tego nie pojęli... W każdym razie było sympatycznie, po konferencji skoczkami i trenerami zajęli się dziennikarze - Matti uciekł w te pędy - a jak skorzystałam z okazji, że nikt nie był zainteresowany, i uderzyłam do moich dwóch najnowszych ulubieńców w fińskiej kadrze: Ville Larinto i Samiego Niemiego - i dalej umawiać się na ten wywiad. Oczywiście, nie obyło się bez problemów - chłopaki niby by były chętne, ale terminarz mają napięty; wieczorem po skokach nie, bo to późno i są zmęczeni; nie mieszkają w Ruce, tylko dalej, więc tu właściwie nie bywają; no okej, bywają na zakupy, więc może przy tej okazji; ale nie wiedzą, co reszta ekipy na to. Ja nawet zaproponowałam, że możemy pojechać do nich do domku, bo mamy auto, co już w ogóle wywołało zrozumiałą panikę :P Ostatecznie umówiliśmy się na godzinę 14 dnia następnego na recepcji w Rantasipi, przy okazji ich zakupów :P Ludzie, jaki ja miałam wewnętrzny ubaw przy tym umawianiu się - chyba od roku 2002 i Vellu Lindströma tak się w środku nie uśmiałam. Oni po prostu nie śmieli mi odmówić - ale czego się spodziewać, skoro ja stara baba, a oni mają 17 i 18 lat? Elken tymczasem cykała zdjęcia, zastanawiając się, czy wywiad już się dzieje czy jeszcze nie, bo trwało to naprawdę długo - i kiedy później oglądałyśmy te foty, zobaczyłyśmy te przerażone spojrzenia, jakie ukradkiem chłopcy sobie rzucali *hahaha* Ale oni byli niesamowicie mili i kiedy rozstaliśmy się w obopólnej zgodzie, zostałam nawet obdarzona uśmiechem, heh.

Potem odbyła się konferencja kombinatorów fińskich (norweskich znaczy się, lol), na którą zerkałam jednym okiem, ponieważ pisałam niusa na stronę, ale kiedy zobaczyłam Anssiego Koivurantę, zaczęłam gapić się oboma oczami. Nie powiem, Anssi wyglądał baaaaaardzo pociągająco, kiedy stał tam z rozwichrzonym włosem i niedbale oparty o stolik, mmm... Ale Elken nawet jednego porządnego zdjęcia mu nie zrobiła, łeeee... bo fotografowała innego Fina. Drużyna kombinatorów to chłopcy znani i lubiani: Jaakko Tallus, właśnie Anssi, Janne Ryynänen, debiutant - ale kolega z Veikkaus Tour i krajowych mistrzostw - Lauri Asikainen oraz niejaki Ville Kähkönen. On to właśnie wpadł w oko Elken, ale możliwe, że Elken wpadła w oko jemu, ponieważ kiedy oglądałyśmy później zdjęcia, okazało się, że Ville ów na każdej fotce patrzył w obiektyw. No no... Konferencja kombinatorów odbyła się w ten sam deseń co skoczków, choć została wzbogacona "występem" Lauriego. Kiedy ów występ zapowiedziano i poproszono Lauriego na środek, sądziłam, że zobaczę jakiś pokaz breakdance... a on tylko się rozebrał i pokazał nowy strój kombi, jaki od tego sezonu mają. Dóóóóóóóół.

Potem odbyła się konferencja FISowska, na której obecni byli Morgi i Schlieri - jako miejsce 1 i 2 ubiegłorocznego PŚ - oraz oczywiście Walter Hofer *serduszka*. Zanim się to jednak dokonało, zagadałam przechodzącego obok Kariego Pätäriego. Napełniła mnie ta rozmowa niejakim przerażeniem, a konkretnie sam Kari, który patrząc na mnie miał taaaaaaaaki uśmiech, jakby normalnie coś sobie zaaplikował. Ludzie, nikt się w taki sposób nie uśmiecha! W każdym razie sprawę do Kariego miałam taką, że kto niby się na konferencji pojawi - no bo Janne był przecież trzeci w PŚ, ale karierę zakończył, i czy w takim razie nie ściągną kolejnego w klasyfikacji, a więc Toma Hilde (co by było miłe i by Jørgen przyszedł). Kari mi powiedział, że Janne powinien się przyjść, ponieważ jest/będzie w Ruce podczas zawodów. Jeeee! Czyli kolejny ludek, którego się tak naprawdę nie spodziewałam, miał się pojawić :) Janne się ostatecznie nie pojawił, ale za to przyszedł Walter i w dodatku usiadł zaraz za mną, więc dwa słowa zamieniliśmy. Walter między innymi stwierdził, że do kobiet zawsze się uśmiecha, ponieważ one na to zasługują. No, uznajmy, że te słowa to coś miłego. Konferencja sama w sobie była nudna, ale w celu jej urozmaicenia znów zadałam pytanie z sali (z pierwszego rzędu), a tym razem moim głównym konikim była idea, by zawody skoków miały trzy serie zamiast dwóch. Osobiście nie popieram tego pomysłu, ale byłam ciekawa opinii szefa. Jak się można było spodziewać, Walter także nie popierał - więc tym razem się zgadzaliśmy. (O tę kwestię pytałam też Vaciaka, który był zgoła odmiennego zdania.) Pytań więcej nie było, więc zaopatrzyłyśmy się jedynie w broszury z nowym regulaminem skoków, dostałyśmy także zaproszenia na jakąś tam specjalną FISowską VIPowską imprezkę w restauracji na skoczni - czemu nie? Tymczasem robota w media center była na tę chwilę skończona, Stana wciąż nie stwierdzało się, więc poszliśmy na zakupy (chłopaki do upragnionego Alko), a później na obiad. Postanowiłam być burżujem i zaprosiłam całe towarzystwo na obiad do hotelowej restauracji, gdzie chłopaki zamówili sobie renifera, a my coś innego. Było miło, sympatycznie i nastrojowo, a młodzi kelnerzy co pięć minut przychodzili i pytali o zamówienie - a kiedy się w końcu zdecydowaliśmy, to jak na złość nikt nie przychodził -_-' Po obiedzie nie zostało nam wiele czasu, więc powoli zabrałyśmy się na skocznię. W media center przebrałyśmy się w cieplejsze ciuchy, pogadałyśmy trochę ze Stanem, który już był dotarł, a także pogapiłyśmy na... Riku. Jeszcze jeden znajomy, którego nie podejrzewałyśmy o obecność: Riku Riihilahti! Niby już nie pracuje dla YLE, ale... może współpracuje? Nic się nie zmienił :P Wciąż biegał jak wolny elektron - zarówno w media center, jak i później na skoczni, kiedy przyprowadzał do stanowiska YLE coraz to nowych skoczków :P Nawet Koti nie miał nic do gadania :P Warto wspomnieć, że Koti był oczywiście obecny na konferencji z udziałem swojego podopiecznego Schlieriego - a przyszedł chyba w wyjściowym dresie, choć odnośnie tej wyjściowości to nie jestem zupełnie pewna... Heh. Był też Pan Ryba, który się obcałowywał z jakąś panną. Okropność.

W odpowiednim czasie ruszyłyśmy na skocznię, coby obserwować treningi oraz kwalifikację. Warunki panowały doskonałe: lekki mróz, wiatr spokojny, na trybunach pustki. Nic się szczególnego na tych treningach nie działo, ale w pamięć zapadły mi fantastyczne skoki Japończyków, a także świetne występy Finów: zwłaszcza Mattiego, któremu Vaciak obiecywał "comeback", oraz Larinto. Pod skocznią też się chyba niewiele działo. Stawy z Adamem pojechali sobie na górę i tam porobili zdjęcia w zimowej scenerii. Pan porządkowy przeganiał fotografów i kazał im stać w zagrodzie, lol. Norwegowie stali w kupie i patrzyli na skocznię - w tym CBB oraz Jørgen. Jørgen jak na mój gust za mało uwagi poświęcał Andersikowi - nic dziwnego, że temu tak słabo poszło - a z kolei wciąż trzymał się Toma. Cóż, generalnie wiadomo, że Tomusia trzeba mieć na oku, ale to, co ci dwaj wyprawiali później, przechodzi najśmielsze wyobrażenie: publiczne obściskiwanie się i przytulanie, w dodatku w różnych podejrzanych pozycjach, no to nawet dla mnie przesada. No, na końcu wreszcie się doczekałam, żeby Jørgen trochę i Andersa zauważył - widać naprawdę już nie mógł z Tomem wytrzymać - i nawet coś mu tam szeptał do uszka, kiedy Anders gadał z telewizją, heh.

Na zawodach pojawił się rzeczywiście Janne, który wystąpił w dwóch różnych strojach: białej kurtce reprezentacyjnej, a także czarnym ciuchu MTV3. Oto bowiem Janne zatrudnił się w MTV3 jako komentator - dołączył do Janiego i Toniego, jak miło. Będzie go można słuchać co weekend podczas transmisji skoków, ale fajnie! Osobiście naprawdę się Janne nie spodziewałam w Ruce, skoro właśnie tamtego dnia Mico miał urodziny... no ale cóż. Możliwe, że Janne zatęsknił za Mattim - "koło którego budził się przez te wszystkie lata częściej niż koło własnej żony" :P W każdym razie miło go było znów zobaczyć i nawet dwa słowa zamieniliśmy, kiedy się we czwartek wszystko już skończyło, a ludzie rozeszli. Co ten Janne mi powiedział...? OMG, właśnie stwierdziłam, że zupełnie nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy. Brak mi słów. Chyba właśnie zapytałam go krótko o tę jego pracę dla MTV3... i tyle. Musiałam na głowę upaść...

Po kwalifikacji czekałyśmy na Wernera Schustera, żeby go zapytać o wywiad. Niemieckie trenerstwo zeszło z góry chyba jako ostatnie - na szczęście poznaliśmy ich po fajnych żółtych kurtkach. Idzie Schuster, ja do niego podchodzę, witam się, przedstawiam w moim niemieckim, mówię, dla kogo piszę i... A on mi w tym momencie: "Nie mam czasu" - i poszedł. W tamtej chwili wydawało mi się to bardzo komiczne, bo tak nagłe i niespodziewane - ale kiedy myślałam o tym później, doszłam do wniosku, że dziad zachował się po prostu jak ostatnie chamidło. No hej, tak się ludzi nie traktuje. Ja tam stoję jak wryta, ale zaraz zagaduję do gościa, który z nim przyszedł - sympatycznego i uśmiechniętego. Wykładam sprawę i stanęło na tym, że facet wziął mój numer telefonu i obiecał zadzwonić, gdyby coś się udało. Ech ech...

Wróciłyśmy na górę, trochę posiedziałyśmy w media center, wyżaliłyśmy się Stanowi, a potem chyba po prostu pojechaliśmy wszyscy do domu. I tak było już późno, bo koło 22. Dnia następnego, a był to piątek 28 listopada, miał się rozpocząć uroczyście sezon Pucharu Świata 2008-2009. Mój jedenasty sezon ze skokami narciarskimi - dziesięć lat po tym pierwszym magicznym 98-99. Nie zapowiadał się w perspektywie dobrze, albowiem o poranku powitała nas za oknami... zamieć śnieżna. Wiało okrutnie (a przecież w Ruce nigdy nie wieje), sypał śnieg i w ogóle porażka. Oczywiście, zawsze trzeba mieć nadzieję i taka nam też towarzyszyła przez cały ten dzień.

W planach nie było świętowania nowego sezonu, tylko ciężka praca. Eee... ciężka praca i Clio? Nieeeee. Pojechaliśmy autem znów na Rukę i tym czasem nie mogliśmy zaparkować pod media center, bo nie było miejsca. Najbardziej wkurzyło nas auto, które zajęło dwa miejsca parkingowe - i z dziką satysfakcją doniosłam o tym ludziom w media center, bo chamstwa nie zniesę. Niestety, nie mieli tego akurat auta wciągniętego na listę numerów rejestracyjnych - a szkoda, fajnie byłoby typa wywołać z sali i kazać mu się przeparkować, strasząc jeszcze mandatem... W planach dnia był wywiad z Niemym i Larinto, na który naprawdę miałam wielką ochotę i nawet układanie pytań poszło mi bez szczególnego oporu. Wcześniej - bo na 13 - była owa imprezka FISu, a konkretnie prezentacja firmy Berkutschi połączona z poczęstunkiem. Odbyło się to w restauracji dla VIPów - ravintoli Sudenpesä pod skocznią. W środku płonęło ognisko, dymu było pełno, kelnerka ubrana w strój lapoński, przekąski na drewnianych talerzach, a wszędzie faceci. Zaraz przy wejściu zaproszono nas do stolika, gdzie kazano się podpisać, a także wręczono czapeczki firmowe oraz gumową opaskę na rękę z USB (okazało się, że to jest pendrive... czego to ludzie nie wymyślą). Ponieważ byłyśmy takie trochę zdezorientowane, pani zza stolika popatrzyła na nas trochę podejrzliwie i spytała, czy my na pewno tutaj... Więc oczywiście energicznie potrząsnęłam głową, że jak najbardziej! Usiadłyśmy sobie w kąciku, nabrałyśmy pysznego jedzonka i obserwowałyśmy otoczenie ze świadomością, że będziemy musiały wyjść w trakcie, jeśli chcemy zdążyć na wywiad. Obecni byli oczywiście Walter i Pan Ryba, a także Miran; CBB (który miał tego dnia 40-te urodziny, więc mu nie omieszkałam złożyć życzeń) i Jørgen; pojawił się Matjaz Żupan, Goldi (który w ogóle był wszędzie) i trochę innych ludzi, także z Suomen Hiihtoliitto. Potem się zaczęła część właściwa czyli gadanina i prezentacja. Jak ja tego nie lubię: nadawać małej sprawie otoczkę wielkości i pompy. Wyszedł jakiś gość i zaczął wykład o skokach narciarskich, powiązaniach z naturą i przyrodą, a także jak się jego firma ma do tego wszystkiego. Oni się tam po prostu trykali, prawili komplementy i w ogóle to było takie śmieszne i żenujące. Ja rozumiem, że jak się zostaje sponsorem FISu, to jest to COŚ - ale na Boga, czy trzeba się przy tym tak popisywać i podlizywać? Trochę skromności. Jak to mówią: w prostocie nigdy nie ma kiczu. Tam, moim zdaniem, był.

Zjadłyśmy w każdym razie przekąski i wymknęłyśmy się, mając nadzieję, że Walter - który specjalnie nas zaprosił - nie zauważy. Wróciłyśmy do hotelu, zrobiłyśmy się na bóstwa i dalej wystawać na recepcji w oczekiwaniu na te dwie sieroty. Jak się możecie domyślić, nie przyszli. Arrrrrgh. Siedziałyśmy na tej recepcji trzy kwadranse, głównie dla samej przyjemności siedzenia, po czym wróciłyśmy do media center. Zastanawiałyśmy się z Elken, czy Larinto nie chciał mojego numeru telefonu ("Nie, nie będzie potrzebny."), bo z góry zakładał, że nie przyjdą??? Ożesz, co za... łobuzy. Wracamy smętne i zastajemy wiadomość od Larinto, jeszcze z poprzedniego wieczoru, że jednak im nie pasuje ta 14, bo mają jakiś trening. Dóóóóóóóóół. A ja nie zaglądałam wcześniej, bo mi net strasznie powoli chodził... No i to tyle, jeśli chodzi o wywiad z Niemym i Larinto, wschodzącymi gwiazdami fińskich skoków. Larinto mi (bezczelnie) napisał, że mogę przez neta wysłać pytania, to może zdążą odpowiedzieć. Napisałam mu, że ma spadać... no, że to zupełnie nie będzie fajne. Ech ech. Trochę to przykre, buuuuuu - ale co poradzić? Pocieszyłyśmy się natomiast faktem, że wiatr się uspokoił - oto bowiem na stronie zawodów podają pomiar z wiatromierza na progu skoczni - no i przez cały dzień cyferki migały między 6 a 8 m/sek, tymczasem o 15, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wiatr przycichł do 3 m/sek. Noo, to już wyglądało bardziej zachęcająco.

Udałyśmy się na obiad - tym razem do restauracji przy sklepie z lapońskimi pamiątkami. Ja zamówiłam "zupę lapońskiego dziada" (lapinukonkeitto), a Elken renifera - bardzo smaczne to było i dość tanie, a sałatką dopchałam się strasznie. Później już były tylko skoki - zaczął padać śnieżek, ale nie wiało. Flagi, które za dnia i przy kombinacji łopotały mocno, teraz wisiały smętnie na masztach. Bardzo dobrze. No i przebiegła najpierw seria próbna - bez żadnych komplikacji - a potem zaczął się konkurs drużynowy. Zaczął się pięknie, w dobrych warunkach... a jak przyszło do trzeciej kolejki, warunki znów się do diabła pogorszyły! Olli w padającym śniegu i wiejącym wietrze skoczył 103 metry, a Bardalowi tory oczywiście wyczyścili przed skokiem, co było wkurzające, nawet jeśli Olliego nie lubię. Konkurs stanął, jury się zbierało i debatowało, a nas nawet nie wpuścili do domku, co stoi obok, cobyśmy się mogły ogrzać. W ubiegłym roku znajdowała się tam szatnia przedskoczków, ale i media mogły tam wejść. W tym roku budynek zupełnie przeznaczono dla mediów, a przedskoczków wygoniono gdzie indziej - zrobiono tam "Ski-jumping info center", gdzie drukowano na bieżąco wyniki. We czwartek normalnie można było tam wejść, tymczasem w piątek przy wejściu stanęli dwaj panowie ochroniarze i wskazując na numerek 2 (strefa trenerska!) powiedzieli, że wejścia dla mediów nie ma. Warto zaznaczyć, że dzień wcześniej numerki wisiały także 9 i 10 (czyli prasa i foto) - a teraz już nie. I nie przetłumaczysz porządkowym, że coś jest nie tak. Arrrgh. Ale w tym roku coś w ogóle się z tymi porządkowymi działo dziwnego, ponieważ tego samego dnia nie chcieli do strefy mediów wpuścić na przykład Stawego, który wszystkie numerki miał jak najbardziej w porządku. Oczywiście, zachodzi też możliwość, że nie spodobał się im na visus :P

Tak czy owak, konkurs stanął, w międzyczasie postanowiono go rozpocząć od nowa, ale że warunki się pogarszały, a czas antenowy YLE kończył, konkurs zdecydowano się anulować. I tyle. Dóóóóóóóóóóóóóóóół. Byłam zła przez to wszystko, i że znów ludzie będą najeżdżać na Rukę, a głównie na to, że czemu warunki - skoro się uspokoiły - znów się popsuły! To nie fair! Zawsze albo wieje cały dzień od rana aż do wieczora (patrz Lahti w marcu), albo nawet jak jest spokojnie, to akurat na skoki zacznie znów wiać. Poza tym te przepychanki z porządkowymi też mi się nie podobały. I jeszcze miałam zastrzeżenia do pracy Stawego i Elken jako fotografów - ja nie wiem, mają super sprzęt, nie jakąś podróbkę aparatu, a zdjęcia robią, jak im się zachce albo jak skoczek stanie i będzie pozował. Zdjęcia pozowane to ja robiłam swoim Nikonem Coolpixem, bo inne mi nie wychodziły - ale to Nikon Coolpix, a nie fajna lustrzanka z porządną lampą. A już zupełny szlag mnie trafiał, kiedy Stawy ustawiał się do zdjęcia tak długo, że potencjalny obiekt fotografowany zdążył się odwrócić albo pójść. Nie jestem specjalistą fotografii, wiem natomiast, że na skokach zdjęcia robi się szybko, a najlepiej seryjnie - żeby potem mieć z czego wybrać. Lepiej mieć 5 fotek różnej jakości niż zero dobrej, taka jest moja opinia. Później jeszcze miano do mnie pretensje, że przecież nie mają oczu wokół głowy, więc nie widzą, że jakiś skoczek idzie, i że trzeba im mówić. Tyle że nawet jak mówiłam, to nikt sobie z tego nic nie robił - więc w końcu sobie dałam spokój, bo to jest żenujące: mówić komuś, że ma zdjęcie zrobić. Ale przyznam szczerze i otwarcie, że brakowało mi tam Martyny i Andrzeja, którym się na skokach chce robić zdjęcia i którym nie brak entuzjazmu. Byłam tak sfrustrowana, że sama miałam ochotę kupić sobie jakąś lustrzankę, tyle że to głupota, skoro w redakcji większość ludzi ma, a ja właśnie wolę się zajmować czymś innym niż fotografią. Ale do tego stopnia byłam sfrustrowana faktem, że można by tyle fajnych zdjęć zrobić, a się nie zrobiło! - nie wiem, może to wynika z obycia, z doświadczenia. Po jakimś czasie się to wszystko nudzi: ci sami skoczkowie, te same miejsca - tyle że patrząc obiektywnie, to ja z tej redakcji jeżdżę najdłużej i najczęściej na zawody, i jakoś entuzjazmu do tej pracy dziennikarskiej mi nie brakuje, nawet jeśli to jest mój 11-ty sezon, a ósmy (z przerwami) dla SNC. Nie rozumiem, czemu to ja się mam najbardziej przejmować...

Wróciłam więc zła do media center. Stawy powiedział, że chcą z Adamem wracać do domu, a my chciałyśmy jeszcze trochę posiedzieć w media center - więc zostawiali nam auto. Później nagle okazało się, że chłopaki jednak pojechali autem, zostawiając nas (mnie) z dodatkowym bagażem, który ostatecznie musiałam nieść w rękach. No super, jak ja lubię, kiedy się coś ze mną ustala, a potem robi inaczej. Znów więc byłyśmy na kwaterze po 22...

Nadeszła sobota, 29 listopada, a pogoda była lepsza. Planów już żadnych poza skokami oraz wieczornym bankietem w Tropikach nie było. Kolega Adam zaniemógł i postanowił zostać w łóżku na ów dzień - przynajmniej nie marzł... Elken poszła oglądać zawody kombinacji i rzucać uwodzicielskie spojrzenia swojemu Ville - zresztą w planach miała tylko te pierwsze skoki do numeru 20, z którym skakał właśnie on :P Ja poszłam do media center, gdzie zastałam wiadomość, że odwołany konkurs drużynowy przeprowadzony zostanie bezpośrednio po zawodach indywidualnych - i dobrze. Kombinację obejrzałam sobie na ekranie, ale niestety przekaz zakłócony był trochę poprzez grupkę norweskich dziennikarzy, którzy ulokowali się obok (ja nie wiem - czy na każdych skokach muszą się gdzieś koło mnie rozkładać Norwegowie???), najpierw zażądali od ludzi z media center, by wyłączyć głośnik, który stał obok, a potem sami zaczęli nadawać w swoim chorym i paskudnym języku, a także puszczać jakieś filmy (bo to była telewizja NRK). Żenada. Konkurs kombi trwał, aż się skończył, Elken nie wracała, więc sądziłam, że już flirtuje w najlepsze z Ville. W końcu wróciła, ale okazało się, że niestety do niczego nie doszło, za to kombi tak ją wciągnęło, że obejrzała do końca i zastanawiała się nad biegiem :P Poszłyśmy na obiad, znów do knajpki z pamiątkami, a potem na skocznię - to znaczy ja na skocznię (wpadając na znajomego z pracy, który powiedział, że właśnie idzie coś zjeść, a potem na konkurs... albo pić -_-'), a Elken do media center, gdzie postanowiła przeczekać serię próbną, a nie marznąć, a także poczekać na konferencję kombi :D

Właściwie to i ja jeszcze zaszłam na chwilę do media center, albowiem miałam sprawę. Uznałam, że nie podoba mi się ta sprawa z domkiem, do którego nie mamy dostępu, choć powinniśmy - po prostu nie uśmiechała mi się perspektywa stania 3 godzin na mrozie i brak możliwości ogrzania się choćby na chwilę. Na mapce skoczni, gdzie zaznaczone były wszystkie strefy dostępu, jak wół stało, że domek jest dla mediów, a nie dla jakichś trenerów. Już rano, zaraz po przyjściu do media center, zgłosiłam tę sprawę ludziom do wyjaśnienia... i tymczasem o godzinie 15 wciąż nikt nic nie wiedział, a szef media center był nieosiągalny. Skończyło się na wielokrotnym pokazywaniu mapek najróżniejszym ludziom, a ostatecznie jedna miła Finka wzięła i poszła ze mną na miejsce wskazane i wszystko zostało wyjaśnione. Stanęło na tym, że możemy tam wchodzić, a gdyby nie chcieli nas wpuścić, to mamy zapukać w szybkę. Tyle tylko, że w sobotę żadna ochrona tam nie stała... i cały wysiłek na marne, a seria próbna zeszła na załatwianiu tej sprawy. Ech dół.

Spotkałam się w Ruce także z moją znajomą Henną sprzed wielu lat. Hennę poznałam w 2002 na Mistrzostwach Finlandii w Rovaniemi, a później okazała się być znajomą mojej znajomej z Polski. Świat jest mały. Teraz, po latach, odnowiłyśmy kontakt - i trochę sobie pogadałyśmy, a także umówiłyśmy ogólnie na następne spotkanie i wspólne oglądanie skoków, tym razem na telewizorze :)

A potem były już tylko skoki. Konkurs indywidualny nie poszedł tak dobrze, jak by mógł pójść - a jedyne dobre jest to, że ani Morgi, ani Schlieri nie wygrali ;P Jeśli chodzi o Finów, to porażka - Matti oddał najkrótszy skok konkursu, choć w treningach oraz kwalkach (które wygrał) udowadniał, że Vaciak ma z tym comebackiem rację -_-' Tymczasem w sobotę w pierwszym konkursie zaliczył 78 metrów i zajął miejsce pięćdziesiąte. Trochę lepiej popisał się Niemy, który po I serii był czwarty... i tyle wystarczyło odwagi, formy i nerwów -_-' Miejsc reszty Finów nawet nie pamiętam, jedynie Larinto, który skończył na dziewiątej pozycji i bardzi się z tego cieszył - co za ciul! Dopiero dziewiąte miejsce!

Potem natomiast przyszła pora na jednoseryjny konkurs drużynowy... który okazał się ciekawszy, niż ktokolwiek się spodziewał. Spodziewano się - słusznie zresztą - dominacji Austriaków, a wyniki dopiero co rozegranego indywiduala mówiły same za siebie; dobrze pamiętam, że w pierwszej piątce było Autów trzech? Loitzl, Schlieri i Morgi. Niemniej jednak... Finowie pokazali, że nie zamierzają chować się za emeryturą Aho i rehabilitacją Havu, a chcą i mają prawo walczyć o zwycięstwo, nawet z takim cieniackim składem jak Larinto, Olli, Keituri i Hautamäki młodszy :P Skakali rewelacyjnie i przede wszystkim równo. A z Austriakami coś się działo i ostatecznie po trzech skokach Finowie mieli do nich tylko pół czy półtora punktu straty - czyli nic. Wszystko zależało więc od tego, czy Matti pobije Morgiego w ostatniej kolejce. Cóż, wielu pewnie zwątpiło, po tym wcześniejszym wyczynie Mattiego. Matti rąbnął tymczasem 140 metrów, najdalszy skok konkursu, a Morgi lądował 3,5 metra bliżej - i było po grze. Po raz drugi w życiu oglądałam na żywo wygraną Finów - pierwszy był w Lahti w 2002, kiedy Suomi zmiażdżyła Niemców o ponad 100 punktów w olimpijskim składzie Ahonen, Lindström, Jussilainen, Hautamäki. To było niesamowite i ogromnie się z tego cieszyłam. Niesamowicie cieszyła mnie także właśnie postawa Mattiego, który może nigdy do moich ulubionych skoczków nie należał ani nawet do ulubionych Finów, ale który jednak jest zawodnikiem, który w PŚ skacze tak długo, jak ja PŚ oglądam - doświadczonym, utalentowanym i utytułowanym skoczkiem, który jest w stanie wygrywać i osiągać sukcesy, także z drużyną. No a poza tym to ulubieniec Elken, więc już w ogóle - trzeba mu było życzyć w końcu tego comebacka. I choć przed laty złorzeczyłam, że na wszystkich konferencjach był Matti, a nie Janne, tak teraz z prawdziwą chęcią zobaczyłabym Mattiego na podium.

No więc stał na podium, na razie drużynowym - a obok Austriacy i Niemcy. Austriacy smętni, Niemcy promieniejący (prawie jak ja). Poszłam pod podium, wyjęłam na tę okazję nawet swoją namiastkę aparatu (po raz pierwszy od trzech dni), choć Walter poinstruował porządkowych, że ma wpuszczać wszystkich chętnych :P Później była dekoracja także zawodów indywidualnych, niestety bez Finów, chlip - ale co się odwlecze, to nie uciecze :D A później pijani szczęściem poszliśmy na konferencję :) Konferencje były dwie - na pierwszej zjawili się Larinto i Neumayer, a na drugiej Ammann, Loitzl i Schlieri. Było oczywiście nudno, ale też wesoło, kiedy wołałyśmy na Larinto i Neumiego z pierwszego rzędu, żeby się nam do zdjęć patrzyli :D Ten Larinto to jest chyba wporzo facet - fajnie wyglądało, jak przez całą konferencję usiłował się powstrzymać od uśmiechu i zachować imidż luzaka :D Naprawdę wielkie brawa dla Finów i ich trenera - i wielkie dzięki za sukces i radość, których nikt się nie spodziewał :)))

Do domu zmyliśmy się w miarę szybko, albowiem czekał nas bankiet w Tropikach. Ponieważ kolega Adam postanowił pozostać abstynentem, mieliśmy kierowcę i pojechaliśmy autem - bo to zawsze takie mało fajne: wracać z Tropików do Ruki o 23, bo wtedy jedzie ostatni autobus. Z drugiej strony, tym razem nie było żadnych atrakcji typu gra w kręgle czy kąpiel w basenie, a TVP zaraz po konkursie pojechała do... Rovaniemi, skąd mieli o poranku samolot do Helsinek -_-' Na bankiecie właściwie nie było nikogo znajomego poza panami z Rzeczpospolitej i pewnym redaktorem naczelnym pewnej konkurencyjnej strony o skokach. Jedzonko było jak zawsze pyszne (znów renifer), a chłopakom strasznie smakowała rybka *ok* Cieszę się, że przynajmniej im fińskie żarcie przypadło do gustu - choć nie przypadła fińska muzyka i klimat -_-' Warto natomiast dodać, że udało im się zobaczyć upragnionego renifera, a miało to miejsce jeszcze we czwartek albo piątek, kiedy to wieczorem po skokach zabrali auto i pojechali w siną dal na północ w tym właśnie celu. Renofile - to się chyba powinno leczyć :P

Nawet nie zabawiliśmy długo na tym bankiecie, który zresztą skończył się szybko - poza nami została jedynie hałaśliwa grupka Norwegów dwa stoliki dalej, a przecież zdążyliśmy jedynie zjeść obiad z deserem i wypić po piwie/coli. Wróciliśmy do Ruki i dość wcześnie poszliśmy spać, bo następnego dnia czekała nas podróż powrotna. W międzyczasie jednak pogadałam sobie z panem, który również stacjonował w Heikkali, a który okazał się być tatą jednego z kombinatorów grupy krajowej. Dowiedziałam się, że niedzielny konkurs skoków do kombinacji ma się odbyć o 9 i szybko sprzedałam tę informację Elken... która dnia następnego zerwała się bladym świtem i pognała na te zawody *hahaha* Co też miłość robi z człowiekiem... Ale ja też bym się na jej miejscu zerwała :P Tymczasem wiało znów okrutnie, skoki się właściwie nie odbyły - co było robić? Spakowaliśmy się, zapowiedzieliśmy u właścicieli na rok przyszły i wszystkie następne aż do 2014 (do kiedy to Ruce przyznano organizację inauguracji PŚ :DDD) i o 11 wyjechaliśmy w podróż powrotną do Kuopio, a tym razem prowadził Adam. Podróż powrotna obfitowała w wydarzenia... Po pierwsze były reny. Po drugie... jakoś w połowie drogi między Kuusamo a Suomussalmi zaczęła nam migać kontrolka paliwa -_-' Ja oczywiście miałam w pamięci Suomussalmi jako stały punkt tankowania w drodze powrotnej - zupełnie zapomniałam o wypadzie do Kuusamo i z powrotem, co oznaczało dodatkowe 50 km. No i zonk: na drogowskazie 80 km do Suomussalmi, a paliwa na jakieś 50. Patrzymy: droga w bok do Taivalkoski, 40 km. Myślę sobie, że Taivalkoski jako miasto (gdzie w dodatku jest skocznia i organizowano MŚ weteranów skokowych) na pewno posiada stację benzyznową - ale z drugiej strony: to jest Finlandia. Chłopaki nie były wcale takie pewne, że za te 40 km na pewno będziemy mogli zatankować, a dowiedzieć się nie było skąd - zarząd Toyoty w Helsinkach oczywiście zamknięty w niedzielę, na policji nie odbierali, a innych numerów nie posiadaliśmy. Zatrzymali się jacyś usłużni i mili ludzie, którzy właśnie do Taivalkoski jechali i tam mieszkali, i rozwiali nasze obawy odnośnie stacji benzynowej. Powiedzieli poza tym, że i wcześniej można zatankować, choć mają w niedzielę zamknięte - trzeba zapukać, a otworzą. Ja osobiście miałam ochotę pojechać do Taivalkoski, no ale w międzyczasie kontrolka zaczęła migać na poważnie i znaleźliśmy ten punkt, o którym owi mili ludzie mówili: sklep, poczta i stacja benzynowa w jednym (a także lekarz i apteka, jak sugerowała Elken :P). Poszliśmy na zaplecze, do domu właścicieli sklepu, potężny i ponury Fin z głuszy wyszedł i usłużył nam z paliwem, po czym wrócił do siebie. Zawsze mówiłam, że fajnie jest dostarczać powodów do radości innym ludziom - zwłaszcza na wsi, gdzie rzadko się coś w tym typie (obcokrajowcy tankują!) dzieje :)

Zawróciliśmy w każdym razie na główną drogę, napotykając masę renów, przy czym reakcja Stawego pobiła wszystko. Stawy zatrzymał auto na środku drugi, wyskoczył jako żywo z aparatem i począł fotografować!!! Aż mi brak słów. Powiem tylko, że gdyby podobny entuzjazm wykazywał w stosunku do skoczków na zawodach, byłoby naprawdę super. Dojechaliśmy do Suomussalmi, gdzie zatankowaliśmy do pełna, a w Jalonniemi (ponownie) spożyliśmy drugie śniadanie. Potem mieliśmy jeszcze jeden przystanek, już w Iisalmi - 80 km od Kuopio -_-' Chłopaki chcieli ponoć do kibla i na fajkę, ja skoczyłam do sklepu po chleb do domu... a jak wyskoczyłam, to okazało się, że te ciule zamówiły sobie żarcie i teraz czekają. Normalnie porażka i ręce opadają - skoro za godzinę mieliśmy być w domu. Arrrrrrgh. A potem i tak wybrzydzali, że dostali hamburger z jajkiem. Jak można wybrzydzać na jajka?

Do domu dotarliśmy bez przeszkód, za to w padającym deszczu. Odwilż była. Chłopaki ogarnęli się i poszli na miasto, prawie że wdając się w bójkę z Finami w fińskiej knajpie, lol. Możliwe, że było to dnia następnego, kiedy również nie omieszkali spędzić wieczoru w kuopiowych lokalach. W poniedziałek ja miałam pracę, a oni z Elken poszli sobie na Puijo oraz na miasto, potem zaś przyjechali po mnie do szpitala i udaliśmy się oddać auto. Resztę dnia spędziliśmy na mieście, a konkretnie poszliśmy do ROSSO na pizzę :) Bez jajka :> Chłopaki znów byli przerażeni wielkością pizzy, ja to nie wiem - wyszło na to, że jem więcej od nich! W ROSSO było wesoło, albowiem powtarzaliśmy sobie wszystkie niecenzuralne słówka fińskie, jakich się nauczyliśmy (nie będę przytaczać, wybaczcie), a także w ogóle wszystkie słówka, jakich ONI się nauczyli: joo i kiitos :P A gdy przyszło co do czego i chcieli się dowiedzieć, jak jest "przepraszam", i im powiedziałyśmy, że "anteeksi", to nie uwierzyli i uznali, że to coś niecenzuralnego -_-' Miałyśmy z nich ubaw po pachy, kiedy najpierw uczyli się tego trudnego słowa (jeden mówił "antek", a drugi "si"), a potem przez pół godziny zastanawiali się, co się stanie, gdy powiedzą to kelnerce z prośbą o rachunek - czy na przykład dostaną po gębach. Ciekawe było też rozważanie ewentualności, co to słowo może znaczyć... *hahaha* Byli nieco zawiedzeni, kiedy okazało się, że jednak oznacza to rzeczywiście "przepraszam". Nie przeszkodziło im to włączyć słówka do własnego repertuaru i ponoć w drodze powrotnej cały czas śpiewali "kiitooooos, kiitooooos, anteeeeeeksi". Biedna Elken. Grupka wyjechała z Kuopio we wtorek pociągiem o 11.20, o 19.25 mieli samolot z Turku do Gdańska... a chłopaki nocnym pociągiem w wracali do Warszawy.

Ruka 2008 była - jak zawsze - super, choć z różnych przyczyn nie byłam w stanie bawić się tak jak wcześniej. Niemniej jednak: Ruka Rulez. Konkursy się odbyły, Finowie dostarczyli wielu powodów do radości i zaczął się nowy sezon. I wiecie co? Stwierdziłam, że na mój odbiór i emocjonowanie się skokami zupełnie nie ma wpływu fakt, że Janne Ahonen zakończył karierę. Kiedy jestem na zawodach, robię to samo, co robiłam wcześniej, i chcę to robić - inna rzecz, że tych zawodów mam w planach mniej, ale to akurat nie za sprawą Janne. Z entuzjazmem oglądam skoki i zawsze, wszędzie, nieodmiennie kibicuję Finom. Jak zauważyłam przy okazji dzisiejszego konkursu w Trondheim, trzymam kciuki za ciulami i życzę im wyników. Szybko polubiłam te nowe twarze: Niemego, Larinto, nawet na Olliego patrzę odrobinę przychylniej. To jest nowe pokolenie fińskich skoków - to od nich oczekujemy sukcesów, do których są jak najbardziej zdolni.

Hyvä Suomi! Do zobaczenia na Salpausselän kisat!



[ WSPOMNIENIE 26 ][GALERIA][ WSPOMNIENIE 28 ]