Czy jeśli napiszę, że zawody w Lahti były najgorszymi, jakie widziałam w życiu, uwierzycie? Jest to o tyle paradoksalne, że 4 lata wcześniej w tymże samym Lahti przeżyłam najlepsze. Wszystko pewnie wynika z nastawienia... Dla odmiany w Kuopio było o wiele, wiele lepiej!
Jak zawsze, nie mogło obyć się bez kłopotów. Powiem Wam, że jestem tym już zmęczona :( Chciałabym choć raz pojechać na skoki i nie martwić się niczym. Tym razem przyczyna była bardzo poważna. Oto na 5 dni przed wyjazdem do Lahti okazało się, że zostałam pozbawiona lokalu, w którym miałam stacjonować. Wyobrażacie sobie? Żaden problem, ktoś powie, lokum zawsze się znajdzie. Otóż wcale nie. Zaczęłam gorączkowo szukać noclegu, ale Lahti było już kompletnie porezerwowane. Dzwoniłam, pisałam - nie, przykro nam, mamy rezerwacje już od dawna. Naprawdę, nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz przeżyłam tak nerwowy dzień. Oto stanęłam przed wizją, że nie będę mogła pojechać do Lahti na skoki. Mam nadzieję, że choć niektórzy z Was zrozumieją, co to dla mnie oznacza. Miałam ochotę położyć się i płakać. I wtedy przypomniałam sobie o ośrodku Mukkula, który w 2002 uratował mi życie (no bo mogłam złapać zapalenie płuc i zejść na przykład. Nawet mimo odwilży.), kiedy to w styczniu błąkałam się nocą po Lahti i tam znalazłam nocleg. Mukkula leży 4 kilometry od centrum, więc pomyślałam sobie, że może tam mają jakieś wolne pokoje... Ze łzami w oczach zadzwoniłam i dowiedziałam się, że owszem, mają wolne. Byłam uratowana. Mukkula ocaliła mnie po raz drugi - a ja doszłam do wniosku, że od teraz już zawsze będę tam stacjonować. Tyle im zawdzięczam.
Jakie było moje nastawienie na Salpausselän Kisat 2006? Oczywiście jak najlepsze. Janne Ahonen, po niepowodzeniu na olimpiadzie, miał rzucić się w wir walki o trzecią Kryształową Kulę. Zadeklarował przecież, że "do diabła wygra ten puchar". Jakże mogłam mu nie wierzyć? I nawet jeśli poprzedzający weekend spędził w łóżku z gorączką, nie miało to w moich oczach absolutnie żadnego znaczenia. Skakał w Lahti, na swojej kochanej skoczni, przed kochającą go publicznością - i tak dalej. Tak zapowiadała się zresztą cała końcówka sezonu, którą miałam w większości śledzić na żywo (5 z 7 konkursów). Jechałam do Lahti pełna pozytywnych emocji, przeczuć i spokojna jak nigdy. A rzeczywistość miała okazać się diametralnie inna.
W Lahti spotkałam się ze Stasiem Snopkiem i Kasią Sverre, a także z Caroli ze Skijumping.pl. W gruncie rzeczy przemieszczaliśmy się albo we czwórkę, albo we dwie z Caroli. Z akredytacjami nie było oczywiście żadnego problemu, bo to Finlandia (aczkolwiek widmo pana Henauera - czyli FISowskiego speca od mediów i public relation, który tyle zamieszania narobił w Harrachovie - zawisło i nad tymi zawodami. Na nieszczęście pan Henauer jest uczulony na młode panny z serwisów internetowych...). Zaraz w piątek odbyły się pierwsze dwie serie treningowe, a po nich kwalifikacja do konkursu niedzielnego. Warto napisać tu dwa słowa o pogodzie. Otóż ze sporym wyprzedzeniem śledziłam prognozy, bo na nieszczęście do Finlandii znów zawitały mrozy :( Wiecie, że przeżyłam już skoki przy -17 i zupełnie nie uśmiechało mi się powtarzanie tych doświadczeń. Na zawody zapowiadano koło -15, ale na szczęście im bliżej było weekendu, tym temperatury się podnosiły. Koniec końców mieliśmy w Lahti nie mniej niż -10, co dało się znieść. Przynajmniej ja zniosłam (choć momentami miałam wrażenie, że odmarzły mi palce u stóp - mam nowe buty i chyba muszę do nich wsadzić wkładki filcowe jak do tych poprzednich), bo Caroli i Kasia strasznie marzły. O ile Caroli jestem w stanie zrozumieć, o tyle Kasia mnie zdumiała, bo ja rozumiem, że w Oslo jest cieplej niż w Lahti, ale na Boga! Oslo leży nad morzem, a ja z doświadczenia wiem, że -10 nad morzem to coś o wiele gorszego niż -10 na lądzie (patrz: mrozy -20 w Kuopio w 2002 oraz -20 w Gdańsku w 2003. HORROR. Dla Gdańska oczywiście.) W każdym razie na pogodę ostatecznie nie narzekam, bo mróz był znośny, śnieżyło chyba tylko w piątek, a wiatr jakoś strasznie wyników nie wypaczył.
Jechałam do Lahti z dość dużym zamówieniem na autografy :P 2xJanne, 2xRoar, 2xMatti, a prócz tego (pojedynczo) Jakub, Adam, Bjørn Einar, Mika Kojonkoski, Daiki Ito i Radik Żaparow :D Wiadomo, że autografy najlepiej zbierać podczas treningów i kwalifikacji, bo w czasie konkursów nie wypada zawodnikom przeszkadzać. Zbierałam więc i nawet dawali chętnie, co było zdumiewające. Więcej problemu było z zakupem markera i zeszytu czystego - pół godziny spędziłam w sklepie, zanim znalazłam notatnik, który nie miał kratek ani linii!!! Skandal!!! Po kwalifikacji odbył się natomiast bankiet w namiocie dla VIPów i też było miło - choć jak zwykle po fińsku: jakiś szwedzki działacz zabawiał nas przemową, a na koniec nawet karaoke w swoim wykonaniu :| Jedzenie było najpewniej pyszne, ale ja niestety bardzo się pod wieczór źle poczułam: nie wiem, czy to serce, płuca czy żołądek - dość że skubnęłam trochę sałatki i odstawiłam talerz :( Potem się śmialiśmy, że coś podejrzanego było w tym jedzeniu - i że zatruć musiał się też Tommi Nikunen :P Na bankiecie byli oczywiście najróżniejsi VIPowie: Walter Hofer i cała banda z FISu, trenerzy (Mika, Tommi, Matjaz Żupan), dziennikarze i organizatorzy. Było w sumie miło, aczkolwiek szybko się skończyło.
Dnia następnego w sobotę przebudziłam się wcześnie i już nie mogłam zasnąć. Ach to podniecenie zawodami... Konkursy drużynowe na Salpausselce są czymś wyjątkowym, o czym pisałam niejednokrotnie, szykowałam się więc na wspaniałe widowisko - nawet jeśli treningowa postawa Janne Ahonena pozostawiała trochę do życzenia, no ale z drugiej strony wciąż skakał z lekką gorączką, co sam mi powiedział. Zatrzymam się tutaj na chwilkę przy moim lokum w Mukkuli. Mówię Wam: to jest absolutnie wyjątkowe miejsce. Główny budynek, hotelik, zrobiony jest na mały dworek i tak wystrojony wewnątrz (przynajmniej na dole, gdzie są pomieszczenia wspólne, bo pokoiki wyglądają zupełnie normalnie, choć na przykład w moim było śliczne biureczko z ogromnym lustrem - najpewniej toaletka :)): wysokie przestronne sale, ze śliczną tapetą, stylowe meble, duże okna... Nawet pani właścicielka (zresztą nie wiem, czy to była właścicielka, ale ona krzątała się tam najwięcej) była ubrana w super suknię i długi fartuch :) Ośrodek liczy sobie kilka budyneczków rozrzuconych na terenie parku, nad brzegiem jeziora. Okolica piękna, więc gdybyście kiedyś chcieli pojechać do Lahti, polecam Wam Mukkulę. Nocleg za 35 euro od głowy!!!
Jak zostało napisane, zerwałam się rano, oporządziłam, uczesałam w warkoczyki, umalowałam w barwy narodowe, związałam kokardki, wzięłam moją fińską flagę i pognałam na Salpausselkę. Caroli przyszła później i oczy na mój widok wytrzeszczyła, no bo zapowiedziałam wcześniej, że będę o 13, a byłam o 10.30 :/ Ha, nie mogę zapomnieć o Tamim! Oto bowiem przed przyjazdem do Lahti umyśliłam sobie, że zrobię wywiad z Tamim Kiuru. Już z nim onegdaj w 2002 rozmawiałam, ale było to daaawno temu, a to taki sympatyczny człowiek, więc pomyślałam sobie, że pora powtórzyć to doświadczenie. Zgadaliśmy się w piątek podczas treningów, Tami powiedział, że jeszcze nie zna swojego rozkładu dnia i prosił, bym skontaktowała się z nim w sobotę poprzez klub. No więc ja w sobotę poszłam do Lahden Hiihtoseura, wyłożyłam swoją sprawę, a jakaś miła pani zaprowadziła mnie do... brata Tamiego, który tam pracuje. Brat na imię ma Jesse i jest duuuuży :P Jako że nie mógł się do Tamiego dodzwonić, wziął mój numer i obiecał, że skontaktuje się, jak czegoś się dowie. Wywiad miałam więc na razie z głowy. Notabene cały dzień przesiedziałam w media center, ale przyznam, że atmosfera podobała mi się coraz mniej. Nade wszystko brakowało mi kochanej Wish, bo przyzwyczaiłam się do jej obecności na zawodach :( Z nikim innym nie ma tak jak z nią (sorry, Stan, Caroli i reszta). No i czułam się tam w Lahti jakaś taka samotna. Caroli miała swoją pracę, Stan kręcił się głównie z Kasią, a ja zostałam sama sobie. Nawet nie wzięłam laptopka, bo uznałam, że z równym powodzeniem mogę fotki z Lahti przesłać już z domu, z Kuopio - nie chciało mi się po prostu targać sprzętu. Miałam z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia, bo siedziałam w tym media center zupełnie bezczynnie i wszyscy na mnie podejrzanie patrzyli :( Wiecie, ja nie sprawiam wrażenia full professional przedstawiciela mediów: wygląd licealistki, warkoczyki z kokardkami i jeszcze flaga w ręce. Kto mnie weźmie na poważnie? Kiedyś pewnie przestaną mi przyznawać akredytacje na zawody... :( W każdym razie ciekawa byłam, kto się na skokach pojawi - z Polski i z Finlandii. Bardzo chciałam spotkać pewnego pana (tak zwanego Pana z Miłym Głosem, który zwrócił moją uwagę rok wcześniej), a także pewnego drugiego pana (komentatora fińskiej publicznej, Hannu-Pekkę Hänninena), nie mówiąc o trzecim panu (dla odmiany prezentera fińskiej publicznej, Riku Riihilahti) - w większości się pojawili :P Za to z polskich mediów nie było nikogo. Tym razem nie było nawet Faktu!!! Można więc wykazać:
1 - Stan (TVP)
2 - Caroli (Skijumping)
3 - Clio (SNC)
4 - Basia Matuszewska (SNC), ale tylko w Lahti.
Brawo! Wytłumaczenie najpewniej takie samo jak przed rokiem: wszyscy wykosztowali się na igrzyska, więc na Finlandię stać ich nie było :/ Wynikła stąd jeszcze jedna sprawa: redaktor naczelny konkurencji molestował biedną Caroli, by molestowała Polaków o wypowiedzi, które potem szły do polskich gazet. Nie mówiąc o zdjęciach. Z tego samego powodu Caroli została wydelegowana do Kuopio, choć początkowo miała być tylko w Lahti - ale to akurat mnie cieszyło, bo to bardzo sympatyczna osoba :))) Wróćmy jednak na Salpausselkę. Wszystko było niemal po staremu: sklepiki, stoiska, tłumy kibiców, pan w sklepie z pamiątkami (jak się okazało, jego szwagier czy inny kum mieszka... na moim osiedlu w Kuopio :| Nie wyjaśniłam w końcu, czy na Truskawkowej (Mansikkatie) czy Jagodowej (Mustikkatie), bo coś kręcił, ale liczy się fakt. Kto by pomyślał...) i piękne otoczenie. Nabyłam sobie nareszcie breloczek z fińską flagą z jednej, a logo Salpausselän Kisat z drugiej strony - bo do tej pory nosiłam klucze dość luźno w kieszeni, bo w Kuopio nie mieli nic porządnego. Nabyłam dla Wish breloczek z łosiem, bo prosiła. I tak mijał czas. Och, zapomniałabym napisać, jak to w media center doszło do zabawnego wydarzenia (poniekąd). Oto siedzi sobie Caroli przy kompie i narzeka biedna na swoje plecy i ramiona (od noszenia bagaży), więc zaoferowałam pomoc i wzięłam się do nieudolnego masażu (bo nie umiem). Masuję ją tak (bez efektu, co mi szczerze powiedziała), a tu nagle sprzed kompa obok odzywa się Goldi... że on też chce. Ja na niego gały wywalam i mówię zgodnie z prawdą, że nie umiem, a on taki zawiedziony był... Może trzeba było jednak skorzystać z okazji obmacania skoczka??? Nawet jeśli byłego, ech, Clio, ty sieroto... Ale nie, niech sobie nie myśli, że wszystkie panny to takie chętne do miętoszenia jego chudego ciałka. Jak prosiłam w 2003 o autograf dla koleżanki, to odmówił. Ma za swoje :>
Zawody przyszły i przeszły, nie napełniając mnie szczególnie pozytywnymi odczuciami. W którymś momencie Finowie walczyli o zwycięstwo (nad Austrią), ale ostatecznie przegrali nawet z Norwegami i zajęli trzecie miejsce. Risto niestety zepsuł jeden skok, Janne też nie błyszczał (co wciąż mnie jeszcze nie martwiło), Matti tym bardziej, a zdumiewająco najlepszym z Finów był Janne Happonen :| On to zresztą przylazł na konferencję, podczas gdy ja liczyłam na Mattiego (z uwagi na autografy. Zawsze mam rok poślizgu... Liczyłam też na Roara, a przyszedł Bjørn, ech...). Nastroju więc wspaniałego nie miałam, notabene było mi smutnawo. No ale liczyłam wciąż na indywidualne zawody niedzielne...
W niedzielę nawet się wyspałam. Pogoda była ładna, konkurs za dnia, więc liczyłam, że nie przemarznę. W ogóle liczyłam na wiele rzeczy. Gosh, co tu dużo pisać?? Przecież wiecie, o co chodzi!!! JANNE AHONEN ZAJĄŁ NA SALPAUSSELCE NAJGORSZE W SEZONIE, DWUDZIESTE MIEJSCE!!! Boże! To był dla mnie szok i chyba nie tylko dla mnie. Skoczył w pierwszej serii 111 metrów! Ledwo dostał się do finału! Widzieliście to zresztą... Kiedy przechodził obok mnie po tym skoku, miałam ochotę go uścisnąć, objąć, dodać mu otuchy, pocieszyć, cokolwiek... Tak się składa, że w ciągu tych ośmiu lat kibicowania Janne Ahonenowi stał się on bardzo bliską mi osobą. I jak jego sukcesom mogę przyglądać się z daleka i uśmiechać, tak w chwilach smutku ciągnie mnie do niego w nieprzeparty sposób i tylko wrodzony opór przed kontaktami z ludźmi trzyma mnie w miejscu. Przynajmniej fizycznie. Choć jak tak sobie myślę o Planicy, to zaczynam się bać, że mogę tam zrobić coś głupiego... No więc Janne skoczył 111 metrów, Clio patrzyła za nim z żalem, po czym wróciła do centrum prasowego, cisnęła wszystko (czapkę, rękawiczki i flagę) na stół z wściekłością i wyszła na trybunę dziennikarzy, by z bijącym sercem obserwować skoki 19 zawodników, którzy powtarzali próby. Janne Ahonen był w tym momencie 25-ty... Jak sam później mówił, był pewien, że nie dostanie się do finału. W finale skoczył 126 metrów, co było czwartą odległością, ale o Kryształowej Kuli mógł chyba zapomnieć... A ja w tamtym momencie zastanawiałam się głównie, czy przyjedzie na skoki do Kuopio. Nawet zapytałam o to serwismena Finów, który znalazł się w pobliżu, ale nie potrafił udzielić odpowiedzi - był nawet lekko zdumiony. Jak się okazało potem, moja intuicja nie zawiodła mnie po raz kolejny...
O ile dzień wcześniej byłam zasmucona, o tyle teraz byłam w potężnym dole. Miałam ochotę jak najszybciej wyjechać do Kuopio, czego nie mogłam zrobić, bo wracałam nazajutrz ze Stanem i Caroli autem. (Stan znów robił za kierowcę :)) Z wywiadu nic nie wyszło, bo gdy pytałam o to Tamiego, coś tam pod nosem powiedział i sobie poszedł :| Jedyne, co udało mi się w Lahti zdobyć, to oryginalny plakat "Uskotko mäkikotkiin?", bo do tej pory miałam tylko taki wycięty z gazety. Z plakatem było zresztą o tyle ciekawie, że wypatrzyłam go w piątek, na jakiejś budce na skoczni, i oznajmiłam Caroli, że chyba popełnię na tych zawodach akt wandalizmu :P W sobotę okazało się, że w budce sprzedają różne fanowskie gadżety, a plakaty wiszą w ramach ozdoby. Spytałam, czy mogłabym dostać, kiedy po zawodach nie będzie im już potrzebny, i kazali mi zgłosić się w odpowiednim czasie. Kiedy zgłosiłam się w odpowiednim czasie, powiedziano mi, że niestety nie mogą mi go dać - ale jak przyszłam pół godziny później (no wiecie, pomolestować ich trochę, a poza tym przechodziłam przy okazji), to powiedziano, że jak najbardziej mogę sobie wziąć :| No i kto zrozumie tych Finów? Mam więc w każdym razie fajowy plakacik, dwa razy większy od tego, co to miałam uprzednio, i zerkam sobie na niego znad laptopka, gdy piszę te słowa :) Pod wieczór poszłyśmy z Caroli do Hesburgera (czyli fińskiego McDonalda), gdzie przesiedziałyśmy 3 godziny, gadając o skokach, skoczkach i skoczniach. I tego typu rzeczach ;) Dzięki tej rozmowie i towarzystwu nie popadłam w totalne przygnębienie, za co jestem Caroli ogromnie wdzięczna. Potem miałam wrócić na kwaterę, ale oto okazało się, że z powodu strajku autobusy nie jeżdżą :/ No pięknie. Było -15, godzina 22.30, a ja miałam w perspektywie czterokilometrowy spacer... Nie było rady, musiałam jak przed czterema laty pokonać trasę rynek-Lahdenkatu-Niemenkatu-Mukkula. Identycznie.
W Lahti wydarzyła się jedna zabawna rzecz. W niedzielę przed zawodami podchodzi do mnie Stan i pyta, czy wiem, dlaczego Tommiego Nikunena nie było podczas sobotnich zawodów, a jeśli nie wiem, to czy nie mogłabym się dowiedzieć. Ostatecznie nie dowiedziałam się, natomiast małe śledztwo przeprowadził sam Stan, a potem nam opowiadał. Oto poszedł przed transmisją do komentatora YLE i pyta, dlaczego Tommiego Nikunena nie było podczas sobotnich zawodów. Komentator YLE popatrzył na Stana i zapytał: "A nie było go?" Zaraz wszakże rzekł: "Dowiemy się" i zaciągnął Stana do pana z fińskiego radia (takoż YLE), któremu przedstawił pytanie. Pan z fińskiego radia popatrzył na nich obu, zamyślił się, pokiwał głową i powiedział: "Nooo, nie było go". Po czym dodał: "Ale nie wiem dlaczego". Buahahahahaha. Nie ma to jak poinformowanie :) Doszły mnie potem słuchy, że Stan na antenie posądził Tommiego o zatrucie podczas piątkowego bankietu...
Wracaliśmy do Kuopio w poniedziałek - to znaczy ja wracałam, a Stan i Caroli przyjeżdżali :) I powiem Wam, że w czasie podróży doznałam jednego z najdziwniejszych wrażeń z tego wyjazdu: oto w którymś momencie zapomniałam, że wracam do domu, a poczułam się jak przed rokiem: gdy jechałam do Kuopio na zawody. Jak słowo daję! A kiedy już byliśmy w Kuopio, w ogóle nie miałam świadomości, że przecież 3 dni wcześniej stąd wyjeżdżałam! Wszystko wydało mi się inne... Dziwne, wiem, że dziwne! Zaraz po przyjeździe dowiedziałam się tego, co podejrzewałam już w niedzielę: że Janne Ahonena nie będzie na zawodach na Puijo. Była to jedyna rozsądna decyzja i pochwalałam ją całym sercem, bez względu na osobiste odczucia. Zresztą w momencie, gdy w grę wchodzi dobrobyt Janne Ahonena, moje osobiste odczucia schodzą na plan dalszy, wierzcie lub nie...
W Kuopio było fantastycznie. Tym razem ja paradowałam w jarzeniowej kamizelce dróżnika czy członka ekipy naprawy tramwajów i Wish może się ze mnie nabijać. Ach, ale nie wiem nawet, od czego zacząć. Mili byli wszyscy: ludzie w media center, ludzie w biurze zawodów i ludzie na skoczni znaczy się porządkowi (też w jarzeniowych, ale dla odróżnienia w żółtych, a ja miałam pomarańczową :)). Po prostu bez porównania z Lahti. Caroli też zwróciła na to uwagę i to dało mi do myślenia. Bo widzicie, mnie od jakiegoś czasu powtarzano, że ludzie z okręgu Savo i Karelii są inni od reszty Finów: bardziej otwarci, życzliwi i serdeczni. Mnie ciężko było to zaobserwować, bo ja wszędzie i zawsze spotykałam się ze strony Finów z życzliwością i sympatią - czy były to Helsinki, czy Jyväskylä, czy Kuusamo, czy Laponia. Natomiast teraz, na podstawie dwóch różnych pucharów świata - na których występowałam w tej samej roli - mogłam zauważyć tę różnicę. Wniosek jeden: Kuopio rządzi.
Caroli była zachwycona Kuopio. Mimo znacznie większych ilości śniegu, mimo większego mrozu, mimo mniejszych tłumów na zawodach (a i tak przyszło podobno 15 tysięcy!!!) - była zachwycona. Okolicą, Puijo, Wieżą, Skocznią, ludźmi przede wszystkim. Cieszy mnie to niezmiernie :))) Zaraz w poniedziałek po kwalifikacji miał miejsce bankiet w ratuszu, na który oczywiście się spóźniliśmy (to już jakaś tradycja...). Byli przedstawiciele władz miasta, ludzie z Fińskiego Związku Narciarskiego, ludzie z FISu, ludzie z organizacji, trenerzy i media - i to chyba po raz ostatni wymieniłam, bo ile można? Następnym razem jak napiszę "bankiet", będziecie wiedzieć, o co chodzi. Na bankiecie nie było niestety Miki Kojonkoskiego (którego potrzebowałam do autografu dla mamy), ale był Walter Hofer, którego miałam zagadać o konkurs olimpijski na małej skoczni, ale że wciąż gadał z kimś innym, na końcu tylko się przywitaliśmy, zamieniliśmy dwa zdania na temat pogody i pożegnaliśmy. Wszystko po angielsku... :((( Był również Janne Marvaila z Suomen Hiihtoliitto i przy tym panu trzeba się na chwilę zatrzymać. Janne Marvaila, o którym wspominałam przynajmniej 2 razy, to prezes sekcji skoków i kombinacji (nie wiem, jak to się dokładnie po polsku nazywa) w Fińskim Związku Narciarskim. Sprawia przesympatyczne wrażenie, a odważyłam się do niego zagadać w momencie, gdy stał sam, na środku sali i tęsknym wzrokiem wpatrywał w ekran, na którym leciały nagrania z zawodów sprzed wielu, wielu, bardzo wielu lat... Podeszłam do niego i spytałam, czy sam kiedyś skakał. Odpowiedział, że owszem, przez dwadzieścia lat. I przez chwilę porozmawialiśmy o skokach... stojąc tam na środku sali i patrząc na te nagrania, wciąż i wciąż te same. To było miłe. Spytałam go między innymi o poolimpijskie nastroje w Finlandii. Powiedział, że Finom nie poszło za dobrze, więc wszyscy czują pewien niedosyt, ale z drugiej strony zwycięstwo Janne Happonena podczas zawodów w Lahti to "najlepsze, co mogło się nam w tym momencie przydarzyć". Naprawdę przemiły człowiek. Może następnym razem będzie mnie pamiętał - zwłaszcza że oczywiście musiałam mu opowiedzieć o swoich planach skokowych... O kobiecych skokach też zamieniliśmy dwa słowa.
Na bankiecie pogadałam także z Hannu-Pekką Hänninenem - a więc w/w komentatorem YLE. I tutaj muszę trochę rozwinąć temat. W Finlandii zawody skoków transmitują: fińska publiczna (YLE) oraz komercyjna trójka (MTV3). Kiedy byłam tutaj 4 lata temu, jedynie Turniej Skandynawski leciał w MTV3, a resztę puszczała YLE. Od tamtego czasu trochę się zmieniło, bo oto kiedy wróciłam do Finlandii, okazało się, że teraz cały PŚ wykupiła MTV3, zaś jedynie konkursy olimpijskie oraz fińskie ma YLE. Ale to wystarczyło - by poczuć różnicę poziomów. MTV3 nie ma złych komentatorów, ale jednak Hannu-Pekka Hänninen bije ich na głowę. Cztery lata temu Jari Porttila uparcie nazywał Roberta Kranjeca "Kraickiem" - teraz Jani Uotila upiera się, że Kranjec jest KranjeK. Nie chodzi zresztą o to - niestety, komentatorzy MTV3 robią błędy, a co gorsza, zdarza się im rzucać niewybredne dowcipy pod adresem innych skoczków i jednocześnie prezentować nieprzyjemnie nacjonalistyczne postawy. A to jest coś, czego nie cierpię - niezależnie od kraju. Dopiero jednak konkursy olimpijskie uświadomiły mi tę sprawę. Oto bowiem Hannu-Pekka Hänninen to przykład profesjonalnego komentatora, który nie dość, że zna się na tym, co robi, to jeszcze odnosi się z niesamowitym entuzjazmem i sympatią do zawodników. I za to właśnie chciałam mu podziękować. Miałam tego pecha, że Hannu-Pekka jest osobą niezwykle energiczną i szybką: raz jest, a za chwilę już go nie ma. Jest ponadto okropnym gadułą - tak przynajmniej wnioskuję z faktu, że przez 2 godziny bankietu stał wciąż w towarzystwie tych samych osób i wciąż z nimi konferował (między innymi Pan z Miłym Głosem oraz jeszcze jeden gość z SHL) :/ A ja przecież nie mogłam tak ni z tego, ni z owego wziąć i podejść. Nawet do kibla ani razu nie poszedł :P Wreszcie bankiet dobiegł końca, rada nie rada zaczęłam się zbierać razem ze Stanem, Caroli i Axelą (czyli attache Polaków, która i rok temu pracowała przy zawodach). W ostatniej chwili towarzystwo wzajemnej adoracji uznało, że pora kończyć... i oto Hannu-Pekka pojawił się nareszcie sam jeden i bez nikogo w otoczeniu, więc mogłam wyłożyć mu sprawę, pochwalić, podziękować i w ogóle. No czy ja jestem normalna? A on tak trochę zdumiony i onieśmielony powiedział "K-kiitos. Kiitos!" :DDD Naprawdę wygląda na przemiłego człowieka :)
Skoro już mówię o ludziach, z którymi miałam nadzieję się zobaczyć, dokończmy listę. Riku Riihilahti niestety tym razem na zawody nie przyjechał (a rok temu był). Pan z Miłym Głosem okazał się być panem, który w bardzo niemiły sposób potraktował naszych redaktorów w Zakopanem w kontekście Mattiego Hautamäkiego i czata. To niejaki Markus Karjalainen, który działa i w Suomen Hiihtoliitto, i w Puijon Hiihtoseura, i w Savon Sanomat (lokalna gazeta) - obrotny facet. Jego córka Katariina zresztą też :P Ale głos ma naprawdę piękny! No dobrze, Clio, skończ już.
Jeszcze w poniedziałek udało mi się zrobić wreszcie wywiad z Tamim. Ufff. Zaciągnęłam go do budki dla fotoreporterów i tam sobie w spokoju pogadaliśmy. No, zaraz na początku wpadł reporter YLE i wyciągnął mi Tamiego na reportaż i krótki wywiad, ale obiecał, że zaraz mi go zwróci, więc łaskawie się zgodziłam, a on dotrzymał słowa. Tami to jest normalnie taki miły człowiek :))) Cieszę się, że mogłam z nim porozmawiać. I nawet jeśli wywiad nie wzbudził na SNC szczególnego zainteresowania, tak ja jestem bardzo zadowolona. Przynajmniej przestałam czuć, że nic nie robię.
I oto nadszedł wtorek, ostatni dzień imprezy: konkurs na przepięknej Puijo. Jak napisałam, ludków przybyło 15 tysięcy, pogoda była przepiękna - błękitne niebo, słońce, zero wiatru (jak na Puijo). Szykowały się wspaniałe zawody - nawet mimo braku Janne Ahonena. Jeszcze przed konkursem Caroli zrobiła wywiad z trenerem Szwedów, potem pobiegłyśmy na Puijo (to znaczy na górę i na wieżę), a potem było już tylko wymarzanie na skokach :D Temperatura musiała spaść pod koniec do jakichś -15, ale czego się nie robi dla miłości? Zresztą ja Wam powiem, że gdy tak stałam sobie na tym mrozie, podczas tego konkursu, naszło mnie jedno z bardzo rzadkich zdroworozsądkowych przemyśleń. Że ja naprawdę muszę mieć coś nie tak z mózgiem, by wystawać w takich temperaturach, po raz któryś już z rzędu. Że po jaką właściwie cholerę ja się tak poświęcam??? Po prostu zadumałam się nad fenomenem mojej fascynacji skokami. I zastanowiłam, jak długo jeszcze wystarczy mi sił psychicznych i samozaparcia, by robić coś takiego. Przypominam Wam bowiem, że ja nienawidzę zimna - chyba to ma coś wspólnego. Narażanie się z własnej i nieprzymuszonej woli na działanie niskich temperatur jest czymś niemal niepojętym. I to już osiem lat... Zobaczymy.
Skoro jesteśmy przy wrażeniach i przemyśleniach, pozwólcie mi cofnąć się jeszcze do Lahti. Oto w Lahti uświadomiłam sobie, że na widok fińskiej flagi odczuwam to, czego nigdy nie odczuwałam na widok polskiej. Myślę, że rzeczywiście urodziłam się w niewłaściwym kraju. Dość powiedzieć, że gdy szłam sobie na Salpausselkę na zawody i widziałam wokół ludzi z biało-błękitnymi flagami, a także masę takich na stoiskach, a także na same skoczni, czułam takie dziwne uniesienie i jakąś radość. Hmm... No ale może to nie miejsce na analizowanie owego zjawiska.
Zawody w Kuopio odbyły się bez problemów. Publiczność była entuzjastyczna, choć Finowie skakali jak ostatnie sieroty. Janne Happonen, nasz lokalmatador, nie popisał się i zajął dopiero 11. miejsce, Matti Hautamäki był dopiero 12. Najlepiej wypadł mój Tami, ale co to jest dziewiąta lokata?? :( Powiem Wam, by mieć to już za sobą, że kiedy Jakub w II serii spadł z trzeciego na ósme, bardzo się ucieszyłam i nawet wykrzyknęłam nierozumnie "jesss!" -_- Wiem, to bardzo nie fair z mojej strony - ale ja po prostu tak bardzo chciałam trzeciej Kryształowej Kuli dla Janne...
Impreza skokowa nie skończyła się wraz z zawodami, o nie. O godzinie 23 w klubie Estrada (coś tam) zadebiutowała koncertowo kapela Villego Kantee, Kroisos. Pamiętacie Villego, prawda? Swego czasu grał we Vieraileva Tähti - z Jussim Hautamäkim, Samppą Lajunenem i jeszcze trzema facetami. VT przeszła restrukturyzację i przemianowała się na Kroisos - i oto właśnie chłopaki postanowili dać minikoncert przy okazji zawodów. Takiej okazji nie można było przepuścić (choć oczywiście Clio bardzo chętnie by przepuściła, mając nieprzyjemną świadomość, że nazajutrz rano musi iść do pracy) - poszłyśmy z Caroli i nie żałowałyśmy ani o jotę. Chłopaki zagrali 4 nowe piosenki i 2 starsze - i widać było, że sprawia im to przyjemność. No, jeśli Ville jest szczęśliwy, to i ja jestem szczęśliwa :) Natomiast najbardziej w całej tej imprezie podobało mi się, że pojawiła się cała masa ludzi ze skoków! Z Finów byli: Janne H. i Matti (z dziewczyną). Z Norwegów - Bjørn, Lars, Tommy (z rozpuszczonymi włosami, jeee...) i chyba Morten. Z Rosjan: Dmitri i Denis przynajmniej. Widziałam Steierta, Hartmanna (od Szwedów), Pekkę Niemelę (aktualnie trenuje bodaj Japończyków w Japonii) i Łukasza Kruczka. Byli Noriaki Kasai, Johan Erikson i Adam Małysz. Pewnie było ich znacznie więcej, ale ja się po prostu po ludziach bezczelnie nie rozglądałam. Przyszli popatrzeć, jak radzi sobie ich dawny kolega ze skoczni... Jaki poza skokami można mieć jeszcze sposób na życie. To było naprawdę miłe :)))
A jak Kroisos skończył swój występ - po jakich 40 minutach - towarzystwo przeniosło się do Nightclub Puijonsarvi, gdzie prezentował się... Matti Nykänen. Tu Clio znów zagłębi się w przemyślenia osobiste. Najpewniej zabrzmi to dla Was jak ostatni idiotyzm, ale ja dopiero 2 tygodnie temu uświadomiłam sobie, że Matti Nykänen jest żywym i prawdziwym człowiekiem, który na dodatek mieszka w tym samym kraju co i ja. Po prostu przez te wszystkie lata był dla mnie taką samą legendą jak dla większości ludzi. Mimo że czytałam o nim w gazetach, mimo że widziałam w telewizji - dopiero teraz (nawiasem mówiąc, przy okazji filmu "Matti", który widziałam w kinie) dotarło do mnie, że człowiek, który jest najwybitniejszym skoczkiem narciarskim w historii, istnieje naprawdę. Wow. Lepiej późno niż wcale. No i oto sobie śpiewał w Puijonsarvi, gdzie wszyscy znów przyszli - my także :D Pioseneczki miał skoczne, przyjemne, choć nie znałam ani jednej niestety, bo nie puszczali ich w moim Radio SuomiPOP, którego słuchałam namiętnie podczas poprzedniego pobytu w Kuopio (i podczas tego też będę słuchać, jak tylko zaopatrzę się w radioodbiornik :P). Znałam natomiast "Moottoritie on kuuma", bo to nie jego piosenka (tylko Pelle Miljoona) - i wydzierałam się z całym tłumem, bo uwielbiam: 1 - śpiewać, 2 - ten utwór :D Przy okazji koncertu Mattiego warto wspomnieć, że pojawił się tam między innymi Walter Hofer. Lepiej: tańczył sobie z jakąś panią przy muzyce :D Dla Waltera wywijającego na parkiecie (z przesadą) warto było tam iść :))) Ale nawet stanowisko Szefa Skoków nie umożliwiło mu na wymknięcia się z lokalu przez bar zamiast przez główną salę, na co miał ochotę :P Stałam 2 metry dalej, więc widziałam. Biedny Walter, zadowolony to on nie był.
Zawody w Kuopio były bez porównania lepsze niż te w Lahti - kto by się spodziewał? U mnie zazwyczaj coś wychodzi na opak :/ Caroli wróciła dnia następnego do domu (a jechała na lotnisko razem z Norwegami - między innymi. Do dziś nie może darować Bjørnowi, że o 6 rano miał idealną fryzurę i w ogóle imidż.), Stan takoż, a ja niestety powróciłam do obowiązku pracy. I nie wspominajmy, że spałam tamtej nocy tylko 4 godziny... Dzięki wizycie Caroli mój humor był znacznie lepszy, niż mógłby być - gdybym została sama, pewnie znacznie mocniej przeżywałabym to, co się stało z Janne.
W ostatnim akapicie wypada napisać dwa słowa o Janne właśnie. To wszystko miało być nie tak... Jak wspomniałam: szykowałam się na pasjonującą końcówkę sezonu, którą w większości miałam widzieć na żywo. Miałam widzieć, jak Janne odbiera trzecią Kryształową Kulę. Uwierzyłam, że tak będzie... Wciąż wierzę [idiotka]. Kiedy Janne nie przyjechał na Puijo, a został w Lahti na treningach, wierzyłam, że nabierze sił, odrodzi się z chwilowej niedyspozycji i znów będzie skakał jak wcześniej. Jeszcze trener Nikunen mówił mi we wtorek po zawodach, że treningi Janne szły dobrze i że on sam czuje się znacznie lepiej. Tymczasem wyniki z Lillehammer wszystko przekreśliły. A ja dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak wielkie spustoszenie poczynił w psychice Janne ten jeden konkurs olimpijski na K95. Janne stracił całą motywację, całą siłę, całą przede wszystkim pewność siebie. I jak wcześniej wyklinałam jury zawodów, że rozegrali walkę o medale olimpijskie w tak niesprawiedliwych warunkach, tak teraz wyklinam ich po dwakroć, bo zmarnowali Janne Ahonena na koniec sezonu. Ja wszystkie jego niepowodzenia odbieram jak swoje własne, nic na to nie poradzę i nie zamierzam poradzić. Jestem jego fanką na dobre i na złe i jest mi potwornie przykro, gdy ma problemy. Ostatnio miałam ochotę zwinąć się w kłębek i płakać - bo w żaden sposób nie mogłam mu pomóc. Na całe szczęście Janne Ahonen nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Poczuł, że ma jeszcze coś do udowodnienia - choćby był największym pechowcem świata. "Zacząłem myśleć o olimpiadzie. Nie wiem, czy zmienię wcześniejsze postanowienie, ale pomyśleć przynajmniej mogę" powiedział po zawodach w Lillehammer (Panu z Miłym Głosem). "I oczywiście będę skakać w przyszłym sezonie." Tak więc Clio nie zwija się już w kłębek i nie płacze więcej. Szykuje się za to na finał sezonu w Planicy - gdzie może będzie ocierać łzy, ale jednak wciąż z nadzieją i wiarą (i miłością) patrzeć w przyszłość. Przynajmniej w sezon 2006/2007.
[ WSPOMNIENIE 11 ][GALERIA][ WSPOMNIENIE 13 ]