Nie wspominałam, że rok wcześniej, po zawodach LGP w Zakopanem, zostałam w stolicy Tatr jeszcze dwa tygodnie, albowiem uwielbiam nasze góry i łażenie po nich. Od mojego poprzedniego wyjazdu w Tatry minęło pięć lat, podczas gdy kiedyś jeździłam pod Giewont rok w rok. Ponieważ lato 2004 było moimi ostatnimi wakacjami - 4. czerwca miałam ostatni egzamin, a 1. października zaczynałam staż podyplomowy - postanowiłam, że będą niezapomniane. I jak na przykład rok wcześniej całe 3 miesiące siedziałam w domu (co zresztą zupełnie mi odpowiadało), tak lato 2004 zaplanowałam znacznie aktywniej. W czerwcu jeszcze się obijałam (czytaj: odpoczywałam), w lipcu cały miesiąc pracowałam, a potem w sierpniu pojechałam na 3 tygodnie do Finlandii, zaś we wrześniu - właśnie do Zakopanego. Było fantastycznie.
W roku 2005 postanowiłam powtórzyć tę eskapadę, gdyż łażenie po Tatrach przypomniało mi, że jest to niesamowicie przyjemne. A tym razem towarzyszyła mi koleżanka Wishmaster i było po prostu genialnie. Same skoki też były bardzo fajne, aczkolwiek tym razem nie tylko nie pojawił się Janne Ahonen, ale i cała ekipa fińska postanowiła odpuścić sobie zawody w Polsce. Szkoda :( Wygrał Jakub Janda, dając jakby zapowiedź wspaniałych występów zimowych - co oczywiście ucieszyło publiczność, bo Jakub jest w naszym kraju bardzo lubiany. Swoją drogą aż dziwi fakt tak ogromnej sympatii dla niego - czy jest szansa, że Polacy przestaną go lubić (no bo przecież skacze lepiej od Adama Małysza), bo na przykład za nisko trzyma głowę między nartami? Hmm.
Szkoda, że odbył się tylko jeden konkurs - to jest zdecydowanie nie to samo co dwa, no ale i tak było miło. To znaczy na skoczni było miło. Nie zdarzyło mi się być na zawodach, na których źle bym się czuła, stojąc na stadionie i oglądając skoki. Wszystkie problemy, jakie się kiedykolwiek pojawiają, dotyczą zwykle spraw poza skocznią. Tak było i tym razem. Kiedy w czwartek udaliśmy się do biura zawodów po nasze akredytacje, okazało się, że ich nie ma. Dlaczego nie ma? Bo nikt nie zgłosił naszych nazwisk. Dlaczego nikt nie zgłosił naszych nazwisk, skoro miały być zgłoszone? Tego nie dowiedzieliśmy się nigdy. Wiem tylko, że Stan wpisał nas na listę dziennikarzy redakcji sportowej TVP, ale osoba, która wysyłała tę listę do Zakopanego, musiała zmodyfikować treść i ostatecznie nie było nas. Stan był przez cały dzień nieuchwytny i dopiero pod wieczór się do niego dodzwoniłam, a on obiecał, że sprawę załatwi. Poszliśmy spać uspokojeni. Tylko że kiedy nazajutrz udaliśmy się na miejsce, okazało się, że nic się nie zmieniło. Owszem, Stanisław Snopek był poprzedniego dnia, załatwiał swoje sprawy, ale nic nie wspominał, aby komukolwiek więcej przyznać akredytacje - poinformował nas pan za biurkiem. Telefonicznie Stan powiedział, że przecież wszystko załatwił, więc nie rozumie, dlaczego nie chcą nam wydać akredytacji. A co było najlepsze? Że pan w biurze zawodów powiedział, że nie może wydać nam ich za telefonicznym potwierdzeniem: ktoś z TVP musi przyjść do biura i osobiście załatwić sprawę. Myślałam, że mnie szlag trafi. Dochodziła godzina jedenasta, zaraz miał zacząć się trening, na który ja i obaj redaktorzy naczelni nie mieliśmy wstępu. Wszyscy ludzie z TVP byli na skoczni, bo tam wykonywali swoją pracę. Siedzieliśmy na pięknym słoneczku pod biurem zawodów, patrzyliśmy na przepiękne góry i świerki, i tylko dolatywał nas głos komentatora na Krokwi. Minęła chyba godzina, zanim ktokolwiek władczy pojawił się na miejscu, wpisał nas na listę, po czym poszedł, nawet się nie odzywając. Pan w biura zawodów wcale się nie spieszył i kiedy wreszcie dostaliśmy nasze identyfikatory - zresztą zwykłe prasowe, nie telewizyjne (jakie mieliśmy zimą) - i dobiegliśmy na skocznię, trening właśnie się skończył.
Ja natomiast w ciągu tej godziny postanowiłam sobie, że właśnie ostatni raz jestem na zawodach skoków narciarskich w Zakopanem. Może kiedyś, jak już będę bogatym i sławnym psychiatrą w Finlandii, będę sobie w ramach VIPa odwiedzać konkursy - i może wtedy organizacja skoków będzie już normalna. Na razie moja noga tam nie postanie. Coś takiego można znosić i tolerować - do czasu. To nie jest tak, że ja uważam się za najważniejszego dziennikarza pod słońcem, ale jakieś zasady obowiązują. A podczas Pucharu Świata w Zakopanem nie ma żadnych zasad, jest natomiast j e d e n w i e l k i b u r d e l.
Zdarzyło się wszakże trochę miłych rzeczy - jak zawsze atmosfera w grupie była świetna i we własnym towarzystwie bawiliśmy się doskonale. Zrobiliśmy kilka wywiadów, ponad półtora tysiąca zdjęć i nie zmarzliśmy :P Z pewnością wypada tu wspomnieć o jednym wywiadzie: z Danielem Forfangiem. [Z sympatii do autorek przesadzasz. Ten wywiad nie jest wcale taki specjalny.] Oto Wishmaster wraz z koleżanką Alicją spotkały Daniela po piątkowym treningu i umówiły się z nim na wywiad po wieczornej kwalifikacji. [Spotkały to nie jest dobre określenie - goniły go od skoczni do COSu. Stojąc za płotem, o pogadaniu z Danielem można sobie tylko pomarzyć patrząc ze smutkiem przez siatkę, jednak Ala stwierdziła, że teraz albo nigdy i... rozpoczął się pościg. Na całe szczęście Forfang był niemal rozchwytywany przez polskie fanki chcące zrobić sobie fotę z TAKIM PRZYSTOJNYM CHŁOPEM. Co ciekawsze Daniel szedł z Roarem, bądź co bądź bardziej utytułowanym zawodnikiem, ale Ljoken został poproszony tylko o kilka autografów, natomiast Daniel niemal non stop zatrzymywał się do zdjęcia - biedny Forfi. Już chyba nawet miał tego dość, bo szedł coraz szybciej i szybciej, a my za nim buehehehehehehe. Tzn. Ala za nim, a ja za Alą lekko zrezygnowana, nie wierząc, że Daniel w ogóle zgodzi się pogadać. Niemniej w końcu go dogoniłyśmy. Po przedstawieniu się i poinformowaniu, że nie chcemy foty, potoczył się taki oto dialog:
- So, Daniel, can we have an interview with you? - spytała Alicja.
- Now? - spytał bardzo cichym głosem Daniel, patrząc zza swych wyjechanych uvexów, w szkłach których odbijały się nasze twarze. Straszne uczucie: patrzeć w oczy Forfika i widzieć siebie.
- Now - powtórzyła z niedowierzaniem i maksymalnym zaskoczeniem Alicja. - Magda, now?
- No - jęk zawodu ze strony Wish, która w hałasie, jaki robili kibice, nie dosłyszała, co Daniel powiedział..
- Nie "no" tylko "now" - poprawiła wyszczerzona z radochy Ala.
- Aaaaaaa, now!!! - wypaliła Wish. Po czym ze smutkiem w głosie musiała dodać: - Now no.
A dlaczego??? Okazało się, że nie zabrałyśmy dyktafonu (no bo kto by podejrzewał że Forfi będzie chętny tak od razu :D). Nie ma to jak zrobić z siebie idiotę przed ulubionym skakalcem. A żeby było ciekawiej, obok stał Roar i miał niezły ubaw. Zresztą wcale mu się nie dziwię :DDDDD].
Dziewczyny były bardzo przejęte, kiedy je później spotkałam, i przez cały dzień przygotowywały się do spotkania psychicznie - jakby nie patrzeć, Daniel F. jest ich ulubionym skoczkiem, więc zależało im, by wywiad się udał - a ja modliłam się o to, bo wiem, jak człowiek czuje w takiej sytuacji. Były bardzo entuzjastyczne, wręcz promieniały, więc tym bardziej chciałam, by Daniel przyszedł i był miły. Wieczorem, po kwalifikacji (w której Daniel skakał fatalnie), czekały na niego, a on... nie pojawił się. Teraz dla odmiany były wściekłe i bardzo słusznie. Norweg został odsądzony od czci i wiary, a dziewczyny uznały, że już go nie lubią. [No cóż, cała ekipa Norge wracała busem do hotelu. Może Daniel nie mógł sprzeciwić się groźnemu Mice. Niemniej masz rację - nie zostawiłyśmy na nim suchej nitki. A paradoksalnie to, że wpędził nas w taki paskudny nastrój, wyzwoliło w nas masę energii, która została genialnie spożytkowana. Zakopane nocą rulez ;)]
Dnia następnego byliśmy umówieni pod COSem z Tommym Ingebrigtsenem. Zabrałam dziewczyny z sobą, a gdy Tommy się pojawił, poprosiliśmy, bo zadzwonił do Daniela i przypomniał o wczorajszym. Tommy rozmawiający przez telefon jest czymś zjawiskowym - zwłaszcza gdy mówi "jepp jepp" (cokolwiek by to miało oznaczać - pewnie "wporzo"). Daniel powiedział, że przyjdzie, i rzeczywiście przyszedł. Tłumaczył się, że wczoraj zupełnie zapomniał - jak było naprawdę, nie wnikajmy już. Dziewczyny zrobiły bardzo przyjemny wywiad [Czy przyjemny ten wywiad, to nie wiem, nam w każdym bądź razie bardzo przyjemnie się z Danielem rozmawiało. Raz że jest nieziemsko przystojny, dwa że ma niesamowite oczy, trzy rewelacyjny głos, cztery - on jest nieśmiały!!!!! No i oczywiście wybaczyłyśmy mu wczorajszą sklerozę :DDDDD I znowu jest dla nas mega on paras i de best ;)] na koniec wręczyły Danielowi upominek [Nawet specjalnie długo się nie głowiłyśmy, co mu kupić. Po tym, jak zgodził się na rozmowę, stwierdziłyśmy, że po prostu musimy mu coś dać, bo fajny z niego skoczek, fajny facet i chciałyśmy, żeby miło wspominał LGP w Zakopanem ;) A wybór mógł być tylko jeden :D Wiadomo, co facetów rajcuje ;)] a Daniel był tak pozytywnie zaskoczony [I cieszył się jak głupi do sera, kiedy zobaczył, co się ukrywa w kolorowej torebce :D] że aż je ucałował. Noooo, to było niezłe. [Oj taaaaaaaaaaaaaaaaaaak] A na pewno zaskakujące. Dziewczyny później nie mówiły o niczym innym i w zupełności je rozumiem. Co prawda w konkursie Daniel skakał wybitnie kiepsko, więc miały wyrzuty sumienia, że to po upominku ;) No cóż.
Jak więc widzicie, nie było tak źle. Ale tak naprawdę nie można się na skokach kiepsko bawić z ludźmi z SNC. A ja zawsze twierdzę, że towarzystwo jest najważniejsze. Zobaczyłam się jeszcze ze Stanem, spotkałam z Apoloniuszem Tajnerem (który prosił, by już nie nazywać go trenerem, ech...), Walter Hofer znów przywiózł na skoki rodzinę, pogoda dopisała - generalnie było fajnie. Natomiast kiedy znów pojadę na zawody do Zakopca, naprawdę nie wiem.
[ WSPOMNIENIE 8 ][GALERIA :P][ WSPOMNIENIE 10 ]