- SALPAUSSELÄN KISAT -
Lahti |
|
LAHTI K116 - konkurs drużynowy
Kyllä uskon!
Teraz właściwie powinnam siedzieć na fińskim, ale nasza nauczycielka jest cały czas chora. Szkoda - miałaby raz okazję zobaczyć mnie uśmiechniętą... Nie, nie myślcie Sobie, że ja się w tej kwestii wzoruje na moim idolu :) . Po prostu ostatnimi czasy lekcje fińskiego odbywały się w korelacji z Olimpiadą, a wówczas wielu powodów do śmiechu nie miałam i siedziałam jak na skazaniu. Mogę więc w każdym razie napisać relację z drugiego dnia zawodów.
Hmm, właściwie nie wiem, co powinnam napisać. Nie wiem, czy interesuje Was fakt, że nie mogłam spać w nocy (w sumie jakieś 5 godzin). Zdecydowanie muszę ograniczyć moje spotkania z Janne... :) Po prostu w piątek po konkursie podeszłam do niego i powiedziałam, że jestem jego fanką, pogratulowałam mu sukcesów i życzyłam powodzenia. Nic więcej - ale wystarczyło. Rano zaś - gdy już obudziłam się o tej 9ej - pobiegłam (akurat... Powlokłam się) do hotelu, gdzie mieszkała polska ekipa, spotkałam się z trenerami i dziennikarzami (hmm, pan z Programu Pierwszego Polskiego Radia nagrał ze mną... wywiad. Chcą go wyemitować w sobotę przed Harrachovem. Straszne...), a potem udałam się z trenerem Tajnerem na odprawę. Odprawa to spotkanie z ludźmi z FISu (tak, tak, był mój ulubieniec Walter Hofer... :) ) - mam już pewne doświadczenie, z Kuopio rzecz jasna. Tym razem nie dość, że weszłam na Salapusselke bez biletu, to na dodatek - jako jedyna chyba osoba - kręciłam się po siedzibie Lahden Hiihtoseura BEZ IDENTYFIKATORA. Nikt mnie nie wyrzucił... Tak, zdecydowanie bycie attache polskiej ekipy w Kuopio było najmądrzejszym pomysłem, jaki mi przyszedł do głowy.
Dość przechwalania się. Była już 16-ta (dopiero!!!), gdy zdecydowałam się udać bliżej w okolicę skoczni. Na 18-tą zaplanowana była seria próbna, ale ludzi już było całkiem sporo. Ja się kręciłam tu i ówdzie, od czasu do czasu napotykając się na skoczków czy trenerów. Muszę tu zaznaczyć, że trener Mika Kojonkoski to wspaniały facet. Rozdawał dzieciakom autografy, mimo że się strasznie śpieszył - widziałam to. Tacy są Finowie... Ja nie chcę, żeby on szedł do Norwegów!!! Buuu.... O wspomnianej wyżej 18-ej zaczął się ów trening - obawiam się jednak, że nie przytoczę wam wyników, bo zostawiłam je w domu (burak) - o ile w ogóle je wzięłam z Lahti. A potem - o 19:01 (tak przynajmniej jest napisane na wydruku z wynikami :) ) - rozpoczęła się pierwsza seria konkursu drużynowego. Stawiło się 8 ekip czyli dokładnie tyle, ile potrzeba, by drużynowka mogła się odbyć. [Taa... Tyle ile trzeba... A przecież mało brakowało, a zawody by się nie odbyły. Na szczęście jeden z francuskich kombinatorów zgodził się wziąć udział w konkursie skoków (tym razem bez biegania ;) /DANI]. Warunki znów były wspaniałe i idealne. Gdy w końcu oderwałam wzrok od skoczni i zerknęłam wokół - przeżyłam lekki szok, a po plecach przebiegł mi dreszcz (hmm, to akurat nic szczególnego - cały czas się trzęsłam z zimna, mimo że zimno wcale nie było. -0,7 stopni?). Na całym stadionie było bardzo, bardzo wielu ludzi. Przynajmniej w moim odczuciu - do tej pory byłam wszak na zawodach w Zakopanem [w roku 1999 /DANI], gdzie było kilka tysięcy, a także na tych w Kuopio, gdzie było podobnie, więc to tutaj to były dla mnie już prawdziwe tłumy. I bardzo fajnie.
Ech, wydaje mi się, że po tylu opisach konkursów, jakie zrobiłam, wszystkie już zaczynają brzmieć tak samo. No bo co nowego można pisać? Zawsze jest: ile kto skoczył i który był, prawda? A czy to się miło czyta? Nie wiem, ale chyba nie. Po pierwszej serii było już widać, kto walczy o podium i o który jego stopień. Austria w składzie Horngacher, Koch, Höllwarth i Widhölzl miała ewentualne szanse, jakkolwiek z wynikiem 449,8 pkt tracili w tym momencie aż 15 pkt do Niemców (464,4). Ekipa: Duffner, Hocke, Uhrmann i Schmitt skakała całkiem dobrze - tylko Stephan wypadł poniżej punktu K (108), ale Martin zaliczył 127 metrów i była to największa odległość pierwszej serii. Jednak do drugich w owej chwili Słowenców mieli też prawie 15 punktów straty. Słoweńcy zaś byli w rewelacyjnej dyspozycji. Nie skakał Damjan Fras, ale pozostali radzili sobie wspaniale - Igor Medved uzyskał 119,5 metra, zaś Robert Kranjec - 125!!! Kto zaś na półmetku prowadził? Hmm, głupie pytanie, możnaby rzec. Finowie mieli 503,3 punktu, a to dzięki czterem skokom powyżej punktu K, a trzem - powyżej 120 metrów. Zaczął Matti Hautamäki, brązowy medelista z dużej skoczni z Salt Lake City (i mój sąsiad, przypominam :) ) (dobrze, już więcej nie będę tego robić, obiecuję) - 120,5 metra było najdłuższym dystansem pierwszej kolejki. Pierwsza kolejka skakała z najniższego rozbiegu, więc stąd marne rezultaty (no, nie twierdzę, ze 120,5 to marny rezultat, ale pozostałe to: 116, 111,5 i niższe). Veli-Matti Lindström, którego krzywa formy w tym sezonie jest bardzo, bardzo krzywa i zdecydowanie łamana, niesiony dopingiem kibiców, wylądował na 123 metrze. To jego pierwszy tak dobry skok od K90 w SLC. W końcu chłopak miał powody do uśmiechu, bo do tej pory chodził z bardzo, bardzo pochmurną miną. Teraz podniósł ręce w geście triumfu - wspaniale, że tak dobrze skoczył, bo to bardzo utalentowany zawodnik, tylko jakby jeszcze za mało pewny własnych możliwości. Trzecim asem w talii trenera Kojonkoskiego był Risto Jussilainen - 118 metrów było najsłabszym wynikiem spośród Finów, ale przecież też świetnym. Risto w tym sezonie również nie skacze najlepiej, jednak w Lahti pokazał się z dobrej strony (w piątek był dziesiąty). A kończył - jak zwykle od wielu, wielu lat - Janne Ahonen. Co działo się na widowni, nie sposób opisać, ale spróbuję - za chwilę. Zafalowaly błękitno-białe flagi, jakby chcąc dodać mu wiatru pod skrzydła... ee, pod narty. I Janne poleciał - w pięknym stylu (3x19,5 i 2x19 pkt [Co za marne noty... Widzicie? Dalej sędziowie nie dają "20" - te z SLC były tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę. /DANI]) uzyskał 123,5 metra. Co i tak było dopiero trzecią odległością kolejki, bo wspomniany wcześniej Martin S. miał przecież 127, a Adam Małysz - 125,5. Ale to nieważne. Grunt, że w tym momencie Finowie prowadzili zdecydowanie, ku wielkiej uciesze kibiców.
Druga seria miała tylko potwierdzić, że konkursy drużynowe na Salpausselce (hmm, chyba nie powinnam tego odmieniać, ale co tam...) są zawsze czymś wyjątkowym. Ja pamiętam doskonale te dwa sprzed roku (buu...), a jeszcze lepiej - drużynówke z 2000, kiedy Finowie roznieśli wszystkich w proch i pył - Austriaków o prawie 30, a Niemców - o prawie 100!!! To był nokaut. Tym razem było podobnie. Ale wypadałoby napisać jeszcze coś na temat innych. Ostatnie zaszczytne miejsce zajęli Francuzi, spośród których jednak Remi Santiago popisał się skokiem na odległość 116 metrów. Przed nimi byli Polacy. Nasza ekipa w składzie: Tajner, Bachleda, Pochwała i Małysz nie pokazała się niestety najlepiej. Dwa lata temu Polacy też byli siódmi - ale przecież wtedy nie mieliśmy takiego Małysza jak teraz! Wstyd nieomal. Przed Polską o 15 pkt była Japonia (Higashi, Yamada, Miyahira, Funaki) - najdłuższy skok to 116 m (dwa razy Miyahira i raz Funaki). Piąte miejsce przypadło Norwegii - tylko o 2,3 pkt przewagi nad Krajem Kwitnącej Wiśni. Norwegowie skakali tak: Romören, Bystöl, Ljökelsöy i Bardal (czy oni nie mogą się jakoś normalniej nazywać? Nie wiem, czy ma być o, oe czy ö?) - czyli tylko Roar ze starej kadry. Jeden skok powyżej punktu K i to o 0,5 metra - Romören. Czwarci - po raz kolejny - Austriacy - 906,7 pkt łączna nota. Może i Koch skoczył te 122 metry w drugiej serii, a Höllwarth 123,5, skoro Andi Widhölzl zaliczył tylko 108,5 i ostatecznie Austriacy stracili niemal 50 punktów do Niemców. Co się z nimi dzieje? Warto dodać, że gdy na belce pojawił sie Stefan Horngacher, spiker zapowiedział, że ten oto zawodnik po raz ostatni skacze na Salpausselce. Stefan dostał więc ekstra oklaski - i bynajmniej nie był to wyraz radości, że odchodzi na emeryturę. A kto wie zresztą? Może stwierdzi, że nie może zostawić kadry w takim stanie i postanowi pociągnąć jeszcze jeden sezon? Chociaż jego występ niczym szczególnym nie zachwycił - 108 i 110,5 metra, a dzień wcześniej - dopiero 26. miejsce... Niemcy starali się o drugie miejsce, ale strata do Słowenców byla zbyt duża. Schmitt i Uhrmann zaliczyli po 122,5 metra, zaś Hocke i Duffi - po 118. Z łączna notą 953,5 zostali na trzecim. Słoweńcy też się starali, ale dla odmiany nie mogli dogonić Finów. Kranjec skoczył 126 metrów, czym potwierdził swoją wspaniałą formę. Słoweńcy zajęli wysokie drugie miejsce - tak dobrze to dawno nie było! No a gospodarze... Matti poprawił się zdecydowanie względem pierwszej serii - zaliczył 127,5 metra i była to największa odległość tego konkursu. Vellu także skoczył o pół metra dalej - postarał się chłopak i wielkie brawa dla niego. Risto również się nie dał - 121,5 metra. Świetny wynik! Ostatnim z ekipy był znów (gdyby nie był, byłoby to co najmniej dziwne...) Janne Ahonen. 122,5 metra to ciut słabiej niż w pierwszej serii, ale już o tym nie myślmy. Finowie oddali 8 rewelacyjnych skoków i dzięki temu ekipa Kraju Tysiąca Jezior tutaj w Lahti, przed własną publicznością we wspaniałym stylu wygrała ten konkurs drużynowy. Należało im się, a Janne tym razem się nawet uśmiechnął... Złośliwi twierdzą, że tym samym wzięli sobie rewanż za Olimpiadę, ale czy za 0,1 punktu można brać rewanż. Dziś mieli 1022,6 i prawie 70 punktów przewagi nad Niemcami, ale obawiam się, że to niczego nie zmienia. Dobrze mówią ci, którzy twierdzą, że Finowie i Niemcy powinni podzielić się w Salt Lake City złotem. Zgadzacie się ze mną?
Teraz moje wrażenia. To był najlepszy konkurs, na jakim byłam. Nie mam zbyt dużego doświadczenia (tylko 6), ale mogę się wypowiedzieć i tak. Nie chodzi już nawet o to, że Finowie wygrali [Jak nie, jak tak? ;) /DANI]. Owszem, cieszy mnie to bardzo, ale najważniejsze dla mnie jest, że mogłam tam być. Veli-Matti na konferencji powiedział, że nigdzie nie ma takiej publiczności jak w Lahti. I ja się z nim zgadzam. Cudownie było stać wśród 20 tysięcy fanów, z których zdecydowana większość kibicowała Finom. No dobrze, na zawodach w Zakopanem kibicowaliśmy wszystkim [pamiętajcie: wtedy - w 1999, nie teraz - w 2002 /DANI], ale Finowie są inni. Przynajmniej na nikogo nie gwizdano. Gdy na belce startowej zasiadał Fin, na widowni podnosiła się ogromna wrzawa i w powietrzu falowały setki biało-błękitnych flag. To było coś niesamowitego. O ile Kuopio i tak dalej rządzi, o tyle pod tym względem nie może się z Lahti równać. Chciałabym tu przyjechać za rok, i jeszcze później, gdyż jest to wspaniałe uczucie. W ogóle konkursy w Lahti mają w sobie coś magicznego - przynajmniej te wieczorne. Skocznia jest ślicznie oświetlona, no i właśnie te tłumy kibiców... Chciałabym jeszcze dodać, że w Lahti Janne Ahonen jest traktowany jako bohater - niezależnie od tego, jak skacze, zawsze go kochają i życzą mu jak najlepiej. On ma tego świadomość i przynajmniej tutaj nawiązuje jakiś kontakt z publicznością. Szczególnie, gdy dobrze skoczy...
Na koniec mała gratka. Zupełnym fartem (mówiłam, że warto było być attache w Kuopio i nawiązać znajomości) udało mi się być na konferencji prasowej po konkursie drużynowym. Cóż, gdy weszło się na salę konferencyjną odniosło się wrażenie, że dziennikarze za bardzo o niej nie wiedzieli - było ich może pięciu na krzyż plus ja (bez identyfikatora. Tak się tym chwalę, bo o ile w Kuopio mieliśmy bodaj z pięciu porządkowych, o tyle w Lahti do boju rzucono cały ich pułk. Przy każdym wejściu stało co najmniej dwóch panów czy też pan z ochrony i za nic nie można było się wcisnąć). Jeśli chodzi o skoczków, to nie było rzecz jasna wszystkich, a tylko przedstawiciele. Wyselekcjonowano najmłodszych - ciekawe czy w celach ćwiczenia języka? Niemców reprezentował Stephan "Burak" Hocke, Słowenców - Igor Medved, a Finów - Veli-Matti Lindström. Aliści pojawił się także Janne Ahonen (nie twierdzę tym samym, że jest stary, ale od takiego Vellu dzieli go ponad 6 lat...). Zachodzi jednak podejrzenie, że ten ostatni tylko w celach kulinarnych. Chyba z tego wszystkiego zapomnieli z Tiią zrobić zakupy na weekend, dość że Jasiek, gdy tylko usiadł za stołem, rzucił się na jedzenie. W ciągu pięciu minut wchłonął chyba trzy kanapki - jednocześnie jeszcze udzielając wywiadu. Wyglądał przeuroczo, ale choć miałam wielką ochotę zrobić mu zdjęcie, nie odważyłam się. Było mi dość głupio... Jeśli chodzi o ćwiczenie języka - Stephan i Igor mówili jak najbardziej po angielsku, ale Janne się wypiął, a Vellu chyba (a nawet na pewno) się na nim we wszystkim wzoruje (tylko maski nie nosi), bo też nawijał po fińsku [A może po prostu nie umie po angielsku... ;) /DANI]. No, nawijał to za dużo powiedziane. Oto, co zostało powiedziane:
Podejrzewam, że było dla Was czymś specjalnym skakać tutaj w Lahti...
Janne: Tak, to było coś specjalnego. To był wyjątkowy konkurs. Nasza ekipa skakała dziś super.
Vellu: Nigdzie na świecie nie ma takiej publiczności, takich kibiców. Dziś cała drużyna skakała świetnie, co widać po wyniku. Ja czuję się bardzo dobrze, bo wczoraj nie poszło mi najlepiej.
Janne, zawsze skaczesz w konkursach drużynowych jako ostatni, na pozycji lidera...
Janne: Nie jestem jakimś przywódcą grupy, który rządzi. Po prostu mam już pewne doświadczenie i jestem do tego przyzwyczajony.
Igor, uzyskałeś dziś 119,5 i 122,5 metra...
Igor: Jestem bardzo zadowolony ze swoich skoków. Uważam, że były dobre. Konkurs był bardzo dobry, cała nasza drużyna skakała daleko i równo, co zaowocowało wynikiem. Byliśmy daleko za Finami, ale z Niemcami wygraliśmy zdecydowanie.
Patrzyłeś na wyniki w trakcie konkursu?
Igor: Nie, koncentrowałem się na tylko na swoich skokach. Nie liczyłem punktów.
Jak Ci się podoba Lahti?
Igor: Skocznia jest bardzo przyjemna, kibice również. Ale rok temu było ich chyba więcej?
No, bo rok temu były Mistrzostwa Świata... Stephan, śledziłeś wyniki zawodów?
Stephan: Nie, również skupiałem się na skokach. Wiesz, że wczoraj wypadłem słabo i dziś mój pierwszy skok też nie był zbyt dobry.
Jak to jest skakać w konkursie drużynowym?
Stephan: Skacze się zupełnie inaczej niż w konkursie indywidualnym, bo ma się świadomość, że robi się to dla całej ekipy. Jest to trudne. Gdy skoczy się słabo, wpływa to na cały wynik.
Dziekuję. Tak, Janne, możesz wziąć tę ostatnią kanapkę.
To ostatnie to rzecz jasna mój komentarz. Konferencja skończyła się, zanim się na dobre rozpoczęła. Jasiek się śpieszył, więc już nie chciałam mu zadawać jakichś dodatkowych pytań. Aha, warto dodać, że to nie ja oczywiście zadawałam te powyższe tylko pan, który spotkanie prowadził.
To tyle. Trochę się rozpisałam, ale jest o czym. Naprawdę jestem w pełni zachwycona Salpausselän Kisat. Jeśli będziecie mieli kiedyś okazji, przyjeddzie do Lahti na zawody, bo to coś wyjątkowego. Pozdrawiam wszystkich! - rozanielona Clio. :)
'Uskotko mäkikotkiin?' oznacza 'Czy wierzysz w orły skoczni?' Było to hasło reklamowe, jeśli można tak rzecz, zeszłorocznych konkursów w Lahti, a ostatnio przypomniano sobie o nim przy okazji Igrzysk. 'Kyllä uskon!' - 'Jasne, że wierzę!' :)
[ KONKURS INDYWIDUALNY ]
[ KONKURS DRUŻYNOWY ]
[ GALERIA ]
|
|