KILKA LAT PÓźNIEJ...
wspomnienia

- JAK TO DOKŁADNIE BYŁO -
znów z KUOPIO
© CLIO II 2006 Kuopio
WSPOMNIENIE 11
z Wishmaster

      Harrachov 10-11 XII 2005 - Puchar Świata

Że jedziemy do Harrachova, postanowiłyśmy jeszcze w Zakopanem. Wish i ja oczywiście. Dołączyła do nas Alicja oraz Alicji koleżanka, Agata, zapoznana onegdaj na jednym z konkursów [A nieprawda, bo na chacie SNC :D Dla odmiany my poznałyśmy się na forum. Swoją drogą, kto by pomyślał, że wymiana postów w temacie finomaniaków zakończy się wspólną wyprawą do Suomi? :) Jak widać, w internecie można poznać naprawdę fantastycznych ludzi. Zresztą prawda jest taka, że wszyscy, którzy byli w Harrachowie na zawodach, poznali się dzięki SNC, tak więc Stawy - serdeczne dzięki za stworzenie tego wyjechanego portalu.] i jedyna normalna w naszym towarzystwie, to znaczy prezentująca zachowania patriotyczne. [Oj też nie tak do końca - pewien blondyn nie-Polak wydaje jej się całkiem do rzeczy chłopem :D] [chodziło mi o kwestie kibicowania :/] Taki to wspaniały kwartet miał szansę obaczyć Harrachov, maleńkie czeskie miasteczko położone 2 kilometry od granicy z Polską. Problemy pojawiły się zaraz na początku, a właściwie nawet wcześniej.

Wszystko było przygotowane: akredytacje zapewnione, noclegi zamówione, podróż obmyślana, gdy oto jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość: Daniel Forfang nie przyjeżdża do Harrachova na zawody. To nie jest tak, że którakolwiek z nas jeździ na skoki z powodu jakiegoś skoczka. Jeździmy na skoki, bo lubimy skoki, a że kibicujemy komuś konkretnemu, to już zupełnie inna kwestia. Wish i Ala kibicują najbardziej Danielowi, więc oczywiste jest, że chciały, by tam był - chciały mu kibicować i tak dalej. A Daniel po dotychczasowych kiepskich występach w Pucharze Świata [Jakich kiepskich?!!! W Kuusamo był 5.!!! Po zawodach w Lillehammer wciąż był w 15 Pś!!! To są bardzo dobre wyniki.] z postanowienia trenera pozostał w Trondheim na treningach. [Sam zdecydował, że zostaje ćwiczyć. W tym czasie w ekipie Norów trwała walka o miejsce w drużynie na igrzyska i Daniel zdecydował się podszlifowac formę.] Akurat wtedy! Nie dziwię się dziewczynom, że były zrozpaczone. Przez chwilę zastanawiałam się, czy wyjazd w ogóle dojdzie do skutku, no bo gdyby Wish i Ala nagle zrezygnowały, ja na pewno nie miałabym ochoty jechać sama. Podjęły jednak mężną decyzję i zgodnie z planem już we wtorek wystartowały ze Stolicy ku granicy polsko-czeskiej. Ja jechałam dopiero we czwartek, a ponieważ nie dałabym rady w jeden dzień dostać się z Gdańska do Harrachova, rozłożyłam podróż na dwa. Najpierw dwoma pociągami (z przesiadką w Poznaniu) tłukłam się do Wrocławia, tam nocowałam u koleżanki, a następnie - z nowo zapoznaną Agatą - jechałam samochodzikiem na miejsce docelowe. Było miło. Pomińmy już fakt wjechania w drogę jednokierunkową w Szklarskiej Porębie, co skończyło się natychmiastowym zatrzymaniem przez policję, ale na szczęście niczym więcej. Natomiast warto wspomnieć o drugim - z pewnej strony poważniejszym od nieobecności Daniela F. - problemie: o biurze prasowym zawodów w Harrachovie.

Na kilka dni przed zawodami Redakcja dostała następującą wiadomość: wszystkie akredytacje zostają cofnięte. Z pewnego źródła dowiedzieliśmy się, że kiedy odpowiedzialny za kwestie medialne przedstawiciel FISu zobaczył listę akredytowanych dziennikarzy na zawody, wszystko skreślił i powiedział, że tylko licencjonowani pracownicy agencji prasowych dostaną wejściówki. Z tego też względu nasi redaktorzy, którzy zgłoszeni zostali właśnie z ramienia SNC, nagle dowiedzieli się, że nie mają wstępu. Bo chociaż Skokinarciarskie.pl są największym polskim serwisem internetowym o skokach, nie jesteśmy profesjonalnymi dziennikarzami, a w każdym razie nie należymy do żadnej organizacji dziennikarskiej. Na zawody jeździmy za własne pieniądze i działamy na nich przede wszystkim dla własnej przyjemności i z własnej chęci - nikt nam za to nie płaci. Natomiast ja, a także Wish i Alicja - jako współpracownice - jechały z ramienia TVP i nie musiały się martwić o akredytacje. Głupio wyszło, bo potem okazało się, że "pełnoprawni" redaktorzy SNC nie mogą pojechać - i wyglądało, jakbym robiła tu jakąś prywatę kosztem Redakcji :( Natomiast potem okazało się, że w centrum prasowym zawodów w Harrachovie jest   j e d e n   w i e l k i   b u r d e l.*

Jeszcze w czwartek, gdy dopiero jechałam do Poznania, zadzwoniła do mnie Wish i dość zdenerwowana oznajmiła, że nie ma naszych akredytacji. Że w ogóle nie ma akredytacji TVP. Na liście był tylko jakiś jeden pan z wrocławskiego oddziału i to wszystko. Po skontaktowaniu się ze Stanem uspokoiłam ją, że jak najbardziej wszystko jest załatwione i że powinna się zgłosić do pana takiego albo pani takiej, bo to oni za wszystko odpowiadają. Później rzeczywiście okazało się, że wszystko jest, jak być powinno. Tylko że kiedy w piątek dotarłam wreszcie na miejsce, powitała mnie wkurzona (i to jeszcze za słabe określenie) Wish, która miała bardzo dużo nieprzyjemności z ekipą TVP. Poprzestańmy na stwierdzeniu, że wielu ludzi w naszym kraju nie dorasta do pewnego poziomu zachowania - Stan Snopek jest niestety wyjątkiem.

Burdel organizacyjny był taki, że na moje nazwisko wystawiono na przykład dwie akredytacje - jedną telewizyjną, drugą na SNC. Kilka osób dostało akredytacje, zupełnie nie podając, dla kogo czy czego działają. Z kolei moja redakcyjna koleżanka nie dostała w ogóle - i ostatecznie stwierdziła, że napisze oficjalną skargę, bo potraktowano ją po prostu po chamsku. Innymi słowy: organizatorzy zawodów w Harrachovie sprawiali wrażenie, jakby po raz pierwszy zajmowali się Pucharem Świata. I oczywiście nie mówię tu o braku bankietu dla dziennikarzy (buahahaha) - tylko o kompletnym braku jakiejkolwiek konsekwencji w działaniach. Bo jeśli pani w biurze prasowym mówi mi, że żaden serwis internetowy nie dostał akredytacji, to dlaczego ja potem na skoczni widzę ludzi, którzy na identyfikatorach mają napisane: www.małyszomania.com, www.skijumping.pl? Trochę mnie to dziwi. Podobnie jak wejsciówki nie sygnowane niczym. Dość powiedzieć, że Harrachov jako drugi znalazł się na liście miejsc, do których nie zamierzam już nigdy pojechać na skoki. Pomimo wielu przyjemnych rzeczy, jakie się tam wydarzyły.

I nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać, gdy pokazałam w biurze prasowym moją wejściówkę i spytałam, czy są smycze, bo swoją muszę nosić na sznurku (takim białym, cienkim), a siedząca za stołem pani wytrzeszczyła oczy i spytała z autentycznym zdziwieniem w głosie: "A to je jaki problem???" Zatkało mnie literalnie, bo w mojej głowie zderzyły się dwie myśli: że w gruncie rzeczy liczy się identyfikator, a nie to, na czym wisi, oraz że w pewnych kwestiach/sprawach/działaniach obowiązuje jakiś poziom, a przynajmniej powinien, ja zaś nie jestem krową, by na sznurku nosić na szyi papier. (Z drugiej strony i tak chyba miałam lepiej od tych, którzy dostali... gumki recepturki.) Odwróciłam się więc i poszłam - a akredytacja na sznurku zostanie dla potomnych. Dziwi to o tyle, że zawody w Harrachovie ogranizowane są przynajmniej ósmy sezon. No tak, przypominam sobie teraz, że pani jeszcze dodała tonem wyjaśnienia, że inni dziennikarze dostali smycze, które w którymś momencie po prostu się skończyły (innymi słowy: trzeba było przyjść wcześniej). Brawa za pomyślunek.

Natomiast wszystko poza tym było wspaniałe. Z kwatery miałyśmy do centrum prasowego 2 minuty, a na skocznię 10. Z okna Agaty i mojego pokoju było widać Certak. Lepiej: z mojego łóżka było widać Certak! Skocznie nie mają co prawda oświetlenia, przy którym można rozgrywać zawody wieczorne, niemniej jednak wzdłuż rozbiegu mamuta są rozmieszczone światełka, a snop zielonkawego światła pada na zeskok. I ja dokładnie to widziałam, leżąc w łóżku i zanim zamknęłam oczy. Aż żal było je zamykać... To trzeci raz w życiu, kiedy z okna pokoju widziałam skocznię narciarską :)

Zaraz w piątek udałyśmy się na konferencję z reprezentacją Czech. Obecni byli Jakub Janda, Antonin Hajek, Jan Matura, Jan Mazoch i Ondrej Vaculik oraz trener Vasja Bajc i działacze. Konferencja była nudna jak flaki z olejem, bo też i pytania należały do zbyt inteligentnych: najpierw wszyscy jeden po drugim wypowiadali się, jak to lubią skakać w Harrachovie, a następnie, co sądzą o skoczni w Kliegenthal, gdzie odbędą się Mistrzostwa Czech. Kliegenthal w Czechach nie leży, ale Czesi notabene mają tylko dwa ośrodki skokowe: Liberec i Harrachov właśnie. Skocznia w Libercu jest właśnie modernizowana, a Harrachov w sumie w tym sezonie organizuje aż sześć konkursów międzynarodowych, więc postanowiono, że wystarczy i Mistrzostwa Czech rozegrane zostaną w Kligenthal. Po konferencji (sporo po) udałyśmy się natomiast do Hotelu Fit & Fun, gdzie rezydowali skoczkowie, a udałyśmy się głównie dlatego, że dziewczyny umówione były na wywiad z Larsem Bystølem. Obrotne bestie! :)

[Umawianie się z Larsem na wywiad to była czysta przyjemność i w tym wypadku również wszystko jest zasługa Ali, bo ja najzwyczajniej w świecie miałam pietra zagadać. Zawsze mam wrażenie, że usłysze get lost !!! :D Zupełnie nie wiem czemu, bo jeszcze nikt nigdy mnie tak nie spławił :DDDD A Lars zgodził się od razu, bez problemu, chwilkę tylko zastanawiał się nad godziną i jeszcze wziął od nas numer telefonu, żeby w razie czego dać znać, jeśli nie będzie mógł przyjść. Fajny z niego facet.]

Hotel FF leży jakieś 2-3 kilometry od centrum Harrachova, więc idzie się doń pół godziny. Okolice piękne (aczkolwiek dużo nie widziałyśmy, bo było ciemno), cisza, spokój - gosh, w Harrachovie o godzinie 18 zamiera życie!!! Zabudowa Harrachova to w 95% pensjonaty, zaś na pozostałe 5% składają się trzy sklepy spożywcze i monopolowe, trochę więcej ze sprzętem narciarskim i jakieś pięć lokali. Aż chciałoby się tam wpuścić kogoś od rozwoju - przecież to miasteczko ma niesamowity potencjał! Nawiasem mówiąc, czułam się tam osobliwie: oto przyjechałam na zawody skoków, ale nie zobaczyłam jeszcze ani kawałka skoczka, ani tym bardziej na skocznię nawet nie poszłam! Dotarłyśmy do hotelu na czas, rozebrałyśmy w holu, czekamy na Larsa, dziewczyny rozglądają się bacznie, i nagle...

- Kaśka, Janek idzie - mówi Wish.
- Jasne - odpowiada Clio tonem "A tu mi tramwaj jedzie". [Podejrzliwość i niedowierzanie jak najbardziej na miejscu, albowiem Wish słynie z wciskania kitu :DDD]
- Założysz się?

Pamiętacie, jak kiedyś w relacji z Mistrzostw Finlandii napisałam, że pierwszą osobą, którą minęłam po wejściu na stadion w Rovaniemi, był Janne Ahonen? Coś w tym musi być... Oto bowiem Janne - w towarzystwie Risto Jussilainena - zszedł z pięterka i udał się w kierunku hotelowego drink-baru. Clio zareagowała błyskawicznie:

- Terve! (Czyli "witam" po fińsku) - Janne się odwrócił, odkłonił. - Masz czas na wywiad?
Panika w oczach Janne.
- Nie w tej chwili - uspokoiła Clio. - Może jutro po zawodach? Tutaj w hotelu? Pasuje ci?
- W porządku.
- Masz telefon, byśmy się mogli dokładnie jutro umówić?
- Nie rozdaję numeru. Zgadamy się na skoczni.
- Okej.

Obsesja, obsesja. Ja naprawdę chciałam zrobić wywiad z a: Janne Ahonenem, b: najlepszym skoczkiem ubiegłego sezonu, przy a=b. Oto podejście numer 4 :D Dziewczyny patrzyły na to wszystko bez słowa, podczas gdy ja patrzyłam na Janne, bo wyglądał, jakby właśnie wyszedł spod prysznica, mmm... Miał mokre włosy. Ach...

A potem pojawił się Lars [i miał mokre włosy jak Janne i Risto - czyżby wszyscy punktualnie 19.30 brali prysznic??? No mam nadzieję, że nie wspólny :DDD] [jak dla mnie mógłby być i wspólny :>] poszliśmy więc do drink-baru, usiedliśmy w alkowie (to znaczy przy stoliku, który znajdował się w takiej fajnej wnęce), dziewczyny zaczęły wywiad, a ja robiłam za fotografa, jednocześnie zezując w stronę stolika sąsiedniego, przy którym siedzieli: Janne z mokrymi włosami i Risto. Oni zresztą też udzielali jakiegoś wywiadu, po którym dość szybko się zmyli. Lars gadał bardzo do rzeczy - pytania dziewczyny wymyśliły ciekawe - a na koniec został obdarowany polskimi czekoladkami (albowiem znalazłyśmy takowe w lokalnym sklepie) o nazwie "Klejnoty" zakładu Mieszko. [A Wish jak to Wish wcisnęła Larsowi kit, że przywiezione z Polski :DDDD] Dziewczyny uznały bowiem, że zawsze to milej: dać jakiś upominek skoczkowi, by sobie potem miło kojarzył. Lars oczywiście bardzo się ucieszył, zwłaszcza że dziewczyny powiedziały mu, że to prezent urodzinowy (miał kilka dni wcześniej). Później po każdym dobrym skoku śmiałyśmy się, że to pewnie Klejnoty tak pozytywnie na niego zadziałały, a po każdym skoku słabym - że koledzy mu podwędzili czekoladki w baraku i sami zjedli :P Było w każdym razie bardzo sympatycznie, wszyscy byli zadowoleni - poza dziewczynami, które skrytykowały moją działalność fotograficzną (rzekomo źle wyszły na fotkach mojego autorstwa!!! Phi! [bo wyglądamy na nich jak buraki babo!!!] <---[widzicie???]), więc się obraziłam i powiedziałam, że następnym razem same niech sobie robią. [A ja po raz kolejny musze stwierdzić, że Lars jest szalenie sympatycznym facetem. Kto wie, czy nawet nie fajniejszym niż Daniel - rozmowny, punktualny i też jakby trochę nieśmiały.]

Jedną z rzeczy, które zachwyciły mnie w Harrachovie, było właśnie to, że do hotelu mógł przyjść każdy. Posiedzieć sobie w hotelowym drink-barze, wypić drinka (a drinki mają przepyszne i z miłą obsługą [Planters Punch - czy jak to się tam pisze - rulez]), ze "sławnym" skoczkiem, trenerem, działaczem siedzącym przy stoliku obok. To było normalne. Najpewniej wynika to z faktu, że w Czechach skoki narciarskie w ogóle nie są popularne - od lat przytłaczającą większość widzów stanowią polscy kibice i nie zmieniły tego nawet genialne występy Jakuba Jandy. Skoczkowie mogą iść ulicą, nie narażając się na molestowanie. Piszczące fanki nie pchają się do hotelu drzwiami i oknami. Nikomu nie przyjdzie na myśl, by postawić przed wejściem ochronę. Nie wiem, czy tak jest wszędzie na świecie - w Finlandii na pewno. Tymczasem w Polsce na hotel skoczków można sobie popatrzeć z daleka, a wywiady robić można... na schodach w przedsionku.

Jeszcze w piątek spotkałyśmy Sonję Kołaczkowską, współpracownicę SNC, która była bardzo entuzjastycznie nastawiona do ewentualnych wywiadów. Jako że Sonja jest bilingualna, postanowiłyśmy poprosić o rozmowę Waltera Hofera. Zgodził się bez problemu - na dzień następny pod skocznią, po kwalifikacji, przed pierwszą serią konkursową - a my mogłyśmy zająć się układaniem pytań. Nazajutrz nareszcie po raz pierwszy znalazłam się na Certaku :) Najśmieszniejsze było to, że patrząc na te dwa obiekty, nie miałam w pierwszej chwili pojęcia, czy to jest duża i mamut, czy średnia i duża. Jak to proporcje wpływają na odbiór! Podejrzewam, że gdyby K185 stała tam zupełnie sama, byłoby od razu widać rozmiar, jednak z powodu sąsiedztwa K125 nie wydawała się taka ogromna. Tak czy owak: to pierwsza skocznia mamucia, jaką widziałam w życiu :)

Same zawody były bardzo, bardzo fajne. Pogoda dopisała - było koło zera stopni i świeciło słońce. Skoczkowie skakali daleko, a wszyscy dobrze się bawili. Podczas wywiadu Sonja zadawała pytania, Walter odpowiadał, a ja patrzyłam, albowiem me uwielbienie dla Dyrektora Pucharu Świata wciąż trwa i trwa. Poprosiłam Waltera o autograf dla mojej mamy, gdyż obiecałam, że jej przywiozę. Obiecałam też autograf Miki Kojonkoskiego, ale z nim nie wyszło, to znaczy jakoś nie zetknęliśmy się ani na skoczni, ani poza nią. Cóż, następne zawody prędzej czy później. Z autografami to w ogóle była jazda na maksa...

Przed wyjazdem koleżanka spytała mnie, czy mogłabym przywieźć aurograf Roara Ljøkelsøya z dedykacją dla jej chłopaka. Akurat miał urodziny i chciała mu wręczyć w prezencie, gdyż jest Roara zapalonym fanem. Powiedziałam, że nie ma sprawy, wybrałyśmy zdjęcie, druknęłyśmy i zabrałam ze sobą. Okazja nadarzyła się w bodaj w sobotę właśnie, kiedy to Roar oddał dobry skok. Wiadomo, że skoczka najlepiej w jakiejkolwiek sprawie zaczepiać po dobrym skoku. Idzie Roar taki uchachany (uśmiech z reklamy pasty do zębów ;)), więc pytam go przez płotek, czy może się podpisać - wskazując na fotkę i machając flamastrem. Roar rozjaśnił się jeszcze bardziej, ale z żalem wskazał na pana z FISu, który prowadził go na pomiar nart i wagi. No cóż, pomyślałam, będzie inna okazja. Tymczasem okazało się, że pomiary odbywają się w budce, która stała przy sektorze medialnym - wejście było od drugiej strony, ale za to od naszej było okno. Co więc Clio zrobiła? Kiedy Roara dokładnie wymierzono (co notabene wyglądało bardzo perwersyjnie) i zważono, Clio przystawiła fotkę do szyby i zrobiła oczy Kota ze "Szreka". Roar obśmiał się na ten widok i wysunął palce przez uchylone okno - a ja jeszcze pospiesznie gryzmoliłam na kopercie, że ma napisać: DLA  ARTURA. I napisał. To było naprawdę fajne zajście i Roar po raz kolejny pokazał, że jest wporzo facetem :)))

Sam konkurs bardzo mi się podobał - głównie z tego powodu, że mój Janne A. po słabszym skoku w pierwszej serii (129 m i dopiero 11. lokata) w drugiej zasunął 140 i wskoczył na podium. Cieszyło mnie to oczywiście i ze względu na niego samego, jak i z tej przyczyny, że oto - jeśli nie zdarzy się nic nieoczekiwanego - będzie na konferencji. Kiedy więc oddano ostatni skok konkursu, Clio nie czekając nawet na dekorację (która i tak odbywała się tyłem - to znaczy skoczkowie mieli plecy w naszą stronę, a wszystko w dodatku zasłaniała dykta sponsorska), pobiegła do miejscowego centrum prasowego (taki wielki namiot na terenie samego stadionu), usiadła w pierwszej ławce i czekała. (Innymi słowy: DOKŁADNIE tak samo jak w Zakopanem w styczniu.) Powoli zaczęli przychodzić inni ludzie i zajmować miejsca obok, a następnie pojawiła się szefowa centrum i powiedziała, że pierwsze pięć ławek zajmują dziennikarze agencji prasowych. Spytałam bezczelnie, czy przedstawiciele telewizji również, i na szczęście doczekałam odpowiedzi twierdzącej - co prawda pani powiedziała, że tylko jedna osoba z jednej stacji, ale jakoś nie martwiłam się, że Kurzajwski czy Chylewska zechcą pojawić się na konferencji, na której nie ma Adama Małysza czy innego naszego reprezentanta. I wyglądało to komicznie, gdy mały tłumek wstał i przeniósł się do tyłu, a ja sama jedna zostałam - w pierwszej ławce :D Konferencja zaczęła się za jakiś czas - to znaczy kiedy pierwsza trójka udzieliła już wywiadów "świeżo" po konkursie i jeszcze na skoczni. O ile dobrze pamiętam, jako pierwszy przybył Michi Uhrmann, potem Janne (który usiadł sobie z samego boczku i zaczął jeść kanapki), a na końcu zwycięzca Andi Küttel. Jak zostało napisane poprzednio, takie konferencje to jest jedna wielka lipa, bo składają się z kilku pytań, po których konferujący rozchodzą się do domów vel. hoteli. Myślę, że z pewnością zadałabym Janne kilka pytań, gdyby nie fakt, że przecież czekał mnie wywiad z nim. Zresztą zaraz po konferencji spytałam go o dokładny czas naszego spotkania - i umówiliśmy się na 20-20.30 w hotelu. Pełen sukces.

Oczywiście Clio nie byłaby sobą, gdyby nie podejrzewała, że w jakiś sposób wywiad z Janne Ahonenem może nie dojść do skutku. Jak by nie patrzeć, miałam roczne doświadczenie w tej materii :/ Zrobiłyśmy się wszakże na bóstwa i w odpowiednim czasie udałyśmy do FF. Zasiadłyśmy w swojej alkowie, zamówiłyśmy drinki i czekałyśmy. Minęła godzina 20-ta, czas powoli płynął, minęła 20.30, a Janne nie ma. To mi się już przestało podobać, albowiem nigdy nie miałam Janne A. za osobę, która w taki sposób lekceważy drugiego człowieka. Dałam mu jeszcze kwadrans, po czym podjęłam środki przymusu bezpośredniego. Poszłam na recepcję i poprosiłam panią recepcjonistkę, by zadzwoniła do pana Janne Ahonena do pokoju i uprzejmie poinformowała go, że "pani, z którą umówił się na wywiad, już jest". Pani recepcjonistka popatrzyła na mnie lekko zdziwiona, ale zadzwoniła i zaczęła mówić... po niemiecku! Rozpaczliwie dawałam jej znaki, że on w tym języku rozumie równie tyle co w czeskim, i sugerowałam angielski, ale chyba przerastało to możliwości pani, bo bez słowa oddała mi słuchawkę. Tylko przytomność umysłu sprawiła, że mnie nie zatkało.

- Hei, tu Katarzyna Gucewicz, Skokinarciarskie.pl. Jesteśmy umówieni na wywiad. Zejdziesz?
[cisza]
- No dooooobraaaa. <--- totalne znudzenie w głosie.
- To czekam na dole.

Facet ma u mnie krechę, a dla siebie pewność, że już nigdy nie zrobię z nim żadnego wywiadu, choćby na kolanach błagał. Gdyby okazało się, że nie ma go w pokoju, bo na przykład wolał pójść z kolegami na miasto (a rzeczywiście, widziałam Risto Jussilainena, który jakiś czas wcześniej wziął się i zmył), chyba pożegnałby się z tytułem mojego ulubionego skoczka. Nie biorę tego do siebie osobiście, natomiast zawsze wydawało mi się, że Janne jest dobrze wychowanym człowiekiem, który jeśli coś obieca, to dotrzyma. Przecież gdyby nie zgodził się, wszystko byłoby w porządku! I ja osobiście wolałabym, by się nie zgodził, niż później odstawiał takie cyrki. Janne zresztą rzeczywiście zaraz zszedł na dół i udaliśmy się do drink-baru i alkowy. Ani słowem się nie wytłumaczył - maniery Mistrza Świata? - no cóż. [W ten oto sposób niejaki Janek A. udowodnił, że jest burakiem.]

Sam wywiad był całkiem przyjemny. Wish i Ala robiły za fotografów. Janne odpowiadał na pytania w swoim stylu, to znaczy krótko i zwięźle. Skupiał uwagę na rozmówcy. Drinka nie chciał. Od czasu do czasu uśmiechał się. Norma. Po wywiadzie wstał i poszedł sobie. Generalnie nic ekscytującego. I nawet nie miał mokrych włosów... Na tle pozostałych wywiadów ten wyszedł najsłabiej - ale nie mam o to pretensji ani do siebie, ani do Janne, bo rozmowa z nim wygląda właśnie tak. Gadane to on nie ma. Właściwie w przypadku wywiadów, gdzie odpowiedzi są dłuższe od pytań, można się zastanawiać, czy autor nie dopisał czegoś od siebie :P Rozmowa po fińsku daje przynajmniej tyle, że odpowiedzi są trochę bardziej rozbudowane niż: tak, nie, nie wiem, jestem/nie jestem zadowolony ze swoich skoków ;) [Wcale nie najsłabiej. Wszystkie trzy wywiady są ok. Napisałaś to, co Janne powiedział, bez dodawania faktów od siebie, jak to mają w zwyczaju co poniektórzy, żeby pokazać, jakimi to fantastycznymi są dziennikarzami, jak wiele im pan X powiedział i jak bardzo polubił pana redaktora. To się nazywa rito-skeeteryzm !!!]

Siedziałyśmy sobie w drink-barze jeszcze jakiś czas, bo było bardzo przyjemnie. Zmyłyśmy się jednak o dość przyzwoitej porze, choć dziewczyny poszły po drodze na disco, a ja wróciłam na kwaterę, chcąc od razu spisać wywiad. Dziewczyny zresztą wkrótce przyszły. Następnego dnia miał miejsce drugi konkurs, który wypadł w wykonaniu Janne nawet lepiej, bo tym razem był drugi, wygrał zaś Jakub Janda, co bardzo ucieszyło kibiców czeskich i polskich także, a tych było zdecydowanie więcej. A więc znów Janne był na konferencji, znów siedziałam w pierwszej ławce i znów robiłam maślane oczy. Po konferencji ewakuował się tak szybko, że nie zdążyłam mu nawet pogratulować, ale gdy się tak kręciłyśmy po okolicy w nadziei, że może Mika gdzieś jeszcze będzie, Janne zdążył się był przebrać, spakować i złapałam go w momencie, gdy wsiadał do busa. Pogratulowałam i życzyłam podwójnego zwycięstwa w Engelbergu. No cóż... Tak się zastanawiam: może on rzeczywiście mnie nie lubi? Łażę za nim, przy każdej nadarzającej się okazji zagaduję, dziękuję, życzę powodzenia i gratuluję - może ma tego serdecznie dość? Ech... A Mikę wypatrzyłam za późno: siedział już w busie, a jakoś nie wypadało włazić do środka i prosić o autograf. Nawet dla mamy :P Pomachał mi tylko przez okienko i było miło. Kiedy wróciłyśmy w okolice lokalnego media center, Jakub wiąż rozmawiał z dziennikarzami. Strzeliłyśmy sobie kilka grupowych fotek na tle skoczni: Wish, Ala, Agata, Sonja i ja, a potem jeszcze poprosiłyśmy Jakuba, by stanął z nami :) [Wish wpadła na tak genialny pomysł bueheheheh.]

Jeszcze jeden autograf znalazł się w moim posiadaniu. Przed zawodami spytałam zaznajomionego Doktora (tego samego od lekcji foto na dyżurze ;)), czy przywieźć mu jaki podpis - nieśmiało odpowiedział, że może Martina Schmitta... Z Martinem było o tyle niewesoło, że w sobotę chyba w ogóle się nie zakwalifikował, zaś w niedzielę - nie dostał do drugiej serii. I jak tu wściekłego/przygnębionego/smutnego skoczka prosić o autograf? Wydaje się to zupełnie nie na miejscu. W sobotę kopał ławki w domku i rzucał kaskiem (w kolegów?), w niedzielę był już kompletnie złamany. Byłam przekonana, że wróci do hotelu - ale został w budce i przez szybę oglądał serię finałową. Było mi go tak potwornie żal, że chciałam jakoś dodać mu otuchy, jakoś dać mu do zrozumienia, że są ludzie, którzy wciąż w niego wierzą i dopóki on sam nie skreśli siebie, wszystko jest jeszcze możliwe. Kiedy Sonja pojawiła się w pobliżu, zmolestowałam ją, by mi napisała na kartce: "Martin, jesteś fantastycznym skoczkiem, zawsze w Ciebie wierzę i życzę Ci wszystkiego dobrego". Wiem, że to brzmi jak słowa jednej z miliona fanek, ale zupełnie o to nie dbałam, zwłaszcza że było prawdziwe. No i jak Sonja już napisała, Clio kartkę buch! na szybę. Martin podniósł wzrok, przeczytał... i uśmiechnął się. Dla tego uśmiechu warto było przyjechać do Harrachova :))) Kiedy Martin się śmieje, jest to szczere. Cieszę się, że zrobiłam coś, co wywołało u niego uśmiech - może pierwszy raz tego dnia. I już zupełnie drugorzędną kwestią jest, że Martin otworzył okno i dał mi autograf (z dedykacją: Dla Doktora) - choć może nie do końca, bo poprzez Sonję powiedziałam mu wtedy, że Janne Ahonen we wczorajszym wywiadzie stwierdził, że wierzy, że Martin Schmitt jest jeszcze w stanie skakać jak kiedyś. Jak działa ludzki mózg, tego nie wiedzą nawet psychiatrzy - w każdym razie nie do końca. Wiadomo jednak, że odpowiednie słowa wypowiedziane w odpowiednim momencie są w stanie działać cuda. A ja wierzę w cuda.

I to właściwie tyle, jeśli chodzi o Harrachov. Zaraz wróciłyśmy na kwaterę, spakowałyśmy się i wyjechałyśmy do Polski. Agata nie chciała jechać po zmroku, bo droga z Jeleniej Góry do Harrachova jest wąska i kręta, a zimą nigdy nic nie wiadomo. Na szczęście warunki były bardzo dobre, droga puściutka i w dwie godziny zajechałyśmy do Wrocławia. Gdzie się pożegnałyśmy... Wish i Ala miały nocny pociąg do Warszawy, a ja znów nocowałam u koleżanki. Wyjazd uważam za bardzo udany i przyjemny - znów wracałam w o niebo lepszym humorze, niż wyjeżdżałam. Taka już magia skoków narciarskich...

----------------
* pewnie już znudzeni jesteście tą frazą. Żałuję za każdym razem, gdy jestem zmuszona ją wypowiadać :(



[ WSPOMNIENIE 10 ][GALERIA][ WSPOMNIENIE 12 ]