KILKA LAT PÓźNIEJ...
wspomnienia

- JAK TO DOKŁADNIE BYŁO -
znów z KUOPIO
© CLIO I 2006 Kuopio
WSPOMNIENIE 8
z Wishmaster

      Finlandia: Lahti 5-6 III 2005, Kuopio 9 III 2005

Kiedy wracając we wrześniu z Zakopanego, zatrzymałam się w Warszawie u koleżanki Wishmaster, z którą na nowo mogłam poprzeżywać LGP, rzuciłam od niechcenia propozycję marcowego wyjazdu na skoki do Finlandii. Notabene ja sobie postanowiłam, że pojadę - natomiast kwestia ewentualnego towarzystwa pozostawała otwarta. Wish oczywiście była bardzo chętna, ale finansowo trzeba się było liczyć z wydatkiem rzędu 2000 zł. Udało się nam zaoszczędzić (jako że obie zasiliłyśmy w tamtym okresie szereg ludzi pracujących) i choć początkowo Wish zupełnie nie wierzyła, że to wypali - wszystko wyszło lepiej, niż mogłyśmy przypuszczać.

Ach, o tym wyjeździe można rozprawiać i rozprawiać. W styczniu kupiłyśmy bilety, co z kartą EURO<26 wyniosło nas 860 zł na głowę - mam na myśli bilet lotniczy z Warszawy do Helsinek i z powrotem. W lutym Wish nabyła sprzęt, tzn. aparat cyfrowy Canon PowerShot-coś-tam i intensywnie ćwiczyła - do Suomi jechała bowiem jako fotoreporter. [Wcale nie dlatego. Wtedy nie wiedziałam, że jadę jako foto, to okazało się dopiero na miejscu... W lutym stwierdziłam, że skoro jadę w podróż, o której marzyłam 3 lata, nie mogę jechać bez aparatu albo z jakimś lichym sprzętem, z którego wyjdzie 5 z 36 zdjęć. Poza tym nie mogłam przepuścić TAKIEJ okazji i nie porobić fot skoczkom (a konkretnie temu jednemu).] W lutym też wysłałyśmy zgłoszenia akredytacyjne - trochę z obawą, bo było już po terminie, ale bez problemu nam przyznali. Dnia 2 marca, we środę, wyruszyłam do Stolicy, ściskając pod pachą mojego laptopka (wiecie, jakie w polskich pociągach złodziejstwo), a już nazajutrz o 17.20 (vel 17.50 - tego nie wyjaśniłyśmy do tej pory, bo na bilecie była inna godzina niż w rozkładzie lotów na lotnisku) poleciałyśmy.

Wesoło było od samego początku. Oto bowiem wchodzimy na terminal międzynarodowy na Okęciu i kogo widzimy jako pierwszych? Polską reprezentację skoczków z Adamem Małyszem na czele. Oczywiście lecieli tym samym samolotem. Clio full professional bynajmniej nie zaczęła piszczeć na ich widok [Ja też nie, najwyraźniej i ja jestem full profesional :D Swoją droga to dziwne: stać obok faceta, którego się dobrze zna (z TV co prawda, ale jak ktoś przez całą zimę od kilku lat co weekend, a czasami i częściej, bywa w domu, to jest prawie jak "rodzina". Niby się człowieka zna, a jednak nie. Tzn. ja go znam, a on nie wie, że ja istnieję), człowiek kompletnie nie wie, jak ma się zachować: udawać, że o niczym nie ma pojęcia, podejść i powiedzieć "dzień dobry" czy jeszcze coś innego.] ale zrobiło się sympatycznie. Zaraz spotkałyśmy się ze Stasiem Snopkiem z TVP (którego będę nazywać Stanem z przyczyn wymienionych później), co do którego wiedziałyśmy, że leci z nami. Warto wspomnieć, że wiosenne zawody fińskie jakoś rokrocznie są lekceważone przez polską telewizję oraz media ogólnie. Nie mam pojęcia, co jest tego przyczyną. Czy koszty? Ale przecież do Norwegii - do Oslo i Lillehammer (a przedtem Trondheim) - zawsze jeździli dziennikarze, podczas gdy Norwegia jest znacznie droższa niż Finlandia. Czy może nie lubią Kraju Tysiąca Jezior? Albo uważają, że zawody w Lahti i Kuopio to jakaś lipa? Normalnie się dziwię. Pewnym wytłumaczeniem może być fakt, że fińskie imprezy odbywały się zaraz po Mistrzostwach Świata w Oberstdorfie, co z pewnością w ogromnym stopniu kosztowało agencje prasowe i im podobnych. Dość powiedzieć, że w Finlandii przedstawicielami polskich mediów byli:

1 - Stan Snopek (TVP)
2 - Clio (SNC)
3 - Wish (SNC)
4 - Krzysztof Jordan (Fakt)
5 - Alex (Fakt).

Porażające, prawda? Moje powyższe przemyślenia wynikają tylko i wyłącznie z obiektywnego podejścia do rzeczy - subiektywnie bowiem odpowiadało mi to bardziej niż bardzo. Poza tym na pewno nie mogę nazwać "lekceważeniem" wysłania do Suomi Stanisława Snopka, albowiem jest on najbardziej profesjonalnym dziennikarzem redakcji sportowej Telewizji Polskiej. Jeśli więc tak ma wyglądać olewanie fińskich zawodów, to ja się najbardziej na to godzę. Zwłaszcza że w tym roku również Stan do Lahti i Kuopio zawita :)))

Kolejna niespodzianka czekała nas w samym samolocie. Widzicie, my te bilety kupowałyśmy w biurze turystycznym "Campus", zniżkę miałyśmy dzięki naszym EURO<26 (normalnie kosztowały 1100 zł), więc śmiałyśmy się, że to pewnie jakieś najgorsze miejsca w całym aeroplanie: jedno koło kibla, drugie pod skrzydłem :D Tymczasem okazało się, że dokładnie obok nas i przed nami siedzieli polscy skoczkowie. No po prostu brak mi słów. Jeśli tak mają wyglądać "najgorsze miejsca", to na to również się godzę. Sama podróż przebiegła bez zakłóceń, najfajniejszy był moment, gdy samolot włączył silniki odrzutowe i ruszył po pasie startowym - największa prędkość, jakiej w życiu doświadczyłam - a potem widoki z góry: zarówno na Warszawę, jak i na Helsinki już po zmroku. Na lotnisku w Vancie (oryginalnie Vantaa, ale jakoś tak głupio nie odmieniać) przeżyłyśmy nerwowe chwile [jakie tam nerwowe, to skoczki się denerwowali o swój sprzęt] czekając na bagaże: ostatecznie często zdarza się, że bagaże lecą gdzie indziej niż pasażer, a ja miałam nadzieję, że nasze nie wylądują w Nairobi na przykład. Na szczęście tak się nie stało. Gdy już wszystko mieliśmy z sobą, udaliśmy się ze Stanem do wypożyczalni aut, albowiem na czas pobytu w Finlandii miał do dyspozycji śliczną granatową Mazdę. I był tak miły, że zaoferował nam transport podczas całego wyjazdu, skoro podróżowaliśmy tą samą trasą :))) Na podróż do Lahti podczepili się jeszcze chłopaki z Faktu, więc było trochę ciasno [E tam ciasno!!!! Siedzi baba z przodu w ślicznej mazdzie trójce z podgrzewanymi siedzeniami i narzeka. Ja siedziałam z tyłu z chłopakami i było ok. Może właśnie dlatego, że z chłopakami :DDD] ale daliśmy sobie radę. Na wiele kilometrów przed Lahti widzieliśmy łunę, co do której obstawiałam, że jest to skocznia - i nie pomyliłam się. Najpierw podrzuciliśmy chłopaków pod ich hotel, potem Stan podrzucił nas na naszą kwaterę u mojej znajomej Eiji, a sam udał się na poszukiwania własnego lokum.

Nazajutrz okazało się, że chłopaki z Faktu mieszkają w najlepszym hotelu w mieście, zaś Stan z TVP w jakimś podrzędnym - który z zewnątrz w ogóle nie wyglądał jak hotel - ale on sam był zadowolony i to najważniejsze. Zaraz udaliśmy się na Salpausselkę. Zresztą jak tak sobie o tym myślę, to chyba jeszcze poprzedniego wieczoru pojechaliśmy na skocznię popatrzeć choćby z samochodu. [Pewnie że pojechaliśmy, co prawda na skocznie popatrzyliśmy tylko z okien samochodu, ale co to był za widok!!!] No bo skocznia w Lahti stoi w zupełnym centrum miasta, a że fińskie miasta są małe, centrum wynosi może 2x2 km. Nawiasem mówiąc, Stan jest wielbicielem skoków narciarskich - on nie zajmuje się tym, bo to jego praca, tylko dlatego, że czerpie z tego ogromną radość i przyjemność. Miało się to zresztą okazać i później. W każdym razie wtedy w piątek poszliśmy po nasze akredytacje, odebraliśmy je bez problemów i udaliśmy się już pod samą skocznię. Nooo, to było fajne. Wish cykała foty, ja gapiłam się na skoczków i otoczenie, a treningi i kwalifikacja trwały. [Ja też gapiłam się na skoczków i to oczami jak spodki (takimi, jak ma Forfi, jak się zdziwi :DDDD) i nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę, że to mi się nie śni. Najlepsze były fińskie dzieciaki, które się darły do skoczków zza płota o autograf. I właściwie wszyscy podchodzili i to nawet dość chętnie: Adam, Matti, Risto, Tami. Tylko Janek ze słynną mina I'kill you znienacka pognał szybko na wyciąg.] W media center też było przyjemnie. Media center w Lahti mieści się w dłuuugim budynku zaraz przy skoczni - znajdują się tam, idąc od lewej: szatnie, sauna, szatnie, szatnie, szatnie, sklepik z pamiątkami, ravintola "Voitto" oraz Muzeum Narciarstwa. Jest też małe audytorium (na którym odbywają się konferencje po zawodach) oraz salka, która notabene stanowi to centrum prasowe: z komputerami, z internetem i obsługą. A zaraz obok bufet :) W Muzeum jest między innymi symulator skoków, na którym nie mogłyśmy nie spróbować swoich sił. Wish za pierwszym razem skoczyła równo 100 metrów!!! Potem skakałyśmy na zmianę i mnie dopiero za którymś razem udało się ją pobić - miałam 103. Na wolnym powietrzu natomiast stoją zwykle stoiska z flagami, pamiątkami, czapkami, szalikami, jedzeniem, pocztówkami i znaczkami. I wieloma innymi rzeczami. Jest też między innymi namiot VIPów. Od jakichś 2 lat przyjeżdżają przedstawiciele stajni Eagle Racing, dla której ściga się w dragsterach Janne Ahonen. Każdy mógł podejść i popatrzeć na takie autko.

Atmosfera była oczywiście fantastyczna. Dużo ludzi, entuzjastyczni kibice, pogoda śliczna, fajne zawody. Na mieście zaliczyliśmy (my i Stan) natomiast uroczystość z okazji osiemdziesiątych Salpausselän Kisat - był burmistrz, był Walter Hofer, byli dziennikarze, którym chciało się przyjść. [My też byliśmy, ale się spóźniliśmy, bo zabłądziliśmy :D Impreza już się zaczęła, trwało przemówienie, więc stwierdziliśmy, że mało kulturalnie jest tak przemykać się i że nie będziemy przeszkadzać, tylko poczekamy za filarkiem, aż burmistrz (czy jakiś inny VIP) skończy wystąpienie i wtedy poszukamy jakiegoś wolnego stolika. Tymczasem VIP nas za filarkiem wypatrzył, przerwał spicza i z uśmiechem zaprosił nas na salę. ALE KICHA. WSZYSTKIE OCZY NA NAS !!! :DDDD] [Dlaczego ja tego nie pamiętam??? Pewnie wypatrywałam Waltera, nie zawracając sobie głowy ewentualnymi spojrzeniami.] Po podniosłych przemówieniach podano posiłek - kotlety z renifera z ziemniaczkami i żurawiną. [A to nie były przypadkiem porzeczki - bo jakieś takie kwaśne.] [Nie znam się na owocach, ale wiem, że renifera podaje się z żurawiną. A żurawina też jest kwaśna.] Mmmm. Pyszności. A po posiłku, gdy byliśmy pewni, że zaczną się tańce (Clio rozważała ewentualność poproszenia do tańca Waltera Hofera), impreza się skończyła. No cóż, bywa i tak. Podczas zawodów Wish zapoznała się z miłym Norwegiem - jakże by mogła nie, skoro od pewnego czasu jej serce bije właśnie dla Norwegów? :) [A to było tak :D: Stoimy sobie w sektorze dla prasy, konkurs drużynowy trwa w najlepsze, a obok nas facet odziany od stóp do głów w ciuchy, jakie noszą skoczkowie, z masą naszywek VG i Skiforbundet. I jeszcze zagaduje norweskich zawodników po ich skokach. Pierwsza seria ma się ku końcowi, Nory z dużą przewagą prowadzą, więc ja sobie uświadomiłam, że jest szansa, że na konferencję prasową może przyjść Daniel. Aaaaaaaaaaaaaaaaa. No i nie wytrzymałam, podeszłam do Norwega i pytam, czy jest z VG, on mówi, że ze Skiforbundet. Pytam, który z zawodników idzie na konferencje prasową, on z uśmiechem, że nie wie niestety. To ja mu mówię, że Daniel powinien, a on z uśmiechem potakuje i już łapie, o co wyszczerzonej Polce chodzi :DDDD]Pan był dziennikarzem, a ja obstawiałam, że jest bratem Roara Ljøkelsøya. No kurczę, podobny był! Później w Kuopio nawiązaliśmy bliższe stosunki.

Co jeszcze w Lahti? Wynikiem byliśmy trochę rozczarowani... okej, ja byłam rozczarowana. Janne w indywidualnym zajął dopiero czwarte miejsce i nie przyszedł na konferencję (Clio i jej obsesja), zaś po drużynowym też nie przyszedł, za to przyszli bracia Hautamäki. Wish zadowolona była z wyniku drużynówki - Norge wygrali - ale z kolei rozczarowana faktem, że na konferencję przyszedł Roar, a nie Daniel Forfang, jej ulubieniec. Natomiast jednym była zachwycona: samym stadionem narciarskim w Lahti :) Ja nie przeczę, skocznie na Salpausselce są absolutnie przepiękne, zwłaszcza z półprofilu. Co mi się jeszcze stamtąd przypomina? Bardzo sympatyczny pan ze sklepu z pamiątkami, który zagadywał nas przy byle okazji :)

Myliłby się ten, kto przypuszczałby, że przygoda w Lahti skończyła się wraz z zawodami ;) Oto wróciłyśmy w niedzielę na kwaterę, gdzie zastałyśmy między innymi Kathelijne Jongeling. Kathelijne jest Holenderką, ale od dwóch lat przebywała w Lahti i pracowała w Lahden Hiihtoseura! W miarę jak zaczęłyśmy rozmawiać, okazało się, że dziewczyna prowadzi zajęcia szkółki narciarskiej (=skokowej) i sama skacze! To było zdumiewające. Ale najlepsze zaczęło się w momencie, gdy Wish przyuważyła na wieszaku czapkę Kathelijne - dokładnie taką, jakie mieli wszyscy w ekipie. Spytała, czy może sobie w niej zrobić zdjęcie. Potem okazało się, że Kathelijne ma także kurtkę reprezentacyjną, którą również bardzo chętnie udostępniła do zdjęcia. [Bo ja chciałam wygladać jak Tommi Nikunen :D] I gdy już Wish tak odziana stała z fińską flagą i pozowała, Kathelijne wyszła z propozycją, czy nie chciałybyśmy mieć fotek w narciarskich kombinezonach i z nartami. Oczywiście odpowiedź mogła być tylko jedna: TAK!!! Następnego dnia, w poniedziałek - jako że ze Stanem umówione byłyśmy dopiero na 12 (na podróż do Kuopio) - pobiegłyśmy na skocznię, gdzie Kathelijne zabrała nas do szatni, wybrała kombinezony, kaski, gogle i buty, dała w ręce narty i zagnała na skocznię K-35. To było coś   a b s o l u t n i e   n i e s a m o w i t e g o.   Wish do łez zaśmiewała się ze mnie, bo wyglądałam jak Quasimodo [FC CARROTS RULEZ!!!] - co ja poradzę, że kobiety mają krótsze tułowia niż mężczyźni? O ile dół kombinezonu w miarę pasował, o tyle górną część miałam jakieś 10 centymetrów nad ramionami. Buahahahahaha. [To w takim razie ja jestem niewymiarowa, bo mój kombinezon leżał w sumie ok, tylko w barach był za szeroki (a przecież skoczki takie chuderlaki).] Ale i tak było rewelacyjnie. Ilu ludzi ma możliwość zrobić coś takiego? Usiąść na belce startowej najprawdziwszej skoczni narciarskiej, w pełnym skokowym rynsztunku, i popatrzeć w dół? Naprawdę brak mi słów. Byłyśmy ogromnie wdzięczne, że Kathelijne umożliwiła nam coś takiego, albowiem było to niezapomniane przeżycie. Nawet jeśli bardzo, bardzo mocno prosiła mnie, bym nie zjeżdżała po rozbiegu... :) A narty tak nawiasem mówiąc, podobno były treningowymi deskami Akseli Kokkonena... [i były strasznie ciężkie, i się rozjeżdżały w rekach, i ja w sumie podziwiam chłopaków, bo oni muszą z nimi zawsze latać dookoła skoczni. No ale w sumie to chłopy :D] [Czy ja wiem, czy ciężkie? Mnie się takimi nie wydały...]

W południe przyjechał po nas Stan swoim służbowym autem (tak przy okazji, mieszkał na sąsiedniej ulicy - mówiłam, że centrum Lahti jest bardzo niewielkie), zapakowałyśmy się, pożegnałyśmy z dziewczynami i ruszyliśmy na północ, do Kuopio. Ale przez Jyväskylä :) Oto bowiem Stan powiedział, że nigdy tam nie był, a chciałby zobaczyć miasto Mattiego Nykänena i jego skocznię. Przystałam na to z entuzjazmem, bo im więcej skoczni, tym lepiej. Pojechaliśmy więc wzdłuż jeziora Päijänne - jednego z największych w Finlandii, które zaczyna się w Lahti, a kończy właśnie w Jyväskylä. Ach, ale zapomniałabym napisać, że wcześniej udaliśmy się pod dom Janne Ahonena! Wish koniecznie chciała pocykać foty, co uznałam za wielki obciach [Jaki tam obciach!! To były foty fińskiej architektury. Poza tym na pewno sama chciałaś mieć na zdjęciach dom Janka [no pewnie, że chciałam] tylko nie chciałaś się do tego przyznać. Ja przed domem Huga też bym miała obiekcje i pewnie też bym udawała, że mnie tam w ogóle nie ma. Ale zdjęcia domku... A Janek ma talent, jeśli idzie o projektowanie, tylko trochę za blisko drogi ta chatka. Ciekawe czy skrzynke na listy też sam zaprojektował ;)] ale wciąż żywię nadzieję, że nikt - zwłaszcza sam zainteresowany - nas nie widział. [Jak nie widział!! Na 100% filował zza firanki i zastanawiał się, co to za podejrzane typy krecą się po okolicy :D] A chatę Aho ma naprawdę piękną. Do Jyväskylä dojechaliśmy bez przeszkód, tam rzeczywiście zwiedziliśmy śliczną skocznię Laajavuori, po czym udaliśmy się już do Kuopio, bo zmierzchało.

A w Kuopio? Ach! Już z oddali witało nas Puijo z Wieżą i Skocznią. Nie pamiętam co prawda, czy skocznia się świeciła. W Kuopio - odmiennie niż w Lahti - oszczędzają na energii, więc skocznia pali się tylko wtedy, kiedy jest to potrzebne. Stan zawiózł nas na kwaterę, a sam pojechał do hotelu. Nazajutrz, we wtorek, spotkałyśmy się z nim na mieście, a potem pojechaliśmy prosto na skocznię. Ach, co to było za przeżycie! Samej Wish Kuopio spodobało się bardziej niż Lahti (nic dziwnego, że tak dodam nieskromnie), Puijo z Wieżą bardziej niż Salpausselkä, aczkolwiek stwierdziła, że sam stadion z Lahti jest fajniejszy i taki mix: skocznie z Lahti, a otoczenie z Kuopio, byłby MEGA. Może i byłby... Wdrapaliśmy się na Wieżę, spotkaliśmy tam Jensa Weissfloga [I z pewną taka nieśmiałością poprosiliśmy o fotkę ;)] a potem zeszliśmy na treningi i kwalifikację. Mogłam być znowu zła, bo Janne nie zaszczycił nas swoją obecnością i przyjechał dopiero nazajutrz przed konkursem. Tak naprawdę nie mam do niego pretensji: na moje nieszczęście Janne Ahonen nie znosi skoczni Puijo i jestem pewna, że gdyby zliczyć wszystkie jego nieudane skoki w historii, na Puijo miałby ich najwięcej. Mówi, że po prostu nie czuje tutaj progu. Z jego punktu widzenia im mniej skoków tu odda, tym dla niego lepiej, bo i tak nigdy "nie nauczy się" tej skoczni. Tak więc Janne nie było, był za to wspomniany uprzednio norweski dziennikarz, który przedstawił się nam jako Per Elias Kalfoss, specjalny wysłannik Norweskiego Związku Narciarskiego na Turniej Nordycki. Kiedy później zerknęłyśmy do netu, okazało się, że jest odpowiedzialny za stronę Turnieju. Znalazła się tam nawet fotka mnie przedstawiająca... A było to tak: Wish przywiozła do Finlandii książkę o Mice Kojonkoskim, w której następnie zbierała autografy. Zbieranie autografów miało ten ważny aspekt, że skoczkowie przy ich udzielaniu zatrzymywali się. Bo widzicie: w Kuopio było zimno. Nie jakoś bardzo zimno - co to jest -10? - ale wystarczająco, by cyfrówka wolniej chodziła. Właściwie nie było szans na robienie zdjęć obiektom poruszającym się, bo foty wychodziły rozmazane. Wpadłyśmy więc na pomysł, że będziemy prosić chłopaków o autografy i wtedy cykać zdjęcia. Samą książką zainteresował się pan Kalfoss i chyba wtedy też poważniej zainteresował się nami. Opowiedziałyśmy, kim jesteśmy i co robimy, wymieniliśmy się namiarami, a potem okazało się, że Per Elias na stronie Norges Skiforbund zamieścił wzmiankę o nas, o SNC (między innymi zalinkował) oraz foteczkę mnie z książką. To było miłe :) A potem, już po powrocie do Oslo, przysłał nam oficjalne koszulki HOPP Team :D Heia Norge!

Z książką wiąże się jeszcze inna historia. We wtorek w Hotelu Savonia odbyła się uroczysta kolacja. Dla mediów oczywiście. Jak sami widzicie, powoli staje się tradycją, że dziennikarze są zapraszani na takie imprezy - choć nie wszędzie to jeszcze weszło - przez organizatorów, którzy chcą się pokazać od jak najlepszej strony. Spotkania takie różnią się w zależności od lokalizacji. W Zakopanem jest to Hotel Kasprowy, przychodzi kilkaset osób (bo też i do Zakopanego rokrocznie przyjeżdża 300 akredytowanych dziennikarzy, a zgłoszeń jest jeszcze o połowę więcej), je się, pije, impreza trwa do rana i można poszaleć na parkiecie. W Kuopio uroczystość była cicha i spokojna, zaczęła się o 21 i trwała może jakieś 2 godzinki. Jedzenie było dobre [znowu renifer, dziwne frytki i pyszniaste winko] w programie był występ teatru pantomimy, które to widowisko obejrzeliśmy z dużym zainteresowaniem. Był Walter Hofer, był Mika Kojonkoski, [Matjaz Żupan] i kilkoro innych "znajomych". Kiedy już impreza zbliżała się ku końcowi, poprosiliśmy Mikę do naszego stolika. [Tak naprawdę to my czekaliśmy, żeby poprosić Mike na chwilkę, ale chyba nie mieliśmy śmiałości. Prawdą jest, że Mika był tam gościem honorowym, vipem vipów bankietu, i wszyscy chcieli z nim pogadać, głupio więc było go tak zaczepiać. Oporów nie miała za to attache Norwegów, przesympatyczna Finka, która słysząc nasze obiekcje, po prostu zawołała Kojo, który siedział dwa stoliki dalej, pokazała mu książkę i krzyknęła na całą salę, że bardzo byśmy chcieli z nim porozmawiać. To dopiero obciach. Mika pewnie stwierdził: "znowu Ci Polacy", ale się uśmiechnął i powiedział, że za chwilkę podejdzie :DDDD I Mika podszedł - wstawiony i my też byliśmy wstawieni] [kto był, ten był] [bo to winko było takie dobre i ciagle ktoś dolewał, i przez to na fotach z Miką wyglądamy jak buraki buhahahaha ale za to rozmowa taka luzacka była :D] Nie wspomniałam do tej pory, że Mika Kojonkoski jest kolejną z tych nielicznych osób, które mnie znają i kojarzą. Zazwyczaj podczas zawodów udaje się nam zamienić dwa słowa i jest fajnie. No więc Mika przyszedł do nas, wielki i w ogóle, a my pokazaliśmy mu książkę i poprosiliśmy o autograf. Trzeba tutaj zaznaczyć, że Stasiu Snopek jest autorem wstępu do polskiego wydania, o czym zresztą poinformowaliśmy Mikę. Stan był przejęty, Mika wdzięczny, a potem wyglądało to tak: Mika popatrzył na podpis pod wstępem i zaczął sylabizować:

- St-a-ni-s-t-aw...
- You may call me Stan - powiedział Stan.
- Oh, so you are: Stan. Stan Snoupek - przeczytał Mika bardzo z siebie dumny.

O mało z Wish nie wybuchnęłyśmy śmiechem, ale wewnętrznie obie rechotałyśmy. Później już Stasiu zawsze był dla nas Stan :) Mika posiedział z nami przez chwilę, potem porobiliśmy sobie fotki i wróciliśmy do domów, bo nazajutrz czekały nas zawody. Nie dane mi było dobrze spać tej nocy, bo oto o piątej rano wyrwała mnie ze snu Wish, koniecznie chcąc oglądać na laptopie zdjęcia Daniela Forfanga. [No co!!! W końcu przezwyciężyłam nieśmiałość i poprosiłam Daniela o autograf. Nie jest tak łatwo podejść do faceta, który jest sporo ważniejszy niż inni faceci, mając na sobie pomarańczową kamizelkę (taką, jak noszą ludzie od naprawy tramwajów na przykład albo ze służb oczyszczania miasta) i w dodatku z gilem do pasa od tego strasznego zimna. Ale Daniel okazał się bardzo miły (wcale nie uciekł na mój widok - może dlatego, że ciemno było :D - i podpisał się w książce, w samym rogu drobnym pismem. Jest nieśmiały czy po prostu nie lubi mazac po książkach??? Hmmmmmmmm?] Co też miłość robi z człowiekiem... Ja jestem osobą bardzo cierpliwą i opanowaną, ale są sprawy, które wyzwalają we mnie natychmiastową agresję, i jedną z nich jest pozbawianie mnie snu.

Za dnia udałyśmy się na skocznię. Przeszłyśmy obok uniwerku (Kuopion Yliopisto), potem obok szpitala (Kuopion Yliopistollinen Sairaala - Puijon Sairaala), potem wlazłyśmy na moją dawną dzielnicę (Puijonalaakso) i stanęłyśmy pod moim dawnym blokiem (Taivaanpankontie 15). A potem trasą, którą pokonywałam kiedyś dzień w dzień, poszłyśmy na skocznię. Pogoda znów była absolutnie wspaniała, więc zawody odbyły się bez najmniejszych przeszkód. Wygrał, jak 3 dni wcześniej w Lahti, Matti Hautamäki. Później wygrał jeszcze 3 następne konkursy i wyrównał dopiero co ustanowiony przez Janne Ahonena rekord zwycięstw pod rząd. Hyvä Suomi! Po konkursie usiłowałam dorwać Janne na ten nieszczęsny wywiad, ale oczywiście nic z tego nie wyszło, bo była godzina 21, a oni nazajutrz rano wylatywali już do Lillehammer. Ech... Jak widzicie, wywiad z Janne A. stał się obsesją na miarę tej konferencyjnej :/ A skoro o tym mowa: Janne na Puijo zajął najgorsze miejsce w sezonie (dwunaste) - i aż żal, że później w Oslo był jeszcze niżej, bo mielibyśmy argument niezbity, że nie znosi Puijo - co tak naprawdę nikogo nie dziwiło. W każdym razie nie dziwiło mnie - nawet się nie spodziewałam konferencji w Kuopio.

Następnego dnia wracaliśmy już do Helsinek, bo Stan wieczornym lotem wracał do Polski. Pogoda wciąż była absolutnie przepiękna: słońce i zero opadów, więc droga była sucha, a nawierzchnia czarna. W podróży intensywnie wypatrywaliśmy łosi, przed którymi ostrzegają znaki w całej Finlandii, ale nie uświadczyliśmy żadnego, musieliśmy więc zadowolić się tylko tymi na znakach. Natomiast, jako że nasza droga wiodła przez Lahti, wpadłam na szalony pomysł, by zajechać pod skocznię choć na kwadrans - po raz ostatni popatrzeć na Salpausselkę. [O, nieprawda!!! Ja też chciałam jeszcze raz zobaczyć stadion i skocznie w Lahti, bo są naprawdę fantastyczne. Mega i on paras. A drugi powód, do którego może nie powinnam się przyznawac, bo za stara już chyba jestem na takie rzeczy, to naklejki z reniferem (takie małe imitacje znaków drogowych). Widziałam je podczas zawodów w kawiarni dla kibiców, ale nie zdążyłam kupić, bo były straszne kolejki, a u pana w sklepiku z pamiątkami nie było. Kiedy zajechaliśmy we czwartek do centrum sportowego, kawiarnia była już zamknięta, w tej vipowskiej naklejek nie było, ale pan ze sklepiku je wyczarował :D Zszedł na dół i poprosił kelnerkę o reniferki :DDDD Polacy narobili kichy i rabanu o naklejki. 1.5 euro za sztukę ;)] Stan uległ moim kaprysom i istotnie zawiózł nas na stadion. Poszliśmy sobie do ravintoli "Voitto" (którą Wish określa "lokal dla VIPów") na ciacho i herbatę, cyknęliśmy kilka fotek i przy okazji spotkaliśmy raz jeszcze miłego pana z muzeum, który na nasz widok ucieszył się niezmiernie, nie mówiąc już o tym, że nas poznał :P W Helsinkach byliśmy na czas, Stan wysadził nas przy dworcu kolejowym, tam się pożegnaliśmy i pojechał na lotnisko. Mówię Wam: co za super facet. Mam nadzieję spotkać się z nim jeszcze nie raz i nie dwa :) My z Wish zostałyśmy w Helsinkach dzień, trochę sobie pozwiedzałyśmy, trochę fotek popstrykałyśmy, zrobiłyśmy zakupy, no a właśnie nazajutrz, w piątek, w czasie wieczornego konkursu w Lillehammer, wracałyśmy do Polski. Na Okęciu poza rodziną Wish powitała nas zamieć śnieżna. Nie ma to jak zima...

Cały wyjazd udał się po prostu wspaniale. Pogoda była idealna, zawody emocjonujące (i nie wspominajmy już o nędznych wynikach Janne Ahonena; nie wiem co gorsze - czwarte miejsce w Lahti czy dwunaste w Kuopio), no a w dodatku to Finlandia! Jakże miło było znów zobaczyć konkursy skoków w Kraju Tysiąca Jezior :) Zaiste, nigdzie nie ma takiej publiczności jak w Lahti. Spotkało nas wiele naprawdę miłych przygód, a przede wszystkim doskonale bawiliśmy się w swoim towarzystwie - i to chyba najważniejsze...



[ WSPOMNIENIE 7 ][GALERIA][ WSPOMNIENIE 9 ]