KILKA LAT PÓźNIEJ...
wspomnienia

- JAK TO DOKŁADNIE BYŁO -
znów z KUOPIO
© CLIO I 2006 Kuopio
WSPOMNIENIE 7

      Zakopane 29-30 I 2005 - Puchar Świata

Sezon 2004/2005 to okres mojej wytężonej pracy dla SNC. Jako nowo mianowany redaktor wypadało coś robić i nie obijać się. A na stażu podyplomowym (tak, tak, w międzyczasie zdążyłam skończyć studia. To był mój siódmy sezon ze skokami.) czasu wolnego miałam sporo. Pisałam niusa za niusem, tłumaczyłam z fińskiego, toczyłam boje z anty-ahonenomanami (gosh) i zupełnie niechcący przyczyniłam się do uznania Redakcji za pro-fińską. Było to bardzo krzywdzące i niesprawiedliwe - ale niestety nie wszyscy nasi czytelnicy są ludźmi na poziomie. W Polsce po raz kolejny zrobiło się to, co robiło się zawsze, gdy jakikolwiek inny skoczek odważył się być lepszy od Adama Małysza. Kiedy Adam walczył na skoczniach z Martinem Schmittem, wszyscy nie lubili Martina, obrażali go na różne sposoby i zachowywali się bardzo niesportowo. Kiedy z Adamem walczył Sven Hannawald, a Martin już nie, wszyscy nagle polubili Martina, a na Hannim wieszali psy. Osobiście zawsze rozwalał mnie argument, że Hannawald musi mieć coś z psychiką, skoro w taki sposób okazuje radość ze zwycięstwa. Mój Boże, jak bardzo prymitywnym trzeba być, by twierdzić coś takiego??? Gorzej: by twierdzić tak publicznie??? I jak tu nie czuć wstydu, że ma się za rodaków takich ludzi? Dalej, kiedy Hannawald zakończył karierę, a na rywala Adama wyrósł Janne Ahonen, oto w Polsce zaczęto wspominać Hanniego z rozrzewnieniem, zaś powstał front anty-ahonenowy. A jaki był koronny argument przeciw Janne? Oczywiście to, że zupełnie nie cieszy się z wygranej. No po prostu człowiek ma ochotę leżeć i kwiczeć. Najgorsze jest, że większość ludzi nie ma w sobie uczuć dla całej dyscypliny, tylko skupiają się na jednostkach: skoro kibicujemy temu, to tego musimy nie lubić. Jak napisałam wcześniej: ja kocham cały ten sport, więc dla mnie czymś oczywistym jest zachwycać się wszystkim i wszystkimi - co się na dyscyplinę składa. Po prostu nie wyobrażam sobie, bym nie lubiła jakiegoś skoczka czy życzyła mu źle. Jak widać, mam zupełnie inną psychikę. Stąd pewnie ten indywidualizm.

Na zawody do Zakopanego jechałam teraz na 100%. I tym razem miałam w/w akredytację TVP, która dawała mi wstęp absolutnie wszędzie (poza COSem i wieżą sędziowską, co zostało powiedziane) - nie żebym koniecznie korzystała. W gruncie rzeczy momentami czułam się jak piąte koło u wozu. No bo dziewczyny i chłopaki robili zdjęcia i w ogóle działali, a ja tam tylko starałam umówić się na jeden jedyny wywiad: z Janne Ahonenem co prawda, no ale i tak tylko jeden. Umówiłam się zresztą dość szybko, po którymś z pierwszych treningów. Nawet kamera TVN złapała mnie w tym momencie i na chwilę pokazali we wiadomościach sportowych. Janne na wywiad zgodził się bez problemu. Problemy pojawiły się później.

Podczas imprezy nareszcie doczekałam okazji, by spotkać się z moimi kochanymi panami z EuroSportu: Bogdanem Chruścickim oraz Markiem Rudzińskim, a miało to miejsce na uroczystym bankiecie, który rokrocznie wydawany jest dla mediów w Zakopanem. Powiedziałam im, że jestem ich wielbicielką już siódmy rok, że uważam ich za najlepszych komentatorów skoków i że mam nadzieję, że zawsze takimi pozostaną. Ucieszyli się wyraźnie, to było miłe. Z samego bankietu ewakuowałam się dość szybko, bo nie przepadam za tego typu imprezami. Wolałam w zaciszu kwatery przygotowywać się do wywiadu z Janne :D

Przed bankietem ja oraz redaktor Pawlak ;) byliśmy jeszcze w Cafe Antrakt, gdzie u Tomka Zimocha gościła fińska ekipa. Pan Tomek uczynił zakopiańską tradycją zapraszanie skoczków na spotkania właśnie do tej kawiarenki przy Krupówkach. Gości czekają różne niespodzianki, a atmosfera jest zawsze przednia. Każdy z Finów został obdarowany jakimś upominkiem (tradycyjnie polskim). W tle leciała muzyka zespołu Vieraileva Tähti (nieistniejącej już kapeli Ville Kantee i Jussiego Hautamäkiego), traktująca o skokach. Janne Ahonen został poproszony o wzięcie udziału w grze samochodowej - miał pojechać w rajdzie, co pięknie mu się udało. Było naprawdę sympatycznie, pomimo dzikiego ścisku, a mnie udało się nawet spotkać Finów goszczących urlopowo w Tatrach :)

Same zawody jak zawsze przebiegły udanie - natomiast wyjątkowe były pod jednym względem: temperatury. Tak się niefortunnie złożyło, że terminowo skoki w Zakopcu wypadły akurat w najzimniejszy weekend zimy 04/05. W życiu nie byłam na zawodach odbywających się na takim mrozie. Pamiętam, że podczas sezonu 01/02, oglądając zawody w Engelbergu, bardzo podziwiałam kibiców, którzy oglądali skoki przy -12 stopniach. W Zakopanem mieliśmy podczas sobotniego konkursu wieczornego -17. Oczywiście, zdarzyło mi się przebywać i w niższych temperaturach, ale co innego chodzić i ruszać się, a co innego stać cztery godziny praktycznie nieruchomo. Zresztą można było sobie pochodzić - w tę i z powrotem po strefie dziennikarskiej, ale nie dawało to żadnego ciepła. Było potwornie zimno. Wytrzymaliśmy oczywiście. Od czterech godzin na -17 nikt nie umarł - a emocje dodają człowiekowi sił psychicznych i pozwalają znieść. W niedzielę było cieplej: "tylko" - 14, no ale też konkurs odbywał się za dnia. W niedzielę jednak z tego całego zimna doszło do wydarzenia bez precedensu: Clio kupiła i wypiła piwo. Właściwie nie kupiłam, tylko dostałam po znajomości (znajomości Stasia Snopka z gościem z "Harnasia"), i właściwie nie wypiłam, bo w połowie już nie mogłam. Ja nie cierpię piwa, a na tamto skusiłam się tylko dlatego, że było grzane. Czego to człowiek nie zrobi przy -14...

Jedno wspomnienie wciąż napawa mnie wstydem, gdy pomyślę o tych zawodach. Jeszcze podczas niedzielnej kwalifikacji zbierałam dla znajomej autografy Norwegów. Otrzymałam od niej ogromną norweską flagę, ustawiłam się przy żółtej bramce i czaiłam na Wikingów. Wszystko szło dobrze do czasu Bjørna Einara Romørena. Kiedy bowiem zaczełam tak obracać flagę, by znaleźć miejsce, nagle usłyszałam gniewne "hej!" Okazało się, że przyłożyłam Bjørnowi drążkiem po goglach. Bjørn w gruncie rzeczy chyba się nie wściekł, bo podpisał się i nic więcej nie powiedział, ale mnie było potwornie głupio. Zwłaszcza że gdyby nie miał gogli, mogłabym mu oko wydziobać :((( Wstyd mi. Okropnie.

A skoro już o medycznych sprawach mowa. Janne był w sobotę czwarty, zaś w niedzielę - drugi. Cieszyło mnie to oczywiście - tak ze względu na niego samego, jak i dlatego, że wreszcie doczekałam jego miejsca na podium podczas zawodów live, co oznaczało, że przyjdzie na konferencję. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak się cieszyłam. Być może wielu z Was uzna to za niedorzeczne albo w ogóle niewarte zachodu - natomiast ja zawsze chciałam być na konferencji prasowej, na której jest też Janne Ahonen, i nigdy mi się to nie udawało. Nie licząc tej z Lahti, ale to były inne czasy, inna rzeczywistość. Zapytacie, co takiego w konferencjach prasowych, a ja odpowiem, że w gruncie rzeczy nic, zwłaszcza że zwykle padają trzy pytania na krzyż, a potem cisza i konferencja dobiega końca. No ale ja tak chciałam usiąść w pierwszym rzędzie i bezwstydnie gapić się na Janne Ahonena choćby przez kilka minut. Zaraz więc po ogłoszeniu wyników, nie czekając nawet na dekorację, pobiegłam na centrum prasowego, by zająć najlepsze miejsce, co oczywiście mi się udało: usadowiłam się dokładnie metr od kartki z napisem JANNE AHONEN i czekałam cała podeksytowana. Niestety. Janne chorobą, gorączką i złym samopoczuciem wymówił się od uczestnictwa w konferencji. Miałam ochotę wtedy wstać i wyjść, ale było to zupełnie niemożliwe, jako że ze względu na obecność Adama Małysza sala była napakowana dziennikarzami. Musiałam więc tam zostać i słuchać, co mówi nasz Mistrz Świata. Byłam wściekła. Nie muszę dodawać, że z wywiadu też nic nie wyszło...

Jeszcze tego dnia zrobiliśmy wywiad z Risto Jussilainenem, na który umówiliśmy się dzień wcześniej. Risto zaliczył właśnie spektakularny powrót do czołówki skoków i po raz trzeci w ciągu trzech weekendów znalazł się na podium. Przezornie poprosiliśmy, by zszedł do nas do przedsionka COSu... Zszedł, przywitał się, ale - cóż, znacie tę historię - ochroniarze nie wpuścili nas do środka. Była to ostatnia kropla, która przepełniła czarę goryczy i uświadomiła nam, że organizacja PŚ w Zakopanem to prywatny folwark pana Nadarkiewicza, który robi dokładnie to, co mu się podoba. A raczej robił - bo nareszcie zdjęli go z posady za machlojki w PZNie. Brawo! Lepiej późno niż wcale. Ciekawe, kiedy wróci... Wtedy natomiast staliśmy tam, zaraz za drzwiami wejściowymi, Risto nie wiedział, o co chodzi, aż ostatecznie mu wyjaśniliśmy. Osobiście nie byłabym zdziwiona, gdyby nam w tamtym momencie odmówił i wyśmiał. On tymczasem zgodził się z nami porozmawiać w tamtym zimnym przedsionku, choć ubrany był tylko w cienkie spodnie, bluzę i klapki. Odpowiedział na wszystkie pytania, był entuzjastycznie i pozytywnie nastawiony, a my byliśmy mu za to ogromnie wdzięczni. Jestem z tego wywiadu bardzo zadowolona, albowiem w całym pośpiechu   n i e   z d ą ż y ł a m   przygotować pytań. Miałam pytania dla Janne, ale nie dla Risto, i cały wywiad wyglądał mniej więcej tak, że gdy Risto odpowiadał na jedno (a gadane ma), ja intensywnie myślałam nad następnym. Sytuacja bardzo stresująca, a na pewno wymagająca myślenia na najwyższych obrotach. Dobrze, że mieliśmy dyktafon.

W tym samym czasie Redakcja prowadziła drugi wywiad - z Roarem Ljøkelsøyem. Sytuacja była identyczna, tylko że w momencie gdy ochroniarze powiedzieli Kasi Sverre, że nie może wejść do hotelu, Kasia zadzwoniła do Miki Kojonkoskiego, Mika zadzwonił do Nadarkiewicza i za chwilę ochroniarze dostali telefon, że mają dziennikarzy wpuścić. Tak się to załatwia. Tak czy owak, z naszego wywiadu zadowoleni byliśmy, choć wspomnienie warunków, w jakich się on odbył, przyprawia mnie o zażenowanie.

Wspomniałam o Kasi i o Mice. Kasia Sverre, osoba, która współpracuje z SNC, jest dziennikarką jednej z największych norweskich agencji prasowych. I choć na co dzień zajmuje się innymi tematami, jest wielbicielką skoków i lubi na nie przyjeżdżać. W Zakopanem była także z tego powodu, że akurat wtedy premierę miało polskie wydanie książki o Mice Kojonkoskim: "Tajemnica sukcesu" autorstwa Jona Gangdala. Kasia była odpowiedzialna za redakcję polskiego wydania. W sobotę przed zawodami odbyła się w centrum prasowym konferencja poświęcona właśnie temu wydarzeniu, na której obecni byli: autor, Mika, Kasia, Clas Brede Brathen (szef Norweskiego Związku Narciarskiego) oraz Bjørn Einar Romøren - niejako przy okazji. Od siebie dodam, że książka jest naprawdę niesamowita. To jedna z najlepszych pozycji, jakie kiedykolwiek czytałam, a czytałam w życiu naprawdę sporo. Dowiedziałam się z niej bardzo wielu rzeczy o skokach narciarskich i uważam, że każdy fan dyscypliny powinien się z nią zapoznać. Napisana jest świetnym językiem, przetłumaczona dobrze i opowiada o różnych aspektach skoków. Zdecydowanie polecam!

Przygoda z Zakopanem nie skończyła się wraz z zawodami. Wpadłam oto na szalony pomysł, by spróbować dorwać Janne na lotnisku w Krakowie - może miałby wówczas chwilę, by odpowiedzieć na te kilka pytań. Swoją pomoc w tym przedsięwzięciu zaoferowała koleżanka redakcyjna, Martyna, oraz jej rodzice. Zaraz po weekendzie ruszyliśmy w szaloną podróż po "zakopiance", co było naprawdę ekscytujące, gdyż w poniedziałek piękna pogoda się skończyła, szedł niż, niosąc z sobą ocieplenie i opady. Opady śniegu oczywiście. Dojechaliśmy jednak na Balice w czasie naprawdę ekspresowym, Finowie wciąż byli na miejscu, a ja spotkałam się tam z Andrzejem. Kiedy tylko zobaczyliśmy z bliska Janne, wiedziałam, że z wywiadu nic nie będzie. Jeśli kiedykolwiek w życiu widziałam chorego człowieka, był nim właśnie Janne Ahonen. Nos czerwony, oczy załzawione, chrypka. Życzyłam mu więc tylko zdrowia i poszliśmy. Janne był w tak ciężkim stanie, że zaraz z lotniska w Helsinkach zabrano go do szpitala. A wywiad musiał poczekać na inną okazję.

Zawody wspominam z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony fajnie było znów być w Zakopanem na Pucharze Świata, zobaczyć się ze wszystkimi tymi "znajomymi", ale z drugiej - organizacja była wprost fatalna i pozostawiała dużo do życzenia. I pewien niesmak. Przypominam sobie jeszcze, że w centrum prasowym zaczepił mnie jakiś gość i wskazując na moje kokardki na warkoczykach - biało-niebieską na lewym i biało-czerwoną na prawym - spytał, jak można kibicować dwóm nacjom. Odpowiedziałam, że można jak najbardziej - choć nie powiedziałam mu, że tak naprawdę kibicuję Finom... Jeszcze by się załamał. Jak widać, pośród dziennikarzy w Polsce wciąż nie brakuje oszołomów.



[ WSPOMNIENIE 6 ][GALERIA][ WSPOMNIENIE 8 ]