KILKA LAT PÓźNIEJ...
wspomnienia

- JAK TO DOKŁADNIE BYŁO -
znów z KUOPIO
© CLIO IX 2008 Kuopio
WSPOMNIENIE 26

      SUOMI: 9-19 VII 2008

Z okazji Igelitowych Mistrzostw Finlandii mam weekend skokowy - postanowiłam więc nareszcie napisać wspominek z lipca, albowiem sprawy skokowe zaniedbałam okrutnie. Minęło pół roku od zawodów w Planicy, galerii marcowych jeszcze nie ma, o letnich w ogóle nie wspominając (ale będą!!!). Musiałam sobie zrobić przerwę od skoków i wyszło to nadzwyczaj udanie - jednocześnie jednak owocując utratą motywacji do jakiejkolwiek pracy przy stronie. Dlatego Wy, biedni Czytelnicy FORZA MAŁYSZ!, musicie czekać w nie/skończoność, aż cokolwiek nowego się ukaże. Ale nie ma obawy. Przed sezonem, przed Ruką, wszystkie zaległości zostaną nadrobione, to gwarantuję i obiecuję :)

Lato zapowiadało się ciekawie nie tylko z uwagi na coroczny wspaniały cykl Veikkaus Tour, ale także zawody pożegnalne Janne Ahonena. Także teraz na sto procent (heh, jak zawsze...) deklarowały swój przyjazd osoby postronne - tym razem Martyna i Andrew z SNC. Oczywiście wcześniej nie odbyło się bez przepychanek organizacyjnych, mniejszych bądź większych kłopotów, a i później wyszły na jaw nowe sprawy i zmiany w terminarzu. W imprezie udział brała także Oczywiście Elken, stały bywalec zawodów VT, oraz moja 15-letnia siostra Ewa, która przyjechała do mnie na całe trzy tygodnie już pod koniec czerwca. Orientacyjny plan podróży - w jednej z wcześniejszych faz - wyglądał tak. (Zamieszczam go, bo dowiedziałam się ostatnio, że niektórym się on przydaje (pozdro, Wiktor! :))

Do 8.7 miałam pracę, od 9.7 - urlop. Ewka jęczała, że właściwie po co ona ma jechać na te skoki, że właściwie to mogłaby sobie przez ten czas pobyć sama w Kuopio i oglądać anime na moim wypasionym telewizorku - ale to nie wchodziło w grę, i tak we środę jechałyśmy pociągiem do Lahti. Tym razem obyło się bez przygód w stylu (standardowe) upierania się (niesłusznie) podróżnego, że siedzimy na jego miejscu, czy też towarzyszy podróży, którzy obudzeni przez konduktora celem okazania biletu wyglądają przez okno, żeby po układzie i wyglądzie identycznych i ciągnących się na przestrzeni 400 km brzóz ocenić aktualne miejsce pobytu. (Jak wspominałam na przykładzie drogi Kajaani-Kuusamo, krajobraz Finlandii jest niezwykle zróżnicowany.) W Lahti byłyśmy o 15, a reszta miała być o 15.30 - przyjeżdżając z lotniska. Poszłyśmy z Ewką ma kwaterę (po drodze spotykając Andreasa Küttela oraz Hannu Lepistö - Andreas chyba nie poznał, bo nawet nie odpowiedział na przywitanie, za to Hannu udawał, że owszem :D) - a tym razem mieszkaliśmy całą grupą w hoteliku-burdeliku Musta Kissa :) Bardzo polubiłam to miejsce, odkąd w 2007 miałam tam okazję nocować z Sonją we trójkę w jednoosobowym pokoiku Stana. Tym razem wynajęliśmy sobie cały apartament, co wyniosło nas bodaj 33 euro od osoby za dobę - a więc cena na poziomie przeciętnego hostelu. Musta Kissa jest zaraz w centrum i jest to lokalizacja doskonała. Zostawiłyśmy niewielki bagaż i zaraz poszłyśmy na dworzec autobusowy, gdzie już wkrótce odbyło się radosne powitanie bandy popaprańców skokowych :D Już zresztą wcześniej dostałam od Elken sms-a o takiej treści: "Jedziemy autobusem i świńtuszymy - nie przeszkadzać!", co wskazuje, że cała trójka, wcześniej zupełnie się nie znająca, przypadła sobie do gustu. (A myślałaś, że może być inaczej? /Martyna) . Ale z drugiej strony, wyjazd do Finlandii i na skoki zawsze powoduje miłe nastroje, prawda? To był pierwszy przyjazd Andrzeja, wielkiego fana Finlandii i jeszcze większego (ode mnie?!) fana Janne. Martyna już w Suomi była przy okazji Nordica, zaś Elken jest stałym bywalcem od roku 2006 (policzmy... to był jej piąty raz!). Warto też dodać, że mojej siostrze także Suomi bardzo do gustu przypadła - więc wszyscy byli niezmiernie zadowoleni.

Poszliśmy do hotelu, gdzie grupa się rozpakowała i doprowadziła do stanu używalności po długiej podróży. Potem poszliśmy coś zjeść, oczywiście do ROSSO za rogiem, gdzie przy stoliku obok siedziała polska reprezentacja skoczków, którzy właśnie odbywali w Suomi zgrupowanie (to znaczy odbywali później i w Kuopio). (Oczywiście musieli przybyć do Suomi tym samym samolotem co my, jako że nie można przylecieć do Finlandii bez skokowych postaci - jak nie Szaran, to reprezentacja... /Martyna) Po zaspokojeniu głodu udaliśmy się na skocznię - w nadziei na obejrzenie konkursu skoków w dal, ale jednak się spóźniliśmy. Jeszcze bardziej spóźniliśmy się na konferencję ze skoczkami, która - z jakichś głupich powodów - miała miejsce dzień wcześniej, podczas gdy my wszyscy zaplanowaliśmy przyjazd dopiero na sam dzień zawodów. Cóż, pocieszyć się musieliśmy konferencją pokonkursową. Na skoczni miałam przede wszystkim jedno zadanie: zdobyć dla Ewki akredytację, coby nie musiała sama stać w sektorze dla widzów, podczas gdy my byśmy łazili po prasowym. Było z tym trochę zamieszania, ponieważ Marja, szefowa centrum prasowego, powiedziała, że jak najbardziej, tylko że mam iść tam, gdzie te wejściówki dają - a jak tam poszłam, to mi powiedzieli, że nie mogą. Na szczęście napatoczyła się jakaś pani (szycha), więc kiedy po raz trzeci wyrecytowałam rzewną a wzruszającą (w zamierzeniu) historię o mojej młodszej siostrzyczce, która aż z Polski przyjechała po raz pierwszy do Finlandii na konkurs pożegnalny Janne Ahonena i którą wolałabym mieć obok siebie, a nie zostawiać gdzieś indziej, wtedy pani machnęła ręką i kazała mi akredytację wydać. Z akredytacjami był taki motyw, że oni je przysyłali pocztą, bez zdjęć ani niczego, tylko trzeba było o nie się zgłosić mailowo - i nasza cała czwórka miała, ale nie chciałam bezczelnie wciskać Ewki do SNC, skoro jej pojęcie o skokach sprowadza się do Gregora Schlierenzauera. No, to nieprawda - u mnie w domu o skokach wszyscy wiedzą i to bardzo dużo, napisałam tak tylko dla ogólnej charakterystyki. A potem zresztą okazało się, że te akredytacje to są właściwie psu na budę, bo wszyscy i tak wchodzili wszędzie i sektora dla mediów jako takiego nawet nie było. No, może ewentualnie pod podium dla fotoreporterów, ale my i tak generalnie staliśmy pod budką equipment kontrol ;>

Andrew i Martyna robili miliony zdjęć. (Andrew robił aparatem Stawego, nieraz ryzykując życie :P /Andrew)  Elken swoim nowym sprzętem z większym umiarem, ja nie robiłam wcale, tylko wcisnęłam aparat Ewce i kazałam jej udawać fotoreportera. Co ciekawe, Ewka szybko się w swoją rolę wczuła i cykała fotki przechodzącym skoczkom. Zawsze mówiłam, że ona jest bardziej życiowa ode mnie. Skoczków było w sumie piętnastu plus przedskoczkowie/inie (a konkretnie jedna: Julia Kykkänen, która skakała lepiej niż niektórzy zawodnicy). Skoczkami byli: Pasi Ahonen (młodszy brat Janne i ex-skoczek), Ville Kantee (Lump, także ex-skoczek oraz wokalista Kroisos - że nie wspomnę serviceman oraz cieć oraz obsługa wszelakich skomplikowanych urządzeń na Puijo, typu kosiarka do trawy, miotła do zamiatania, wyciąg czy włącznik światła /Elken ), Vellu Lindström (kochana przez wszystkich sierotka), Kimmo Yliriesto (najlepszy kolega Vellu), Matti Hautamäki (człowiek, przy boku którego Janne w czasie swojej kariery budził się częściej niż przy boku żony), Ville Larinto (kolega z klubu, którego tata był ponoć kiedyś trenerem Janne, heh), z zagranicy zaś przyjechali: Noriaki Kasai, Andreas Goldberger, Andreas Widhölzl, Georg Späth, Martin Schmitt, Andreas Küttel, Bjørn Einar Romøren i Adam Małysz. Zabrakło Thomasa Morgensterna, który ponoć był zachorzał - więc Mart i Elken były szczęśliwe. (Ta druga musiała znosić jednak towarzystwo Bera, którym z kolei ta pierwsza była zachwycona.) Nie było także Janne "Boskiego Havu" Happonena, który padł ofiarą spisku i złamał nogę na czerwcowym zgrupowaniu kadry. Pośród gości honorowych znalazł się Matti Nykänen, który początkowo też miał skakać, ale chyba jednak rozmiar skoczni (K90) nieco go przestraszył. Matti pozostał więc w tłumie pod skocznią, gdzie robił sobie zdjęcia (m.in. z pewnym redaktorem SNC), rozdawał autografy i w ogóle dobrze się bawił.

Zawody wygrał Janne Ahonen, oddawszy najdłuższe skoki konkursu oraz jeszcze jeden raz w życiu otrzymawszy maksymalne noty od sędziów: 5x20 pkt. Sędziami byli wszyscy trenerzy reprezentacyjni Janne: Kari Ylianttila, Hannu Lepistö, Kari Pätäri, Mika Kojonkoski oraz Tommi Nikunen. Atmosfera panowała podniosła, a najlepsze jest to, że trybuny były wypchane po brzegi - przyszło ze 20 tysięcy ludzi, czyli mniej więcej tyle, ile bywa (choć czasem mniej, czasem więcej) podczas Salpausselän Kisat. A jeśli wziąć pod uwagę, że mowa o konkursie letnim i nawet żadnych zawodach FISu, to myślę, że jest to wydarzenie przełomowe i warte zapisania w pamięci ludzkiej. Innymi słowy: Janne Ahonen naprawdę jest kimś w świadomości Finów :)))

O konkursie nie ma co pisać, bo w sumie nic się nie działo. Tłumy falowały, skoczkowie skakali... czy też raczej spadali na bulę :P Pogoda była ładna - w miarę ciepło i chyba nawet nie padało. O wiele ciekawsza była ceremonia po zawodach. Wtedy to Janne został wyściskany przez wszystkich, a także obdarowany za wszystkie czasy. Postaram się wymienić te podarki, na ile je pamiętam. Od reprezentacji Norwegii otrzymał wycieczkę dla całej rodziny - pakiet dla emerytów :D Od Austriaków - tradycyjny strój (tyrolski?). Od Szwajcarów - wielki owczy dzwonek (dzwon właściwie). Od Polaków - kosz słodyczy. Później zaś nastąpiły podarki fińskie. Klub Narciarski Lahden Hiihtoseura przyjął Janne w poczet honorowych członków klubu, a tę wiadomość przekazał mu Tommi Nikunen. LHS zaliczył Janne także w poczet swoich zasłużonych przedstawicieli - i to w ramach wyjątku, ponieważ w gronie tym znajdują się wyłącznie mistrzowie olimpijscy, postanowiono jednak docenić całokształt kariery i osiągnięć Janne i także jemu przyznać tradycyjną czerwoną bluzę. Od fińskiego związku skoczków-weteranów Janne otrzymał piękny obraz, przedstawiający jego samego w locie. Wręczanie prezentów, podziękowania, gratulacje i uściski trwały dłużej niż sam konkurs, ale było przesympatycznie. A Janne chyba nigdy nie uśmiechał się tyle, ile właśnie wtedy.

Po konkursie odbyła się wspomniana wcześniej konferencja z udziałem wszystkich zawodników. Każdy ponownie wypowiadał się na temat Janne i jego kariery, jego zasług dla skoków i jego postaci w świecie skoków. Wszyscy byli także zachwyceni atmosferą zawodów i ilością zgromadzonych widzów. Po konferencji była jeszcze okazja na ostatnie zdjęcia, ostatnie słowa i pożegnania. Spytałam Janne o imię jego synka, ale w tamtym momencie do chrztu było jeszcze daleko, więc nic nie zdradził. Zrobiłam też sobie z Janne (ostatnie?) zdjęcie - a Martyna skorzystała i z drugiej strony się przystawiła. Najlepsza i tak była Ewka, która się bezczelnie i jak gdyby nigdy nic wcisnęła do zdjęcia. Mówiłam, że ona ma głowę na karku i umie wykorzystywać sytuację. Chyba spodobało się jej siedzenie na konferencji ze skoczkami, których do tej pory znała tylko z telewizji :P Nawet pomimo braku Schlieriego ;) Z obecności różnych znajomych skokowych warto wymienić Clasa Brede Bråthena, który jak zawsze sprawiał wrażenie, że kompletnie nie wie, kim jest i gdzie jest :D (Którego zauważyłam dopiero na zdjęciach ;( i na dodatek Elken sobie z nim i z Kojem fotę cykała i nic nie powiedziała - pomijajac fakt, że w tym czasie Finiątko do mnie zagdało... /Martyna) Jak to dobrze, że niektóre rzeczy się nigdy nie zmieniają :P

To wszystko się działo w środę. Późniejsze dni upłynęły nam równie miło. Konkurs Veikkaus Tour odbywał się dopiero w sobotę, więc dłuższą chwilkę spędziliśmy w Lahti. Spacerowaliśmy, jedliśmy po pizzeriach - w jakimś lokalu leciała polska VIVA - robiliśmy zdjęcia, a także oglądaliśmy je namiętnie codziennie. Jakieś tam niusy dla SNC (jeden nius chyba w sumie tylko), jakieś tam galerie (no, galerie są porządne i wypasione, największym problemem było wybrać zdjęcia z tych tysięcy oraz całych gigabajtów - ostatecznie zdjęć z całego wyjazdu wyszło 16 GB, a więc cztery płyty dvd). We czwartek, 10.7, poszliśmy na gruntowne zwiedzanie Salpausselki, kupowanie pamiątek oraz oglądanie muzeum narciarstwa. Do tego ostatniego szczególnie chętna była Martyna, albowiem już we środę zapoznała się z bardzo miłym i na oko 15-letnim praktykantem imieniem Ville - dlatego też przez cały nasz pobyt w Lahti nie było dnia, byśmy do Hiihtomuseo nie zajrzeli ;> (A mnie zachwyciły symulatory skoków i zjazdu :D /Andrew)  Do muzeum weszliśmy za friko, bo przekonaliśmy ludków, że jesteśmy dziennikarzami i że mamy akredytacje. Podobna rzecz miała się z wjazdem na wieżę skoczni. Cóż, trzeba oszczędzać, kiedy się da - aczkolwiek potem śmialiśmy się, że w takim razie będziemy okazywać te akredytacje i rzucać tę samą historię wszędzie. Na wieży porobiliśmy sobie tradycyjną serię zdjęć w różnych kombinacjach. Uciekliśmy za to stamtąd w wielkim pędzie, ponieważ pojawiła się jakaś niemiecka wycieczka emerytów - chyba czterema autokarami przyjechali :/ Pojeździliśmy sobie wyciągiem, mijając się przy okazji z Kimmo Yliriesto, któremu wszyscy za kolejką na trzech krzesełkach powiedzieli "cześć", a także porobili zdjęcia. Zwiedziliśmy także małe skoczeńki, a w drodze do miasta złapał nas deszcz i przydały się kurteczki, które Elken - nauczona wcześniejszymi doświadczeniami z fińskim latem - przywiozła dla siebie i dla mnie. Kurteczki są ortalionowe, ciemnoniebieskie i z logiem szkoły, w której Elken pracuje :) Bardzo nam w nich było do twarzy. I przede wszystkim były ogromnie przydatne, a miejsca zajmowały tyle co nic. Z innych ciekawostek - Andrzej i Martyna przez cały wyjazd licytowali się, które z nich jest bardziej beznadziejne i które bardziej nie umie robić zdjęć, a także kto gorzej wychodzi na zdjęciach. Porażka, mówię Wam. Po jakimś czasie Elken, Ewka i ja zaczęliśmy przyznawać im rację, ponieważ tego się naprawdę nie dało słuchać.

Plany na czwartkowy wieczór zostały sprecyzowane już dawno: knajpa Tirra i wieczór z karaoke. Kto nie pamięta, przypominam, że jest to lokal w Lahti, do którego zbłądziłyśmy z Martyną w marcu, gdzie mnie wylegitymowano, a jako drinka podano koskenkorvę z sokiem wiśniowym :D Tirrę trzeba było odwiedzić musowo, a tym razem byłam stuprocentowo nastawiona na śpiewanie. Udaliśmy się tam więc wczesnym wieczorem koło 21, zamówiliśmy drinki plus sok dla Ewy, na co pani barmanka się zainteresowała, a kiedy dowiedziała się, że mamy nieletnią w gronie, niemal nas wywaliła na zbity pysk. Kazała nam w każdym razie po wypiciu zakupionych już drinków iść sobie. Okej, wzięliśmy drinki, usiedliśmy w najdalszym kącie i usiłowaliśmy nie zwracać na siebie uwagi. Chyba nie bardzo nam to ostatnie wyszło, albowiem wkrótce napatoczył się jakiś facet... i okazał się Polakiem. Zaczął nas wypytywać o różne rzeczy, a kiedy powiedziałam z premedytacją, że znajomi przyjechali to na urlop, i doczekałam jego zdziwionej odpowiedzi, że na urlop do Finlandii, wiedziałam już, na jaką rozmowę się zanosi. Polak za granicą to Polak wiecznie narzekający na kraj wygnania i wiecznie tęskniący za ojczyzną. Nasz rozmówca był nie inny, a kiedy ze słodkim uśmiechem dałam mu się wygadać na temat, jak to w Finlandii jest strasznie (ludzie biedni, w sklepach wybór niewielki, zimno i brzydko) - a reszta grupy patrzyła z jeszcze ciekawszymi minami - w kilku słowach powiedziałam mu, co o tym myślę. Notabene dowiedzieliśmy się kilku ciekawych rzeczy o Polsce - niech więc przytoczę wyrywki z naszej rozmowy:

- Skąd jesteście?
- No, między innymi z Trójmiasta.
- Oo, ja też! W Elblągu pracuję.

- No więc przyjechaliśmy tu ze znajomymi na skoki...
- Na Małysza.
- No, na Małysza.

- W Polsce ludzie zarabiają średnio 8000 złotych!


Podyskutowaliśmy trochę (nie obyło się bez okrzyków "Ale co ty opowiadasz??!) i ostatecznie nasz znajomy jakoś we wszystkim się ze mną zgodził - że w Polsce jednak nie każdy i przeciętnie zarabia 8000 złotych i że w Finlandii w sumie nie jest tak źle, bo ludzie przyjacielscy i życzliwi, a państwo opiekuńcze (ja oczywiście przyznałam mu, że zimno jest). Ale slogan "W Polsce jest lepiej" stał się naszym hasłem na późniejsze czasy :)

Czasem człowiek ma wrażenie, że pomimo najlepszej chęci wszystko idzie mu na opak. Chciałam zaśpiewać na karaoke, tymczasem karaoke nie było, ponieważ pan za konsoletą postanowił tego wieczoru urządzić nielicznie zgromadzonym konkurs wiedzy powszechnej. Oznacza to w praktyce, że przez półtorej godziny czytał najróżniejsze pytania, na które ludzie mieli odpowiadać. Albo poziom merytoryczny w narodzie fińskim jest niski, albo też pytania były niezwykle trudne - ponieważ osoba, która wygrała, uzyskała całe 3 punkty na 11 możliwych. Skłaniam się ku temu drugiemu. Nareszcie konkurs dobiegł końca, karaoke się zaczęło i nawet ktoś coś zaśpiewał, więc i ja się ośmieliłam i poszłam zanieść swoje zgłoszenie - a dziewczyny poszły po drinka. I wtedy zaczęły się problemy, ponieważ pani barmanka, zobaczywszy, że my jeszcze nie wyszliśmy, kazała nam spadać, a nie drinki kupować. Zgodziła się jednak, że mogę najpierw zaśpiewać - więc zaśpiewałam, piosenkę "Pokka" Iriny. Ponoć wyszło mi całkiem dobrze, dostałam oklaski, pan didżej mnie pochwalił i kazał iść koniecznie do knajpy w Kuopio na Puijonlaakso, a nasz trójmiejski znajomy z Elbląga siedział w pierwszym rzędzie i podobno pochłaniał mnie wzrokiem. Ja tego nie widziałam, bo śledziłam tekst piosenki :P Potem niestety już sobie poszliśmy - cóż, następnym razem Ewka zostanie w hotelu.

W piątek 11.7 pogoda zrobiła się naprawdę ładna - było ciepło, a może nawet upalnie!! Poszliśmy więc na basen na K116 :] Każdy człowiek, który dowiedział się, że na Salpausselce jest basen, ma kiedyś nadzieję z niego skorzystać :DDD Będąc z natury optymistą, zabrałam do Lahti swój kostium kąpielowy - i cały czas modliłam się o piękna pogodę. W piątek była zaiste piękna - trochę co prawda wiało, ale słońce grzało mocno, więc się odważyłam. No i poszliśmy się kąpać (tym razem nas na akredytacje nie wpuścili, ale co tam), a przy okazji wzbogaciliśmy się o kolejną sesję zdjęciową ;> Andrzej się nie kąpał i robił jedynie za nadwornego fotografa. Elken, Ewka i Martyna śmigały po basenie w tę i we wtę, ja raczej spędzałam czas przy barierce, choć udało mi się przepłynąć kilkanaście metrów, a następnie z wielkim i pełnym spokojem iść pod wodę. (Basen miał na środku 3 m głębokości i generalnie dno było tylko przy brzegu. /Elken)  Dziewczyny były pod wrażeniem stoicyzmu, z jakim szłam na dno, nawet ręką nie machając. Na basenie było naprawdę super i nawet się opaliłam. (A ja oczywiście odwiedziłam muzeum w drodze powrotnej ;p /Martyna) Po basenie natomiast postanowiliśmy pojechać do... Helsinek :)

Jako że Vesijärven Auto, gdzie mieściła się wypożyczalnia Toyoty, mieli w soboty zamknięte, musieliśmy autko wypożyczyć już w piątek. I wpadło nam do głowy, że można wyskoczyć do Helsinek, gdzie nikt jeszcze tak naprawdę nie był, bo zwykle albo się na lotnisku wsiada w autobus do Lahti, albo jedzie do centrum i ogląda katedrę z dworcem kolejowym, koniec. (Inna sprawa, że tam nie ma nic do oglądania poza katedrą i dworcem kolejowym, który jest najpiękniejszym obiektem architektury fińskiej - nie licząc skoczni, ach...) Towarzystwo poszło więc na obiad, a my z Andrzejem do wypożyczalni. To był bardzo miły spacer, bo pogoda była śliczna i można nawet rzec, że upalna! Wypożyczyliśmy autko, tym razem miłą Toyotę Yaris na 5 osób, czerwoną, i niedługo potem już zmierzaliśmy prosto na południe autostradą do Helsinek. Helsinki dzieli od Lahti 100 km, a połączone są właśnie piękną autostradą - jedzie się godzinę. Nawet udało się nam zupełnie nie zgubić, tylko od razu zajechać na plac pod katedrą, gdzie zostawiliśmy auto i udaliśmy się na zwiedzanie. I fotografowanie. Właściwie to niczego nie zwiedzaliśmy, a jedynie oglądaliśmy - katedrę właśnie (obowiązkowe zdjęcie na schodach), Sobór Uspieński na Katanajokka, plac Kauppatori, park na Esplanadzie, dworzec... Spotkaliśmy zupełnie niespodziewanie zapoznaną w Lahti na zawodach czytelniczkę SNC o ksywie Fanka. Po obejrzeniu centrum pojechaliśmy do Parku Sibeliusa, gdzie mają taki fajny monument ze srebrnych rurek z ornamentami - tyle że dojazd tam to była trauma z powodu zakazu skrętu w lewo na odcinku dobrych 5 kilometrów, a my musieliśmy właśnie w lewo skręcić, heh... Potem postanowiliśmy jeszcze odwiedzić helsińską skocznię na Herttoniemi, tyle że nikt za bardzo nie wiedział, gdzie to jest - jednak z pomocą mapy poradziliśmy sobie. W Herttoniemi pytaliśmy także tubylców, coby nas pokierowali do celu - właściwie to pytałam ja, a te paskudne baby na tylnym siedzeniu przedrzeźniały mnie okrutnie ;> (To była aktywna nauka fińskiego, a nie przedrzeźnianie :P /Martyna) Nareszcie po wielu kluczeniach udało się nam trafić na miejsce i obaczyliśmy okolicę zachwyceni. Cóż, jak się możecie domyślić, naszą grupę (pomijając może Ewkę) stanowili ludzie kompletnie odjechani na punkcie skoków narciarskich, a więc i wszystkie skocznie darzący wielką miłością. Jak dobrze być świrem :ok: Skocznia została także obfotografowana ze wszystkich możliwych stron i ujęć, z nami i bez nas w różnych kombinacjach. Andrzej jest dumny, że był jedyną odważną osobą, która weszła na sam szczyt skoczni - a ja powiem, że nikomu innemu się po prostu nie chciało ;) A potem powoli się robił wieczór więc udaliśmy się w drogę powrotną. W Lahti nie obyło się bez przygód, oto bowiem parkujemy auto w uliczce obok hotelu (co było wyjątkowo trudne ze względu na nietuzinkowe nachylenie ulicy oraz ilość miejsca pomiędzy dwoma samochodami, gdzie chciałem zaparkować /Andrew) , a tu podchodzi jakiś młody Fin i zaczyna coś do dziewczyn z zaaferowaniem mówić. W końcu wygramoliłam się z samochodu i pytam, w czym problem. Snułam już złowieszcze wizje od parkowaniu w niedozwolonym miejscu począwszy, a Finowi po prostu chodziło o papierosa. Lol. Rzuciłam mu na odchodnym, że nie palimy i on też powinien przestać. Fin popatrzył dziwnie, wskazał na Ewkę i pyta zdziwiony: "Nawet ona???" No comment. (A podczas całej tej sytuacji stałyśmy z Ewką śmiejąc się i nic nie rozumiejąc, gdyż wspomniany jegomość nie chciał mówić w innym języku niż fiński ;p /Martyna)

Poranek sobotni wstał pochmurny i deszczowy - jak to tradycyjnie w Lahti na VT. Ponieważ pokój musieliśmy zwolnić do 12, spakowaliśmy bagaże od razu - w strugach deszczu, który właśnie lunął. Konkurs miał się, zgodnie z tradycją, zacząć o 10, a przed nim miała być seria próbna. Przyjechaliśmy w tym deszczu pod skocznię, stanęliśmy na placyku koło Hiihtomuseo i tak siedzieliśmy, kontemplując otoczenie i widoki. To było naprawdę dobre :D Obok łazili nieletni skoczkowie, rozgrzewając się przed konkursem, łazili także starzy znajomi, pojawił się nawet Tommi Nikunen. Z Tommim było o tyle zabawnie, że przechodził obok, ja do niego zawołałam dzień dobry, to podszedł... a tu mu z wnętrza trzy flesze błyskają. Robienie zdjęć z auta to był naprawdę świetny motyw ;> Tommiczek podzielił się z nami mało ciekawymi wiściami, a mianowicie powiedział, że seria próbna dopiero o 10, a konkurs o 11. No super. My zawsze z Elken wściekałyśmy się, że oni robią te zawody tak okropnie wcześnie - szkoda, że jak postanowili pójść po rozum do głowy i przesunąć o godzinę, to my nic o tym nie wiedzieliśmy, arrrgh. Pojechaliśmy sobie zatem na górę, gdzie dowiedzieliśmy się rzeczy o wiele, wiele poważniejszych niż godzinne przesunięcie rozpoczęcia zawodów. Jako że już od dawna miałyśmy z Elken w planach wywiad z Jarkko Saapunkim, pseudo Paranoik, postanowiłam właśnie wtedy umówić się z nim na Kuopio. Zagaduję Paranoika, przedstawiam się, on mówi, że wie, kim jestem, ale wciąż patrzy z tym szaleństwem w oku. No okej, ja zaczynam od chęci porozmawiania z nim, na przykład w poniedziałek przed konkursem w Kuopio... I wtedy Jake z grubej rury wali, że konkurs w Kuopio jest we wtorek. A we Vuokatti we czwartek.

Mnie języka w gębie zabrakło, Jake poszedł, a ja dalej stałam jak gromem rażona. I już wyjaśniam, o co chodzi. Konkursy Veikkaus Tour z dawien dawna odbywały się w takim szyku: sobota - Lahti, wtorek - Kuopio, środa - Vuokatti. W ubiegłym roku organizatorzy mieli olśnienie i konkurs Puijowy przełożyli na poniedziałek. Kiedy pod koniec kwietnia Hiihtoliitto ogłosiło kalendarz letnich zawodów, plan VT wyglądał dokładnie tak jak rok wcześniej. I pod ten plan ułożony został nasz wyjazd, łącznie z przyjazdami, noclegami i podróżami. W najśmielszych snach nie przyszłoby mi do głowy, że SHL może terminy pozmieniać! Ludzie, to jest Finlandia! Tutaj się ustala, podaje do wiadomości publicznej i się trzyma planu! Tymczasem oni gdzieś w międzyczasie zmienili terminy, a ja nawet ani razu nie zajrzałam na stronę, żeby skontrolować.

To była dla nas katastrofa. Pierwotnie Andrzej i Martyna mieli wracać do Polski dopiero w piątek - samolotem popołudniowym, a po drodze odstawić auto do Lahti. Okazało się jednak, że akurat lot popołudniowy ma nieporównywalnie wyższe ceny - więc postanowili lecieć w czwartek. Andrzej kupił bilet, Martyna nie - i jak przyszło co do czego, to i już na czwartek nie było tanich biletów. Stanęło na tym, że Martyna kupiła bilety na wtorek - żeby lecieć po konkursie w Kuopio, a niestety nie zaliczyć Vuokatti. Zmiana planów oznaczała, że Andrzej nie obejrzy Vuokatti, a Martyna nie zobaczy nawet i Kuopio. To była moja porażka jako organizatora tej wycieczki - bo przecież może SHL zmienił plan zaraz po ogłoszeniu tego pierwszego, kiedy jeszcze była masa czasu do kupna biletów i w ogóle. Arrrrrrgh. Tak czy owak, mocno się na SHL obraziłam i miałam ochotę powiedzieć o tym Marvaili, ale jakoś na siebie nie trafiliśmy (chyba tylko w przelocie). Ostatecznie do Vuokatti nie pojechał nikt - nie miałam już zupełnie sił, żeby tłuc się autobusami, poza tym na czwartek miałyśmy w planach koncert Apulanty w Henry's Pubie w Kuopio. Musiałyśmy z wielkim żalem odpuścić sobie zawody w Laboratorium Skoków, a to przecież miejsce i atmosfera nieporównywalne z żadnymi innymi. Ech ech.

Był jednakże dopiero 12.7, sobota, Lahti. Deszcz przestał padać (na chwilę), seria próbna rozpoczęła się, a później konkurs. Co tu pisać o zawodach? Fotografowie biegali po całej skoczni i robili masę zdjęć z różnych ujęć. Ja stałam sobie głównie w towarzystwie Elken na dole. Chwilami mokłyśmy, chwilami było fajniej. Zawody wygrał Harri Olli, a za nim uplasowali się Jussi Hautamäki i Kalle Keituri. Było to o tyle dziwne, że obaj na wiosnę deklarowali zakończenie kariery sportowej - ale cieszmy się, bo Jussi i Kalle zaliczają się do najsympatyczniejszych zawodników kadry. Jussi opowiadał, że te skoki to jego pierwsze od czasu Pucharu Świata, albowiem w ogóle nie trenował, tylko wziął się do roboty - w firmie budowlanej, gdzie stawia ściany i kładzie parkiety. Kalle z kolei zeznał, że żona go sponsoruje i dlatego wciąż jeździ na skoki. Warto nadmienić, że Kalle ożenił się wiosną, a jego luba Yvonne jest tancerką go-go. Kalle się zresztą wyprowadził do Niemiec, ale postanowił jednak trenować dalej w LHSie. Jakieś to takie mocno skomplikowane. Wspomnę jeszcze, że tradycyjnie byliśmy jedynymi dziennikarzami na konkursie - no, pod koniec pojawił się jeszcze jakiś mocno jąkający pan, i to było wszystko. Tak sobie myślę, że młodzież fińska musiała być mocno posikana, kiedy każdy z jej przedstawicieli został obfotografowany masę razy przez troje różnych fotoreporterów płci mieszanej z wypasionymi lufami. Nie mówiąc o zagranicznej narodowości owych fotoreporterów. (No, nie powiedziałabym, żeby byli zachwyceni, bo oczywiście standardowy odruch na nasz widok - głowa w doł i tyle... /Martyna)

Po konkursie poszliśmy do LHSu po wyniki i tradycyjnie czekaliśmy strasznie długo, aż się zrobią, a Mart z wielkim smutkiem żegnała sie ze swoim Ville. W międzyczasie zdążyłam się wyżalić Penie Kokkonenowi, który się był napatoczył, że bardzo cierpię z powodu zmiany terminarza zawodów. Pewnie uznał nas za idiotów po mojej rzewnej opowieści, że tutaj z zagranicy przyjechali moi koledzy dziennikarze, specjalnie żeby zobaczyć zawody Veikkaus Tour, że samoloty porezerwowane i w ogóle - a tu taka przykra niespodzianka! Pena na pewno doszedł do wniosku, że ma przed sobą jakichś wariatów, którzy układają urlop pod jakieś lokalne konkursiki fińskie, heh... Później jeszcze komuś o tym opowiadał.

Po konkursie pojechaliśmy na pizzę do Koti Pizza, a później wzięliśmy się do wyprawy na północ - do Kuopio. Ale nie zwykłą drogą via Heinola i Mikkeli, nie nie. Pobyt tak licznej grupy w Finlandii postanowiliśmy wzbogacić o obaczenie skoczni w Jyväskylä, a ja do tego zaproponowałam jeszcze Kaipolę. Kaipola to skocznia w Jämsä, 50 km od Jyväskylä, i kręcono na niej reklamę Audi. Pisałam o tym we wspominku z Planicy, ale napiszę raz jeszcze, że w styczniu 2006 włączyłam telewizor i ujrzałam reklamę z przepiękną skocznią z podejrzanie fińskim podpisem: Kaipola. Od tamtego czasu bardzo chciałam zobaczyć ten obiekt, którego istnienie zostało potwierdzone. Pojechaliśmy więc bardziej na północny zachód aniżeli wschód (choć w takim kierunku leży Kuopio w stosunku do Lahti), ale nic nam to nie przeszkadzało, skoro mieliśmy auto do dyspozycji i całe fińskie lato dla siebie. Po porannym deszczu pogoda zrobiła się piękna i znów upalna, jechaliśmy przez piękne fińskie prowincje, zachwycając się spokojnym krajobrazem, a Andrzej cieszył się, jak dobrze mu się jedzie w Finlandii. Pewnie, że się dobrze jedzie, jak nic po drodze nie jedzie ;> Ach, przed wyjazdem z Lahti obowiązkowo zaliczyliśmy wycieczkę pod dom Janne. Te ciule nawet chciały się tam zatrzymać i zdjęcia robić! Aaa! Kazałam im nawet o tym nie myśleć. Co by to było, gdyby Janne mnie zobaczył pod swoim domem z polską wycieczką? (Tak, wierzmy, że nie zauważył czerwonego samochodu przejeżdżającego dwukrotnie koło jego domu z prędkością 5 km/h... /Andrew)

Po niezbyt długiej podróży dotarliśmy bez przeszkód do Kaipoli i w oddali ujrzeliśmy piękną skocznię, górującą rozbiegiem nad krajobrazem i horyzontem. (Jeśli mam być szczery, to nie pamiętam ani kawałka drogi od momentu, kiedy w oddali pojawiła się ta skocznia... po prostu patrzyłem na skocznię, a nie na drogę :P /Andrew)  Problemem było tam dojechać - i znów musieliśmy wypytać tubylców, tym razem dzieci ;> Wreszcie nas pokierowano w odpowiednią stronę, wysiedliśmy z auta... i oczom naszym ukazała się najpiękniejsza skocznia narciarska, jaka istnieje na tym świecie. Wiecie, ja dużo skoczni widziałam - z Puijo włącznie - ale Pitkävuori w Kaipoli pobiła wszystko i nie sądzę, bym znalazła jeszcze w życiu obiekt, który zrobiłby na mnie większe wrażenie. Co ciekawe, cała nasza piątka była tego samego zdania! Po prostu stanęliśmy tam, patrzeliśmy i wydawaliśmy okrzyki zachwytu i jęki rozkoszy. Miałabym ochotę opisać Wam tamto miejsce, ale wszystko możecie sobie w sumie zobaczyć na zdjęciach. Wzniesienie pokryte lasem i krzaczorami, podnóże zarośnięte trawą, a nad tym wszystkim skocznia. Z rozbiegiem i częścią zeskoku całkowicie ponad powierzchnią gruntu. Być może skocznia robi takie wrażenie, że wzdłuż rozbiegu nie ma w ogóle drzew, te zaczynają się w okolicy zeskoku. I w dodatku jest to tylko jedna jedyna skocznia, nie ma obok siebie żadnych innych. Ta skocznia górowała nad otoczeniem i nad nami, po prostu. Owszem, były tam jeszcze ze cztery skoczenki, ale już ziemne i całkowicie zarośnięte trawą, wierzbownicą i pokrzywami (bleee...) - taki trochę makabryczny widok - więc zupełnie nie rzucały się w oczy i nie odbierały glorii Pitkävuori. No więc najpierw tam staliśmy, potem usiłowaliśmy dojść do wybiegu, co nam się nie udało z uwagi na zarośla, więc uznaliśmy, że idziemy na górę wzdłuż największej z tych trawiastych (pośród wierzbownicy, pokrzyw i latającego robactwa). Na górze obowiązkowo sesja zdjęciowa. Obeszliśmy skocznię i skoczenki, nawet pod sam próg (oberwany) doszliśmy. Na wieży kiedyś znajdował się punkt widokowy, na który można było wjechać windą - tak wnioskowaliśmy z napisów. Niestety, teraz skocznia popadła w zapomnienie i za jakiś czas popadnie w ruinę. A naprawdę szkoda, bo jest piękna.

Było tam naprawdę niesamowicie, zwłaszcza że to dzika głusza i tylko jakieś dwa domy między drzewami migały. Obfotografowaliśmy się ze wszytkich stron i wciąż chcieliśmy do wybiegu dojechać, ale nam nie wyszło. Kiedy zapytaliśmy tubylców, powiedzieli, że tam wszystko zarosło i nie da się dojechać. Może i tak - skoro ostatnie zawody odbyły się tam na początku lat 90-tych. Z drugiej strony reklamę kręcili w 2005, więc chyba jakoś się da. Trzeba będzie kiedyś się to jeszcze zbadać :) Tymczasem zostawiliśmy Kaipolę za sobą i pojechaliśmy - tym razem zdecydowanie na północny wschód - do Jyväskylä. Tam już nie traciliśmy czasu, a od razu udaliśmy się na Laajavuori, gdzie nastąpiła kolejna sesja zdjęć - w łubinie i wierzbownicy. Wieczór się już robił, a czekała nas jeszcze podróż do Kuopio, gdzie dojechaliśmy w strugach deszczu, bo akurat na 30 km przed Kuopio dogoniła nas burza - albo to my dogoniliśmy burzę. Później zresztą okazało się, że w Kuopio całą sobotę lało - a my mieliśmy przecież tak piękną pogodę (nie licząc poranka). Towarzystwo rozgościło się w moim mieszkanku, tylko wszyscy narzekali, że im gorąco - też coś!

Dnia następnego, w niedzielę 13.7, Andrzej, Martyna i Elken pobiegli na Puijo, albowiem mieli nadzieję złapać Polaków na treningu - co im się zresztą udało, a był to ich ostatni trening. (Po drodze jeszcze mijaliśmy policjantów naprzeciw bloku Clio, co zmotywowało mnie i Martynę do nadłożenia drogi i przejścia po zebrze; Elken natomiast, zainteresowana panami policjantami, przeszła nielegalnie - ku jej rozczarowaniu kompletnie ich to nie obeszło. /Andrew)  My z Ewką doszłyśmy później, a w drodze na Puijo natknęłyśmy się na Kariego Ylianttilę z małżonką - co ciekawe, ten człowiek mnie poznał i prawie że wylewnie zaczął się ze mną witać. Jakie to miłe :) (Szczególnie kiedy złośliwie włączał spryskiwacze, kiedy stojąc pod progiem czaiłam się na ujęcie skoczka w locie i filmik. Wybuchy śmiechu z wieży trenerskiej, kiedy wiałam przed wodą, dopełniły miary. /Elken)  Zanim doszłyśmy na skocznię, Polacy się zmyli, skakały chyba jeszcze jakieś lokalne fińskie niedobitki, ale my poszliśmy na eksplorację skoczni i ogólnie Puijo. Obaczyliśmy oczywiście wieżę, na której strasznie wiało - ale dzień był piękny i słoneczny, więc nie szkodzi. (I jeszcze można wspomnieć o sesji Polaków - po treningu cała kadra chciała zdjęcia pod skocznią. Martyna robiła zdjęcie aparatem Małysza (który zresztą później jakże fachowo obgadaliśmy), a ja Rafała Kota. Oczywiście swoimi też ich obfotografowaliśmy, dzięki czemu mamy zdjęcia, jakich nie ma Tad :D /Andrew)

W poniedziałek 14.7 poszliśmy z rana na treningi Finów, po których zrobiliśmy wywiad z Juhą-Mattim Ruuskanenem. Juszka zyskał u nas przydomek "Płaczka", albowiem wciąż wyglądał, jakby się miał rozpłakać - co ciekawe, sam zainteresowany powiedział o sobie, że jest wesołym człowiekiem. Wywiad był całkiem miły i bardzo profesjonalny (aaaa!!!! 50 czarnych zdjęć!!!! Zawaliłem sprawę :( /Andrew) , po wywiadzie dziewczyny nie odpuściły sobie sesji zdjęciowej, a ja miałam na głowie wianek z koniczyny i innego zielska porastającego Puijo - ot tak, coby się wpasować w letnią scenerię. Po południu zwiedzaliśmy miasto, a także wybraliśmy się na wycieczkę statkiem po Kallavesi. Wycieczka miała w planach zapoznanie turystów z tzw. miastem wyspowym, oto bowiem część Kuopio leży na wysepkach i nazywa się Saaristokaupunki. Kiedy tam płynęliśmy, czułam się jak na jakiejś Amazonce - wąskie kanały, wokół lasy i drzewa, heh. W połowie rejsu dziewczyny wymiękły i poszły pod pokład - inna sprawa, że naprawdę mocno wiało i było zimno - ale ja byłam twarda. Choć i ja przyznaję, że ten rejs to nie był najlepszy pomysł. (Dodam, że tego dnia Kanapowy miał urodziny i zastanawialiśmy się, w której to knajpie urządzał, o ile w ogóle, popijawę dla znajomych. /Elken)

We wtorek 15.7 odwieźliśmy Martynę na pociąg, a sami wzięliśmy się do przygotowań do konkursu. W międzyczasie umówiliśmy się na wywiad z wcześniej upatrzonym Jarkko Saapunki - i to w Savonii, jee. Także ten wywiad był bardzo miły - Jake między innymi opowiadał, jakże by chcieli z kapelą zagrać w końcu w Polsce, nawet za darmo - a na koniec porozmawialiśmy sobie prywatnie na temat... leków przeciwpsychotycznych. Małżonka Jake'a jest bowiem przedstawicielem firmy farmaceutycznej, producenta najlepszego chyba neuroleptyka, i od czasu do czasu wpada do mnie do szpitala na prezentacje - tak więc się znamy :P Warto wspomnieć, że na wywiad Jake przyjechał autobusem, z którego jak gdyby nigdy nic wyskoczył na przystanku pod hotelem. Grunt to troska o środowisko. (Wywiad był fajny, Jake the fuckin Snake, jak każe się nazywać, miał jakby mniej paranoi w oczach, za to zaprezentował ślicznego zeza w trakcie sesji zdjęciowej specjalnie dla czytelników SNC. /Elken)

Pod wieczór natomiast odbył się wspaniały i jedyny w swoim rodzaju konkurs Veikkaus Tour na Puijo. I był naprawdę świetny - więc wielki żal, że Martyna nie mogła tam być, albowiem bawiliśmy się wprost wybornie. Pogoda była śliczna i słoneczna. Tłumy dzikie jak zawsze, atmosfera radosna. Andrzej cykał zdjęcia młodym Finom, nie mając zielonego pojęcia o ich tożsamości, i w ogóle biegał wszędzie zaaferowany - bo na Puijo można biegać wszędzie. My z Elken molestowałyśmy naszego znajomego z Facebooka i w ogóle, 16-letniego Sebastiana Klingę, który już rok temu wpadł nam na VT w oko. Tak, tak, to ten chłoptaś, który wzbudził w Elken dziwne uczucia niemalże macierzyńskie, a ona przecież nie znosi dzieciaków. Sebastianek musiał się czuć osobliwie, że akurat jego - pośród kilkudziesięciu bachorów startujących w VT - wyróżniają takie dwie zagraniczne dziennikarki :P Ja na jego miejscu może nawet trochę bym się bała, że zaczepiają mnie takie dwie starsze panie :P W każdym razie robiłyśmy mu zdjęcia na potęgę (o które się potem, szelma, dopraszał), rozmawiałyśmy na poważne tematy, a także cykaliśmy fotki wspólne (na które i Ewka się oczywiście wepchnęła). No ale co poradzić, że ten Sebastianek jest taki słodki, sympatyczny i fajny? (I ma takie cudne pultynki z dziecięcym sadełkiem jeszcze i w ogóle to jakaś ściema, bo on nie może mieć 16 lat, najwyżej 11, i zamierzamy go z Kanapowym adoptować, tylko że Kanapowy jeszcze o tym nie wie. Sebcio zresztą też heeh... /Elken)

Mnie jednak osobiście bardziej ruszała obecność innej osoby na Puijo. Oto Boski Havu zaszczycił swoją osobą wieczorne zawody. I, co ciekawe, był obiektem głównego zainteresowania ze strony mediów i fanów :rotfl: Przykuśtykał o kulach, a ludzie się do niego ustawiali w kolejce - dziennikarze o wywiad, fani o autograf, a inni o zdjęcie. Mówię Wam, to było aż komiczne. No ale Boski Havu to Boski Havu - więc i ja nie odpuściłam sobie rozmowy z nim, a także zdjęcia (z Ewką u boku). Havu sprawiał tym razem jakieś takie sympatyczniejsze nawet wrażenie i w dodatku zmienił fryzurę, z czym mu wcale do twarzy. (Grzywka zasłaniała te jego przerośnięte brwi i dlatego pierwszy raz w życiu nie wyglądał jak debil. /Elken)

Wątków Happonenowych wcale nie koniec, albowiem spotkałam na Puijo jeszcze jednego starego znajomego - a mianowicie Risto Happonena, tatę Havu, z którym się zapoznałam w 2002, kiedy był szefem skoczni :D Stoimy sobie z dziewczynami w moim ulubionym miejscu pod skoczną, a tu przychodzi pan, który bardzo wygląda jak Risto. Podchodzę do niego później i pytam tak nieśmiało, czy on jest Risto Happonen, a jak potwierdził, zaraz wyjechałam z opowieścią, że być może mnie nie pamięta, ale poznaliśmy się w 2002, kiedy byłam tutaj na wymianie studenckiej, i że jestem ta i ta z Polski... Risto momentalnie zawołał: "Pamiętam!" I zaraz zaczął opowiadać, że chciał się ze mną skontaktować, ale nie miał namiarów - ja mu bodaj posłałam naszą wspólną fotkę spod skoczni, ale czyżbym nie napisała adresu zwrotnego? Hmm. Tak czy owak, powitanie po latach było bardzo radosne i wylewne (mam nadzieję, że Havu nie widział, jak jego tato obściskuje się z jakąś babą - w dodatku tą samą, która jego samego prześladuje medialnie od lat), i było mi miło. Risto powiedział, że już przeszedł na emryturę (pracował jako konduktor na kolei), a teraz jeździ jako taksówkarz w Kuopio :P (W ogóle był Tobą bardzo zainteresowany... tak patrzył na Ciebie... :P Nie mówiąc o tym, jak machał ręką, próbując otworzyć drzwi, jednocześnie patrząc na Ciebie rozmawiającą z Vaciakiem. /Andrew)

Na wspomnienie zasługuje także osoba Mattiego. Matti dostarczał nam niebywałej uciechy raz po raz. W trakcie konkursu widzieliśmy go, jak niesie ze sobą krzesełko - co oczywiście pasowało jak ulał do teorii o Mattim jako meblofilu. Po konkursie natomiast Matti ubrał rękawiczki i wszyscy byliśmy pewni, że odjedzie stojącym pod budynkiem motorem. Matti tymczasem wsiadł na... rower. I pojechał w siną dal. Lol.

Zawody wygrał Arttu Lappi, za nim byli zaś Kalle i nasz wywiadowca Juszka, ale to już mniej istotne, bo liczy się zabawa. Strasznie żałuję, że Martyna była nieobecna - oraz że z tym Vuokatti wyszło, jak wyszło, czyli że nie mogliśmy tam pojechać. Cóż, może następnym razem - o ile postanowię się nie obrażać na Hiihtoliitto za takie przekręty.

Później była już środa 16.7, kiedy pogoda znów się popsuła. Pojechaliśmy do odległego o 30 km Siilinjärvi, miasta satelitarnego Kuopio, gdzie są małe skoczenki :) Natknęliśmy się nawet na trenującego skoczka, w wieku gdzieś około lat 50 (który o mało się nie zabił na progu z wrażenia na widok tak licznie przybyłej publiczności i takich super sexy lasek jak my - /Elken) . Obiekty zostały obfotografowane, a my wróciliśmy do domu. Po drodze chcieliśmy jeszcze zwiedzić stary szpital psychiatryczny Harjumäki, gdzie aktualnie mieści się muzeum, ale nie mogliśmy znaleźć wejścia, pomimo objechania budynku ze trzy razy dookoła, także chodnikiem :P

I to właściwie tyle tej historii. We czwartek 17.7 Andrzej zerwał się z rana i pojechał w podróż powrotną - via Lahti, gdzie miał oddać auto. My wieczorem poszłyśmy na wspomniany koncert Apulanty - niestety, nie wpuścili nas z Ewką, albowiem do pubów wpuszczają tylko osoby pełnoletnie. I nie szkodzi, że była ze mną jako opiekunem. Arrrrgh. Byłam naprawdę wściekła, bo strasznie chciałyśmy z Elken zobaczyć ten koncert - a tu taka kicha. Współczuję fińskim nastolatkom, że nie mogą sobie pochodzić na koncerty swoich ulubionych kapel, skoro standardowym miejscem grania są puby. Dno dna i na pohybel fińskiemu prawu. W piątek 18.7 chyba się obijałyśmy, a w sobotę 19.7 poleciałyśmy wszystkie trzy do Gdańska. Zaczynała się druga część mojego urlopu, tym razem w całości spędzona w Polsce :)

Podsumowując - było fajnie jak zawsze na letnich skokach i w dodatku fińskich. Było po dwakroć fajnie z uwagi na obecność Martyny i Andrzeja. Konkurs pożegnalny Aho to wydarzenie jedyne w swoim rodzaju. Basen na Salpausselce był przemiłą przygodą. Zwiedzenie Helsinek letnim popołudniem - czysta przyjemność. Skocznia w Kaipoli - rozkosz dla oczu. Andrzej był zachwycony Finlandią ("JESTEM SZCZĘŚLIWY" - Andrew), Martynie wersja letnia także przypadła do gustu, a i Ewce bardzo się w Suomi spodobało - humory były więc przednie. Jedynym, co nam mocno pokrzyżowało plany i nastroje, była ta zmiana w planie konkursów Veikkaus Tour. Cóż, mam nauczkę na przyszłość, by nie ufać początkowym ustaleniom, tylko sprawdzać, kontrolować i upewniać się. Problem w tym, że jestem na to za leniwa...



[ WSPOMNIENIE 25 ][GALERIA][ WSPOMNIENIE 27 ]