KILKA LAT PÓźNIEJ...
wspomnienia

- JAK TO DOKŁADNIE BYŁO -
znów z KUOPIO
© CLIO I 2006 Kuopio
WSPOMNIENIE 3

      Finlandia: Kuopio - 23-24 IX 2001, Lahti 1-2 III 2002

Powiem Wam, że życie bez stałego dostępu i tym samym bez orientacji w internecie, czasami sprawia trudności, bo gazety i telewizja nie zawsze są wystarczającym źródłem informacji. Kiedy latem 2001 wyjeżdżałam do Kuopio na stypendium, modliłam się, by inauguracja sezonu odbyła się - jak przez poprzednie dwa lata - właśnie tam, nie mając pojęcia, że kalendarz skoków został ustalony na długo wcześniej. Dopiero więc we wrześniu dowiedziałam się, że rzeczywiście, pierwsze konkursy zaplanowane są na 23 i 24 listopada w Kuopio. Możecie sobie wyobrazić, jak byłam szczęśliwa. No ale podówczas ja w ogóle byłam szczęśliwa: z samej obecności w Kuopio. Oto mieszkałam sobie w mieście organizującym zawody PŚ w skokach. Zresztą ja chciałam wyjechać właśnie do Kuopio, nigdzie indziej, choć sama oferta studencka obejmowała kilkanaście czy nawet ponad 20 uczelni w całej Europie. Ja w swoim podaniu wpisałam tylko Kuopio, albowiem nie interesowało mnie nic innego. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej, 11 kwietnia 2001, komisja spytała mnie, dlaczego chcę jechać akurat tam. Swój wywód, dotyczący ogólnego zainteresowania Skandynawią i Finlandią w szczególności, fińską kulturą i generalnie ludźmi Północy, zakończyłam stwierdzeniem, że lubię skoki narciarskie, a Finowie mają świetnych skoczków. To oczywiście rozbawiło komisję, choć pan profesor z panem doktorem stwierdzili, że Adam Małysz jest lepszy, na co mogłam się tylko uśmiechnąć. Natomiast ogólna moja postawa zrobiła na nich tak dobre wrażenie, że uznali, że nadaję się na ten wyjazd najlepiej ze wszystkich kandydatów. I wiecie, co ja sobie teraz myślę? Że w tamtych okolicznościach rzeczywiście byłam najlepszą kandydatką: bo jadąc w miejsce przez siebie wybrane, mogłam stuprocentowo wykorzystać tę możliwość, co było o tyle ważne, że oni potrzebowali kogoś, kto właśnie będzie mógł poznać Kuopio, uniwersytet i warunki wymiany. Bo trzeba Wam wiedzieć, że to był pierwszy rok współpracy mojej uczelni z Uniwersytetem w Kuopio i ja jechałam przecierać szlaki, byłam pionierem. I choć pozostali kandydaci na pewno byli bardziej zasłużeni ze względu na osiągnięcia w nauce czy działalność studencko-naukową - z którego to powodu miałam przez wiele lat wyrzuty sumienia - to żaden z nich nie wykazywał nawet ćwierci mojego entuzjazmu i otwartości na tę sytuację. I dlatego pojechałam ja.

Do Kuopio przybyłam popołudniem, na skocznię pobiegłam już nazajutrz. To było coś niesamowitego: moje pierwsze spotkanie z Puijo. Stałam tam godzinę i tylko patrzyłam. Akurat odbywał się trening chłopców z klubu. Towarzyszący mi wówczas Fin (albowiem zaczepił mnie jeden pan po drodze - a że szedł w tym samym kierunku, postanowił mi towarzyszyć. I jeszcze częstował Koskenkorvą...) zapytał jednego z chłopców, kto jest jego idolem, a młody odpowiedział, że Adam Małysz. No no... Potem na Puijo chodziłam codziennie, a wreszcie dwunastego dnia pobytu zdobyłam się na odwagę i poszłam do biura Puijon Hiihtoseura czyli Klubu Narciarskiego w Kuopio z zapytaniem, czy byłaby możliwość pracy przy zawodach. Pani sekretarz, Tiina Kukk, powiedziała, że może być ciężko, jeśli nie znam fińskiego, ale mam się zgłosić na początku listopada, to się zobaczy. Kiedy zgłosiłam się na początku listopada, kazano mi zadzwonić do pani, która koordynuje pracę opiekunów ekip, Terttu Tiitty-Korhonen. Zadzwoniłam, kazano mi przyjść na spotkanie, które odbyło się na dwa czy trzy tygodnie przed zawodami, i... przydzielono do polskiej ekipy. Byłam w szoku. Ale zdajecie sobie sprawę, jak niesamowicie się cieszyłam. Zwłaszcza że pytając o tę pracę wolontariacką, miałam na myśli jakieś ustawianie barierek, wieszanie reklam etc. Zresztą nie zajmowałam się tylko Polakami, ale też Słoweńcami i Włochami, czyli jednym jedynym Roberto Ceconem. I nie zajmowałam się sama, tylko razem z Marją Eriksson, która od lat pracowała przy skokach.

Podczas ostatniego weekendu przed imprezą zrobiono nam zdjęcia do akredytacji, obdarowano służbowymi ubrankami, wyposażono w pakiet informacji oraz komórki służbowe (NOKIA 3310 :))). Clio oczywiście nigdy przedtem nie miała w ręku komórki, toteż po przypadkowym wyłączeniu stwierdziła, że zepsuła, po czym przerażona pobiegła do serwisu, gdzie prawda wyszła na jaw. Pan w serwisie patrzył na mnie bardzo dziwnie, gdy wykrzyknęłam: "To cud!" i prawie rzuciłam się na niego celem wyściskania. Ekipa polska przyjechała we wtorek, 20 listopada, więc poszłam ich odwiedzić w hotelu. Pod hotelem spotkałam skoczków, którzy pamiętali mnie z września. Zapomniałam bowiem napisać, że we wrześniu Polacy przez kilka dni trenowali właśnie w Kuopio na Puijo :) Zrobiłam wówczas jeden błąd: nie zapoznałam z trenerami - co zresztą dało się później nadrobić. Poinformowałam w każdym razie chłopaków, że będę się nimi zajmować, a oni zaraz wzięli mnie do trenerów. To było zabawne - poniekąd - bo oto Łukasz Kruczek (on ci był moim przewodnikiem) bezceremonialnie wpadł do pokoju, ja za nim, a tu trener Tajner w samej tylko spodniej bieliźnie :D Kiedy już sytuacja została opanowana, przedstawiłam się, opowiedziałam o sobie i generalnie chyba się rozgadałam, jak tak sobie teraz o tym myślę. Zaraz zostałam obdarowana wielkim plakatem z podpisami całej ekipy (który potem wisiał u mnie nad łóżkiem przez cały pobyt w Kuopio) i ogromną dawką sympatii. I potem już nie odstępowałam trenera Tajnera na krok.

Apoloniusz Tajner jest jedną z najfajniejszych osób, jakie spotkałam w życiu. Ośmielę się powiedzieć, że jest najfajniejszą osobą, z jaką miałam przyjemność w skokach narciarskich. Wykazuje się świetnym podejściem do młodych ludzi, co ma ogromne znaczenie w przypadku trenerstwa. Jest otwarty, serdeczny i bardzo naturalny. Ani przez moment nie dawał mi odczuć, że jestem natrętem - przeciwnie: był zdumiony moim entuzjazmem dla skoków, wiedzą i samym zainteresowaniem. Zabierał mnie ze sobą wszędzie, gdzie chciałam iść, choć nie musiałam. Bo dla mnie było to ogromne przeżycie: być wewnątrz i po raz pierwszy patrzeć na wszystko od środka. Nie mogłam nie skorzystać, a wręcz chciałam we wszystkim uczestniczyć.

Najpierw (środa rano, tak mi się wydaje, choć głowy nie dam, bo mógł to być też czwartek) odbyło się mierzenie kombinezonów i zawodników - przynajmniej tych, którzy od poprzedniego sezonu zmienili gabaryty albo w ogóle startowali po raz pierwszy w PŚ. My na przykład mierzyliśmy Tomka Pochwałę, a Niemcy - Stephana Hocke. Wszystkich pomiarów dokonywał osobiście Walter Hofer albo przynajmniej pilnie nadzorował swoim bystrym okiem. W każdym razie wówczas po raz pierwszy spotkałam na żywo dwie bardzo ważne w skokach osoby: Reinharda Hessa, ówczesnego trenera ekipy niemieckiej, oraz Waltera Hofera właśnie. Możecie sobie wyobrazić, że była to dla mnie podniosła chwila. Zwłaszcza że obaj okazali się bardzo porządnymi facetami. Trener Hess podszedł do każdego z nas (czyli trenera Tajnera, mnie, Tomka P. oraz jeszcze jednego pana, który był bodaj jednym z sędziów) i uścisnął nam ręce, witając się jak równy z równym. Byłam pod wrażeniem - ale z drugiej strony zawsze myślałam o Hessie w samych tylko superlatywach. Jeszcze lepsze wrażenie zrobił na mnie Walter Hofer, dla którego superlatywy miałam nawet większe od Hessowych. Wyobraźcie sobie: wchodzę nieśmiało do pokoiczku, wymiary może 6x6 m, gdzie odbywają się pomiary. Staję pod ścianą, by nikomu nie przeszkadzać, i patrzę na Waltera H., który w eleganckim czarnym ubranku działa, ale który z drugiego końca sali wita mnie skinieniem głowy i uśmiechem. I oto kiedy Walter na chwilę przestaje działać, podchodzi do mnie, wyciąga rękę i wita się. Przyznajcie: nie bylibyście pod wrażeniem? To było taaaaaakie miłe. Nawiązała się między nami nawet krótka rozmowa, kim jestem, co tutaj robię (Clio popisała się znajomością języka, nie mogąc sobie przypomnieć, jak jest "Polka" po niemiecku), a na koniec chyba nawet przeprosił, że musi wracać do swoich obowiązków.

Dnia następnego odbyła się odprawa trenerska, która ma miejsce przed każdymi zawodami. Miałam farta, że ta była pierwszą w sezonie, skutkiem czego trwała dobrą godzinę, a nie trzy minuty, jak wszystkie późniejsze, o czym z rozczarowaniem przekonałam się choćby nazajutrz. Tym razem trzeba było omówić wszystkie nowe przepisy, poinformować o ewentualnych zmianach i generalnie zapowiedzieć sezon. Siedziałam sobie w ostatnim rzędzie, a wokół miałam wszystkich trenerów skoków narciarskich. Przede mną siedział sam Mika Kojonkoski. Normalnie MEGA.

W Kuopio zapoznałam się także z dziennikarzami: panami z TVN, którzy od czasu do czasu robili za moich fotografów; z Jerzym Nakoniecznym ze "Sportu", którego zagadywałam o co ciekawsze artykuły; przelotnie z Robertem Błońskim z "Gazety Wyborczej", a przede wszystkim ze świętej pamięci już Andrzejem Łozowskim z "Rzeczpospolitej". Pan Łozowski był pośród dziennikarzy wybitną osobowością, a jego artykułami zachwycałam się od pierwszych moich konkursów w Turnieju 4 Skoczni 98-99. Bardzo cieszyłam się, mogąc z nim porozmawiać i powiedzieć, że niesamowicie cenię go za teksty, jakie pisze, i za postawę wobec skoków, jaką prezentuje. To był przesympatyczny człowiek i jego odejście to ogromna strata dla środowiska dziennikarskiego. Z ulubionymi panami z EuroSportu - Bogdanem Chruścickim i Markiem Rudzińskim - wymieniłam tylko "dobry wieczór", gdyż byli zajęci, zaś z panem Miklasem z TVP zupełnie się nie zaznajamiałam.

Podczas odprawy sobotniej - tej trzyminutowej - przywitałam się z trenerem Kojonkoskim, zaś później miałam jeszcze przyjemność z Matjazem Żupanem, trenerem Słoweńców. Oto bowiem któregś dnia podchodzi do mnie w hotelu jakiś gość, przedstawia się, że jest z ekipy słoweńskiej, i prosi o trzy dodatkowe wejściówki dla kogoś tam. Jako attache miałam to załatwić, więc załatwiłam. Wracam do hotelu i proszę trenera Tajnera, by mnie do Słoweńców zaprowadził. Idziemy na piętro, wychodzi ku nam jakiś młody facet, a trener Tajner do mnie, żebym mówiła. Rozmowa wyglądała następująco:

- Chciałabym zobaczyć się z trenerem Słowenii.
- Ja jestem trenerem Słowenii.
- Niemożliwe!

To był rzeczywiście Matjaz Żupan, który wybuchnął śmiechem, a ja po prostu byłam przekonana, że to skoczek! Okropnie młodo wyglądał!

Gdzieś po drodze (we czwartek) odbyły się treningi oraz seria kwalifikacyjna, które obejrzałam z wieży trenerskiej. Na wieżę trenerską nie miałam wstępu, ale trener Tajner wpakował mnie na wyciąg, gdy tylko zdradziłam nieśmiałą chęć znalezienia się tam (kto by nie chciał być na wieży trenerskiej?), a ja tylko wymruczałam pod nosem coś na temat "trenera Mistrza Świata". Na wieży trenerskiej był między innymi cały wielki Mika Kojonkoski, a ja stałam w kącie i czułam się taka malutka. Zresztą przede wszystkim czułam zimno, bo wiało okropnie, a temperatura sięgała -8. Natomiast skocznia z tej perspektywy wyglądała pięknie, bo oświetlony rozbieg K120 był tuż tuż :) No i tak sobie staliśmy, a na koniec wyrwało mi się, że chyba jednak nie mogłabym być skoczkiem narciarskim. Trenerzy popatrzyli po sobie i domyślili się: "Bo to takie straszne, tak?" "Nie! Bo okropnie zimno!" Na co oczywiście powstał ogólny śmiech. Skoki rzeczywiście nie są dla mnie straszne i na pewno nie bałabym się, jeśli umiałabym skakać, natomiast perspektywa latania na lodowatym wietrze w cienkim kombinezonie jest raczej mało zachęcająca.

O zawodach pisać nie będę, bo relacje z nich znajdziecie tutaj. Warto natomiast powtórzyć, że tamte konkursy były pierwszymi, jakie widziałam w Kuopio i jakie odbyły się bez żadnych przeszkód ze strony pogody. O ile podczas treningów i kwalifikacji właśnie okropnie wiało, o tyle podczas zawodów warunki były idealne. Ani w 98/99, ani w 99/00, ani w 00/01 tak nie było. I jak iść dalej tym tropem, nie zdarzyło mi się być live na zawodach, które miałyby pecha do pogody. Ani razu przez te 7 lat. Przynoszę szczęście.

Z Kuopio łączy się jeszcze kilka wspomnień. W sobotę Martin Schmitt zajął dopiero siódme miejsce, co było dla niego wyjątkową porażką, zwłaszcza że po pierwszej serii był drugi, a w II serii skoczył 10 metrów bliżej. Był potem tak wściekły, że nie chciał jechać na uroczyste wręczenie nagród na Rynku, a wiem to stąd, że byliśmy współtowarzyszami tej krótkiej podróży (znaczy się na Rynek). To było tak: spod skoczni jak zawsze wyszłam ostatnia, mówiąc z pewną przesadą, a w każdym razie zabrałam się z ostatnim transportem. Otrzymaliśmy wiadomość, by po drodze zajechać do hotelu po Martina Schmitta, i tak zrobiliśmy. Martin był obrażony na cały świat i powiedział, że zupełnie nie ochodzi go dekoracja - ale w końcu się jednak zgodził. Siedział tam z tyłu auta i nie odzywał się ani słowem, gdy go wieźliśmy do miasta. Z dekoracją wiąże się również historia zabawna. Oto Risto Jussilainen, ówczesne bożyszcze polskich fanek, wręczył swoje kwiaty wraz z całusem opiekunce fińskiej ekipy. Ja jakoś tak nieopatrznie o tym później wspomniałam na Forum Finomanek chyba, a za jakiś czas dowiedziałam się o krążącej plotce, że to jego dziewczyna była. No no. Kiedy później poinformowałam o tym samą zainteresowaną czyli Kikkę, była mocno zdziwiona. Mężatka i matka czwórki dzieci została posądzona o romans z dziesięc lat młodszym Risto Jussilainenem. Śmiałyśmy się z tego jak głupie :D

O zawodach w Lahti (1-2 marca 2002) nie będę pisać, bo dokładny opis znajdziecie tu. Natomiast powtórzę jedno: konkurs drużynowy był najlepszym, jaki widziałam w życiu. A widziałam ponad 200 konkursów. Potem zresztą widziałam live jeszcze kilkanaście, a jednak zdania nie zmieniam: nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, jak tamta zakochana w skokach fińska publiczność na Salpausselce...

Na koniec jeszcze dwa słowa na temat mojej innej działalności w Finlandii. Właściwie zaraz po przyjeździe do Kuopio i dość obfitym korzystaniu z neta natrafiłam na portal Skokinarciarskie.com (przemianowany później na Skokinarciarskie.pl). Szeroko zaczęłam udzielać się na Forum Finomanek, aż wyczaił mnie jeden z redaktorów, Andrew, i zaproponował luźną współpracę. Od czasu do czasu posyłałam im jakiegoś niusa z Finlandii, zaś w czerwcu, kiedy na Puijo zawitała fińska reprezentacja, przeprowadziłam dla SNC serię wywiadów. Jeden z nich ukazał się w sieci - z Tommim Nikunenem, świeżo mianowanym następcą Miki Kojonkoskiego na stanowisku trenera. Pozostałe cztery posłużyły mi do napisania charakterystyk skoczków: Veli-Matti Lindströma, Tamiego Kiuru, Janne Ylijärvi oraz Janne Ahonena. Teksty owe znalazły się na finowie.skokinarciarskie.com, ale potem jakoś zaginęły w czeluściach internetu. Być może warto byłoby je odświeżyć. Tylko biografię Ahonena - systematycznie przeze mnie aktualizowaną - możecie znaleźć na ahonen.skokinarciarskie.com. I powiem wyjątkowo nieskromnie, że jest to najbardziej informacyjny tekst o tym skoczku, jaki powstał w języku polskim. Wiem nawet, że musiało się z nim zapoznać trochę polskich żurnalistów, albowiem zdarzyło mi się nie raz i nie dwa znaleźć w innych wywiadach pytania o sprawy, które poruszyłam u siebie, a o których dowiedziałam się z fińskich mediów czy wręcz archiwów. Nie ukrywam, że napawa mnie to dumą :)



[ WSPOMNIENIE 2 ][ WSPOMNIENIE 4 ]