No, to była jedna z najciekawszych rzeczy, jakie przytrafiły mi się w związku ze skokami. Na początku października dowiedziałam się, że oto do Polski przyjeżdża Janne Ahonen. Lepiej: że przyjeżdża do Chojnic. Gdzie są Chojnice, orientuje się każdy w pomorskiem, albowiem leżą właśnie w granicach tego województwa. Być może też część z Was orientuje się, że ja jestem pomorzanką z pochodzenia (i do niedawna z zamieszkania) - w związku z czym na skoki zawsze miałam wszędzie daleko. Jakąż okazją była wizyta Janne w mieście oddalonym od mojego Gdańska o jakieś 100 kilometrów! Najlepszy skoczek świata zaproszony został na uroczystość otwarcia nowej linii produkcyjnej w zakładzie Mostostal Chojnice S.A. Jeśli wciąż nie widzicie związku tematycznego, już wyjaśniam. Mostostal nawiązał współpracę z fińską firmą KCI Konecranes i w/w linia produkcyjna była właśnie wynikiem owej współpracy. Jak później opowiadał jeden z szefów, podczas rozmów usiłowali znaleźć coś, co łączy Polaków i Finów, i znaleźli skoki narciarskie. Postanowili zaprosić najlepszych skoczków z obu krajów. Adam Małysz nie skorzystał, więc poproszono Roberta Mateję, który chętnie się zgodził i przybył aż z Zakopanego. Nie wybiegajmy jednak zanadto w przyszłość.
Z odpowiednim wyprzedzeniem zadzwoniłam do Chojnic z zapytaniem, czy jest możliwe, by dziennikarz od skoków mógł również uczestniczyć w imprezie. Pan wiceprezes zarządu, Marcin Garus, z którym mnie połączono, zgodził się i zaraz wysłał mi oficjalne zaproszenie. Potwierdził też obecność Janne. To było niesamowite. Rodzina świadkiem, że przez cały dzień śmiałam się jak głupia - bo wyobrażałam sobie halę produkcyjną zakładu, a w niej siebie i Janne Ahonena: dwie osoby, które nie mają z konstrukcjami stalowymi nic wspólnego. Buahahahaha. Zaproszenie więc miałam, kreację przyszykowałam i pozostała tylko kwestia aparatu. Niestety, mój aparat analogowy nie nadaje się do robienia dobrych zdjęć (co sami doskonale widzicie po Galerii :/), więc jedyną możliwością było pożyczyć od kogoś cyfrówkę. I wtedy zupełnie zaskoczyła mnie moja mama, wychodząc z propozycją zakupu takiej. Powiedziała, że aparat cyfrowy zawsze się w rodzinie przyda.
Gdy tak o tym myślę, dochodzę do wniosku, że podejście do skoków w moim domu zmieniło się w ciągu tych kilku lat. Początkowo była to tylko moja osobista i prywatna mania, a do transmisji telewizyjnych z rzadka ktokolwiek z domowników się dosiadał. Notabene, każde z nich (a w ognisku domowym poza mną było jeszcze 6 osób) miało swój krótki okres zafascynowania skokami, a w każdym razie jakiegoś zainteresowania nimi. Na zawody nigdy ich nie ciągnęło i tylko jako ludzie uprzejmi znosili moje niekończące się wywody na temat skoków. Zważcie, że mówimy o siedmiu latach! Natomiast ostatnio zdałam sobie sprawę, że oni chyba poniekąd stali się dumni, że oto ich córka (vel. siostra) siedzi w samym środku światka skoków narciarskich, że jeździ na konkursy, że robi wywiady, że rozmawia z najmożniejszymi, że zna się z tymi wszystkimi ludźmi, których większość widzi tylko i podziwia na ekranie telewizora. Mama najnormalniej w świecie przejęła się tym moim wyjazdem do Chojnic :)))
Aparat został nabyty - Nikon CoolPix 7600 - a ja przeszłam pospieszną lekcję obsługi, której udzielił mi zaznajomiony Doktor W. na dyżurze. Wszystko było dopięte na ostatni guzik i nazajutrz już jechałam. Tak się niefajnie składa, że bezpośrednie połączenie Gdańska z Chojnicami jest albo o 6 albo o 12. A ja miałam tam być na 13 i w dodatku przytomna. Na szczęście znalazłam połączenia przesiadkowe, w godzinach przyzwoitych, i byłam szczęśliwa. W autokarze zmarzłam potwornie. Wiecie, że jesień była w tym roku przepiękna - ale jednak ponad 3 godziny w autokarze, w temperaturach niewiele wyższych od zera, potrafi wyziębić człowieka do szpiku kości. Najpierw tajałam w poczekalni w Kościerzynie, a kiedy wysiadłam w Chojnicach po godzinie 12, szczękałam zębami i trzęsłam się na całym ciele. Słońce świeciło wspaniale, więc w miarę spaceru w okolice wskazane rozgrzałam się, ale naprawdę podróży tej mile nie wspominam.
Na miejsce trafiłam bez problemu, okazało się, że jestem pierwsza :D Przyczepiłam sobie do piersi identyfikator z napisem "Katarzyna Clio Gucewicz"* i tak dumnie paradowałam. Powoli zaczęli się schodzić goście, dziennikarze i sami ludzie z firm obu. Kiedy usłyszałam znajomą fińską mowę, aż dreszcz mnie przeszedł. Ja uwielbiam język fiński - uwielbiam słuchać go i używać. W stosownym czasie pojawił się i Janne. Ach, ach. Jakże miło było go spotkać na polskiej ziemi. Później przyjechał Robert i uroczystość rozpoczęła się. Były przemówienia, poczęstunek i inne takie. Ja swoim zwyczajem trzymałam się z boku. Pan Garus od czasu do czasu podchodził i zapytywał, czy dobrze się bawię. To było miłe :) Natomiast ciekawsza część imprezy zaczęła się w momencie, gdy Janne Ahonen przeprosił obecnych Finów, poszedł do stołu z jedzeniem, nałożył sobie na talerzyk, a następnie przymaszerował w moje okolice. O mało nie zakrztusiłam się swoim sokiem. Oto wielki i wspaniały Janne Ahonen Mistrz Świata i w ogóle podchodzi do mnie. Janne zresztą stanął obok i z entuzjazmem konsumował, co nasunęło mi pytanie, czy jadł dziś w ogóle cokolwiek. Przez chwilę sobie porozmawialiśmy - o pogodzie, o Mico, o tym jego przyjeździe - ale niestety, ktoś przyszedł z aparatem i prośbą o zdjęcie. A jak już zaczęli, tak skończyli jakieś 50 zdjęć i pół godziny później :/ Ja natomiast uświadomiłam sobie, że musiałam być skończonym tłumokiem, przez te wszystkie lata żywiąc przekonanie, że jestem dla Janne kompletnie nieznaną osobą. Tymczasem to Janne musiałby być tłumokiem, by mnie nie pamiętać: jako osoby, którą od kilku lat ma w swoim "otoczeniu", która przysyła mu kartki świąteczne i urodzinowe, i która molestuje go o wywiad (w Chojnicach też oczywiście spróbowałam - z rezultatem jak poprzednio, a wymówił się brakiem czasu). I w dodatku gada do niego po fińsku! To wciąż pokutuje moja osobista niepamięć twarzy i przekonanie, że wszyscy pozostali też tak mają.
Kiedy już wszyscy obecni zrobili sobie z Janne i z Robertem zdjęcia, zaczęła się oficjalna część uroczystości. Najpierw mówili panowie z obu firm, witali gości, przedstawili drogę do współpracy, zaprezentowali się multimedialnie i w ogóle. Nie widziałam tego, gdyż pobiegłam do kiosku po baterie. Wyobraźcie sobie, że aparat odmówił mi współpracy po kilku zdjęciach, twierdząc, że akumulatory są nienaładowane, podczas gdy ładowałam je całą noc! Nic z tego nie rozumiałam i chciało mi się płakać. Normalne baterie zresztą okazały się za słabe, by aparat na nich działał :( Tylko ja jestem zdolna do czegoś takiego. A miało być tak pięknie...
Później przeszliśmy do samej fabryki, gdzie dokonano przecięcia wstęgi, poświęcenia linii oraz gdzie odbyło się znów kilka przemówień. Janne w niebieskim kasku wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażałam: zagubiony i zupełnie nie na miejscu :D A potem wróciliśmy do budynku zarządu, tym razem na obiad. Po obiedzie odbyło się rozdawanie autografów - muszę w tym momencie przyznać, że skoczkowie rzeczywiście byli największymi gwiazdami uroczystości :P Podpisywali te zdjęcia chyba godzinę, biedni... A potem odbyło się coś najlepszego w całej tej imprezie: konferencja prasowa.
Na konferencji obecni byli obaj skoczkowie oraz obaj prezesi firm. Zresztą najpierw przyszli właśnie skoczkowie i dziennikarze. Było nas tam w sumie może dziesięć osób - miło i kameralnie. I wtedy Janne zwrócił się do mnie, czy zechcę być jego tłumaczem. Wytrzeszczyłam na niego oczy, nie będąc pewna, czy go dobrze rozumiem. A następnie się zgodziłam. Kiedy oznajmiłam nowinę polskim dziennikarzom, szczęki im opadły. Kiedy później pomieszczenie napakowało się innymi ludźmi - także Finami - im z kolei poopadały szczęki. Ogólnie rzecz ujmując: zrobiłam małą furorę. Najlepszy był pan Garus, który później powiedział do mnie niemal z wyrzutem: "Ja nie wiedziałem, że pani mówi po fińsku!" Miałam ochotę się turlać :) Sama konferencja była bardzo przyjemna, a jak przyjemne było samo tłumaczenie pytań i wypowiedzi Janne... Pozwólcie mi się przez chwilę rozmarzyć. Finowie mają to do siebie, że podczas rozmowy patrzą na rozmówcę, kiedy więc Janne mówił, patrzył dokładnie na mnie, a ja na niego w te piękne oczy, mówił dokładnie do mnie, a ja słuchałam. To było... no cóż, niemal romantyczne i pod jakimś względem intymne. Wyjątkowa dla mnie chwila, to na pewno.
Oj, wiem, wiem, wyobrażam sobie i koloryzuję. Niemniej jednak czułam się w tamtym momencie wspaniale i choćby dla tej chwili warto było pojechać do Chojnic. Później jeszcze zamieniliśmy kilka słów podczas wieczornego poczęstunku, a później impreza się skończyła. Usiłowałam wprosić się na podróż Janne i jego fińskich towarzyszy do Gdańska, niestety, mieli pełne auto, musiałam więc wracać pociągiem. Na szczęście grzali.
Na koniec trzy rzeczy. Po pierwsze: okazało się, że zna mnie i kojarzy Robert Mateja. Mój ongiś ulubiony skoczek pamiętał mnie od naszego najpierwszego spotkania w Kuopio w 2001. A dowiedziałam się tego w następujący sposób: akurat gdy wracaliśmy z fabryki, Robert znalazł się obok, więc korzystając z okazji, pogratulowałam mu brązowego medalu Mistrzostw Polski, który dopiero co wywalczył w Zakopanem, a Robert z miejsca spytał mnie, czemu ja nie jestem w Finlandii. Kojarzył mnie więc właśnie z Krainą Tysiąca Jezior i w dodatku z Kuopio, bo zaraz opowiedział, jak byli całą ekipą latem na treningach właśnie na Puijo. Byłam zdumiona i oczarowana. I jakże mi było przyjemnie :))) Zawsze twierdziłam, że Robert to fajny facet. [EDIT. Przypomniało mi się z nagła po trzech miesiącach, że kiedy się już żegnaliśmy, przechodzący mimo pan Garus znów zabłysnął. "No to następnym razem, jak się spotkacie, będziecie się już znać" stwierdził z zachęcającym uśmiechem. Reakcja mogła być tylko jedna: popatrzyliśmy na niego oboje i jednocześnie zawołaliśmy: "Ależ my się już znamy!" :DDD] Robert: +10.
Janne Ahonen z roku na rok robi się coraz przystojniejszym człowiekiem. W garniturze prezentuje się oszałamiająco. Ma w sobie ogromnie dużo elegancji i wdzięku - jak widac, nie tylko w powietrzu. Janne zawsze był przystojny, ale dopiero ostatnimi laty widać regularność rysów jego twarzy. Nowa fryzura tylko dodaje mu uroku. Tak trzymać. Janne: +10.
Przywiozłam mamie autograf Janne, bo uprzednio prosiła. Napisał specjalnie dedykację: "Katarinan äidille". Teraz mama z dumą pokazuje go wszystkim. Postanowiła zresztą, że w tym sezonie będzie kibicować właśnie Janne i trzymać za niego kciuki. Brawo! Mama Clio: +10.
Ach, miałam napisać przecież co z tym nieszczęsnym aparatem. Gdyby nie przemiły fotograf Mostostalu, pan Edzio, wyjechałabym z Chojnic z pustymi rękami i narażona na potępienie ze strony Redaktora Naczelnego SNC. Pan Edzio wszakże, który cykał fotki bez pamięci, nagrał mi wszystko na płytę i byłam szczęśliwa. Za to w domu okazało się, że baterie wcale się nie naładowały, bo były fabrycznie oddzielone od ładowarki. A mnie się nie chciało wyjmować ich i wkładać na nowo, bo wyszłam z założenia, że wszystko jest ok, i po prostu włączyłam ładowarkę do prądu. Clio: -25. I nauczka na przyszłość.
---------------------------
* pan prezes uznał, że tak się nazywam, ponieważ tak mam ustawioną etykietę na koncie redakcyjnym :|
[ WSPOMNIENIE 9 ][GALERIA][ WSPOMNIENIE 11 ]