KILKA LAT PÓźNIEJ...
wspomnienia

- JAK TO DOKŁADNIE BYŁO -
znów z KUOPIO
© CLIO XII 2007 Kuopio
WSPOMNIENIE 21

      Ruka: 30.11-1.12.2007

...czyli o tym, jak podpadłam Walterowi.

Jest czwartek, 6. grudnia, fiński Dzień Niepodległości (co oznacza, że wszyscy smacznie śpią), dochodzi szósta, a ja jadę pociągiem Pendolino do Helsinek, skąd za 6 godzin mam lot do Oszlo. Jak można się domyśleć: a/wybieram się właśnie na zawody do Trondheim (Norowo), b/ nie jestem uszczęśliwiona porą dnia. Niestety, znów zawinił fiński system transportu i wsio. Jedno jest pewne: godzina szósta rano to nie jest najodpowiedniejsza chwila do pisania wspominka, ponieważ moja pamięć działa podówczas wybiórczo (o ile w ogóle cokolwiek działa) - ale spróbujmy.

O Ruce wiedziałam już rok wcześniej. Byłyśmy z Elken tak zachwycone pierwszym wyjazdem - nie mówiąc już o pozostałych, letnich, wizytach - że koniecznie musiałyśmy pojechać tam i teraz. Od dłuższego czasu planowaliśmy wypad większą grupą z redakcji: miał być Stawy, wybierał się Andrzej, Sonja się także zarzekała... A jak przyszło co do czego, wszyscy z różnych powodów porezygnowali, a Elken powiedziała, że i jej przyjazd jest niepewny. Możecie sobie wyobrazić, jak się czułam? Być może nie możecie. Doszłam w każdym razie do wniosku, że jest to być może mój ostatni sezon jeżdżenia na skoki, ponieważ za dużo kosztuje mnie układanie planów, nastawianie na super zabawę i głupawkę, a potem dowiadywanie się, że nic z tego. Pojeżdżę ten sezon - a potem się zobaczy. (O, to zupełnie jak Janne.) Elken ostatecznie udało się załatwić urlop i transport, a kwestia finansów została rozwiązana pomyślnie. Ja ze swej strony wynajęłam auto i załatwiłam noclegi. Auto wynajęłyśmy oczywiście w znajomej wypożyczalni, ponownie Toyota AYGO i to ta sama, którą jeździłyśmy latem - z czego Elken była bardzo rada, bo jej się ta ciemnoniebieska podobała bardziej. Noclegi także w znajomej Matkailumaja Heikkala. Urlop był ustalony i kiedy Elken przyjechała we wtorek po południu, tak we środę rano postanowiłyśmy wyruszyć. Tym razem, o dziwo, nic się nam nie przydarzyło w podróży z wypożyczalni do domu, a nawet udało się nam zrobić zakupy (czytaj: wjechać na parking i wyjechać z niego później). Dnia następnego nie zrywałyśmy się o nienormalnej godzinie (-_-'), ponieważ nie musiałysmy się nigdzie spieszyć, a na dojazd miałyśmy cały dzień.

Dwie rzeczy niepokoiły mnie przed tym wyjazdem: pogoda oraz konferencje. Pogoda była do kitu (no, może przesadzam), ponieważ jeszcze kilka dni wcześniej mieliśmy w Finlandii odwilż i drogi wyglądały przejezdnie, jednak w poprzedzający weekend zima znów przyszła i drogi stały się białe - śnieg, lód, ślisko. W Finlandii dróg się nie odśnieża, chyba z zasady (chodników też nie, w związku z czym jest okropnie ślisko) - może ewentualnie na południu, ale na północ od Kuopio już nie :/ Oczywiście, wolałam jechać po śniegu teraz niż, nie daj Boże, rok wcześniej, kiedy byłyśmy zupełnie zielone, niemniej jednak denerwowało mnie to. Głupia zima. Aczkolwiek pan w wypożyczalni powiedział, że w Finlandii jeździ się na zimowych oponach, a na zapytanie o łańcuchy śnieżne (czy przeciwśnieżne, czy jakie tam jeszcze) niemal się roześmiał. Musiałyśmy mu zaufać i pojechać. Drugą sprawą, jaka nas cokolwiek zastanawiała, był brak rozkładu konferencji na ten sezon - czy raczej przed sezonem. O ile pamiętam, rok temu info o konferencjach pojawiło się na kilka tygodni przed imprezą - a tym razem NIC. Było jednak rzeczą oczywistą, że przed rozpoczęciem Pucharu Świata MUSZĄ się odbyć konferencje, bo zawsze się odbywały. Okej, była jeszcze jedna rzecz, która mnie cokolwiek męczyła: czy Skijumping nie będą mieszkać z nami na kwaterze :| Oto bowiem, będąc dobrego serca, zapodałam im na Heikkalę namiary, gdy pytali, hmm...

Nadeszła środa, wybyłyśmy z Kuopio tuż po 10 i ruszyłyśmy najpierw ku Kajaani. Droga była dobra, choć śliska, ale dałyśmy radę. W Kajaani skręciłyśmy na Kuusamo i też było dobrze. Zatrzymałyśmy się w Suomussalmi na herbatę i ciacho oraz porobiłyśmy zdjęcia stojącemu obok centrum turystycznemu o nazwie Jalonniemi - bo Elken nazywa się prawie Jalonen :> Potem droga była już w gorszym stanie, aż w którymś momencie zrobiła się całkiem biała - ale auto radziło sobie świetnie, więc nie było na co narzekać. W międzyczasie się ściemniło i do Kjusamo zajechałyśmy już w zapadającej mroczności. Rondem tym razem Elken nie stresowała się w ogóle, tylko machnęła je jakby nigdy nic. Czy to wszystko nie brzmi jak bajka? Pewnie tak. W połowie drogi między Kuusamo a Ruką szczęście nas opuściło - choć może właśnie nie. Jedziemy i nagle widzimy przed sobą na drodze, 40 m przed maską (bo na tyle sięgają światła), martwego bydlaka - znaczy się renifera. Elken skręciła na przeciwny pas, wyminęła go (choć ja jestem pewna, że mu po nodze przejechałyśmy) jadąc na czołówkę, po czym wróciła na nasz pas. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ta cholerna śliska droga, na której nie można robić takich manewrów przy prędkości 80 km/h. Wpadłyśmy w poślizg, obróciło nas wokół własnej osi i wrzuciło w śnieg na poboczu. Naprawdę możemy mówić o szczęściu, ponieważ ja już widziałam nas w rowie albo nawet pod lasem, a zatrzymałyśmy się na skraju drogi. Przyznam szczerze, że nawet nie zdążyłam się przestraszyć. Auto było całe, my byłyśmy całe, ale nie chciało z tej zaspy wyjechać na drogę, bo lewe przednie koło tkwiło w niej za głęboko. Zaraz wszakże zatrzymali się pomocni Finowie - którzy jechali za nami i chyba mieli podobne przeboje - a akurat z przeciwka jechało auto wypadkowe, które nas wyciągnęło na drogę i mogłyśmy kontynuować podróż. Ech, naprawdę miałyśmy szczęście. Że Elken nie zaczęła gwałtownie hamować, widząc bydlaka. Że nie zderzyłyśmy się z autami z naprzeciwka, gdy wjechałyśmy na drugi pas. Że nie wpadłyśmy do tego rowu. I wszystko inne. A cała wina po stronie gościa, który był tego rena stuknął - że nie zatrzymał się i nie uprzątnął z drogi. Prawdopodobnie było to auto, które jechało zaraz przed nami. Inna sprawa, że ja mam niejasne podejrzenie, że on sam po czołowym zderzeniu z bydlakiem wyleciał z drogi :/

Dojechałyśmy do Ruczki za krótką chwilę, lekko wstrząśnięte, ale spokojne. Ruczka się świeciła i jak zawsze była śliczna: stoki były oświetlone, a także oczywiście skocznia :) Odetchnęłyśmy trochę w pokoiku, ciut się ogarnęłyśmy i poszłyśmy na górę: przywitać się ze skocznią, odebrać akredytacje, wywiedzieć się o wszystko, a także zorientować, czy remont jeszcze trwa i czy sklepy już otworzyli. Zastanawiałyśmy się przy tym, którego ze znajomych spotkamy jako pierwszego :D Skocznia była piękna jak zawsze, a zamontowali na niej osłonę od wiatru. W ogóle stwierdziłyśmy, że otoczenie wygląda jakoś schludniej niż rok wcześniej, ponieważ coś tam pobudowali, nowe domy, wyregulowali drogę i takie tam. Obok śmigali narciarze (że też im się chciało! Nie mogłyśmy się nadziwić...), okolica była pięknie oświetlona, a drzewka w śniegu *serduszka* - no w ogóle byłyśmy zachwycone, że znów jesteśmy w kochanej Ruce, bo nie trzeba mówić, jaki sentyment mamy do tego miejsca. Polazłyśmy powoli pod górę (to akurat jedyny minus Ruki - naprawdę mogliby tam zrobić jakiś wyciąg dla ludzi), do Rantasipi, by odebrać akredytacje. Pani pyta nas, z jakiego kraju jesteśmy i z jakiej dyscypliny - więc mówię, że Polska i że skoki narciarskie. Pani dziwnie popatrzyła, ale zaraz się wzięła za wyszukiwanie. Mnie coś tknęło i wołam za nią, że my jesteśmy DZIENNIKARKI od skoków narciarskich, a nie skoczki. Mwahahahahahaha. Pani odesłała nas w takim razie do stanowiska obok, gdzie chwilkę poczekałyśmy, oznajmiłyśmy, że rok temu także tutaj byłyśmy, wobec czego nasze zdjęcia powinny być w bazie danych. I były. Kazano nam poczekać, więc czekamy i nagle Elken mówi, że widzi Hannu. Jee! Pierwszym znajomym, którego spotkałyśmy, był Hannu Lepistö, do którego obie żywimy bezgraniczną sympatię. Hannu właśnie się meldował na recepcji i gdy nas zoczył, ukłonił się. Ja akurat stałam w większości tyłem, ale Elken mówiła, że cały czas na nas patrzył. Doszłyśmy potem do wniosku, że po prostu zastanawiał się usilnie a długo, skąd nas zna... Kiedy już odebrałyśmy nasze plakietki, poszłyśmy się z Hannu przywitać. Hannu powiedział, że dopiero co przyjechał - autem z Lahti - a ekipa jest jeszcze w drodze i za jakąś godzinę powinni dojechać. Opowiedziałyśmy mu o naszej wstrząsającej podróży, ale nie bardzo się przejął :/ Aby nie tracić czasu, zapytałyśmy o wywiad i umówiliśmy na dzień następny w samo południe. Oto bowiem do Ruki jechałyśmy jak zawsze z planami wywiadowymi - a tym razem byli to na pewno Hannu oraz Kalle Keituri (z którym umawiamy się od lata i Veikkaus Tour), zaś zamyśliłyśmy sobie jeszcze Kamila Stocha i przy okazji Mattiego i Tommiego (zgadnijcie, czyj to był pomysł).

Ach, skoro o ulubieńcach mowa. Drugim znajomym, którego spotkałyśmy, był nie kto inny jak... Boski Havu. Przemknął koło nas, kiedy gapiłyśmy się na Hannu - i jest to kolejny skoczek, którego poznałam od tyłu -_-' Po tych przejściach w Rantasipi wybrałyśmy się na rekonesans mia... wio... okolicy - zaraz pod hotelem znów natykając się na Havu, który tachał bagaż. Ciekawe, czy rodzice znów go na zawody przywieźli... Patrzył na nas intensywnie, ale udawałyśmy, że go nie znamy :> Plac budowy wciąż istnieje, wciąż ogrodzony, ale robią już na poziomie ziemi, a nie -2. Do sklepu wciąż wchodzi się od tyłu, od strony apartamentów, ale za to otworzyli całe "centrum" handlowe, a więc poza spożywczym i Alko także sklep Halti, sklep odzieżowy, inne im podobne oraz przede wszystkim Koti Pizza! No, czyli miałyśmy gdzie się pożywiać :) Od pizzerii zaczęłyśmy zresztą zwiedzanie okolicy. Ledwo zjadłyśmy, zaraz nas wygonili, bo ponoć zamykali! Udałyśmy się wreszcie do media center, gdzie wisiał plan konferencji: we czwartek o 13.30 Finowie, w piątek o 12.30 - FISowska. No, to nareszcie miałyśmy pewność, że się nie spóźnimy na Finów i nie wpadniemy w połowie :) Dowiedziałyśmy się, że żadnych materiałów jeszcze nie ma: ani list startowych, ani nawet przewodników dla dziennikarzy i że mamy przyjść jutro - a o bankiecie dla mediów nikt nic w ogóle nie wiedział (i początkowo usiłowano nas wysłać na bankiet dla organizatorów - i sportowców? - mający miejsce w niedzielę po zakończeniu imprezy. Hmm, może jednak trzeba było nalegać...?). O ile dobrze pamiętam, żadnych znajomych nie spotkałyśmy (może poza Hannu-Pekką Hänninenem z YLE) i za jakiś czas zmyłyśmy się do domku, bo nie miałyśmy nic do roboty. Nawet Tada udało się nam nie spotkać :>

Spałyśmy bez problemów, przed snem wymyślałyśmy jeszcze pytania do naszych potencjalnych i pewnych ofiar. Umówiłyśmy się na jutro ze Stanem - ponieważ oto po raz pierwszy na zawody w Kjusamo zawitał Stan Snopek :) Pan Wł.Sz. bierze udział w jakimś reality show czy innym Idolu, w związku z czym nie mógł przybyć na skoki - cóż, chyba nikt za nim nie tęsknił. Stan był pod wielkim wrażeniem okolicy, a ja bardzo się cieszyłam, że się zobaczymy :) W każdym razie nadszedł czwartek, poszłyśmy sobie na spokojnie do media center, bo miałyśmy dużo czasu, a potem na recepcję, gdzie byłyśmy umówione z Hannu. Pierwszy raz postanowiłyśmy się przejść korytarzami, a nie zewnętrzem - pamiętacie być może, że centrum prasowe zawodów mieści się w skrzydle konferencyjnym Rantasipi. Po drodze znalazłyśmy dwa milutkie miejsca z fotelami, które postanowiłyśmy zawłaszczyć na cele wywiadowe, ponieważ było w nich znacznie przyjemniej i spokojniej niż w holu wejściowym, gdzie do tej pory rozmawiałyśmy z ludkami. Kiedy już udało się nam trafić z tego labiryntu na recepcję, akurat spotkałyśmy Hannu... który oświadczył nam, że właśnie idzie na spotkanie kapitanów ekip, które się właśnie zaczyna i o którym zapomniał (a to niespodzianka...) Innymi słowy, powtórzyła się historia sprzed roku, kiedy umówiłyśmy się z Kojem i wywiad przepadł właśnie dlatego, że Kojo zapomniał, że ma w tym czasie odprawę. No super. Rade nierade wróciłyśmy do media center, przełożywszy wywiad na godzinę później, co podobało się nam znacznie mniej, ponieważ oznaczało, że będziemy miały tylko pół godziny do konferencji Finów. Arrrgh. W międzyczasie napatoczyli się skoczkowie, tacy i owacy, także Finowie, z których żaden nie raczył się przywitać, a Janne Ahonen nawet odwrócił się, kiedy mnie zobaczył. Miłe, nie ma co. Doszłyśmy z Elken do wniosku, że wszyscy skoczkowie to buraki i tyle. Wreszcie odprawa się skończyła, Hannu do nas zadzwonił, więc kazałyśmy mu przyjść do upatrzonego miejsca i same się w nie udałyśmy. Wtedy też doszło do pierwszego podniosłego wydarzenia tego dnia. Aby dostać się z recepcji dokądkolwiek we wnętrzu hotelu - zarówno schodami jak i windą - należy w nim mieszkać i posiadać kartę wejściową. My rzecz jasna takiej nie miałyśmy (tym razem), natomiast nie chciało się nam biec naokoło - ale oto właśnie pod windą pojawił się... Boski Havu. Winda przyjechała, władowałyśmy się razem z nim do środka i pojechałyśmy. Elken opowiadała potem, że ledwo powstrzymała wybuch śmiechu - i nawet nie śmiała na Havu spojrzeć. Ja też nie śmiałam, ale to dlatego, że udawałam, że go nie znam. Podróż upłynęła nam w zupełnej ciszy, my wysiadłyśmy na trzecim piętrze, a Havu pojechał na piąte. No to była przygoda...

Hannu spotkałyśmy na korytarzu, a była już 13.10. Potem akurat ktoś do niego zadzwonił, więc Hannu gadał kolejne pięć minut. Stwierdziłam, że robimy szybki wywiad - choć z pewnym żalem, bo obcowanie z Hannu to przyjemność, której człowiek nie chce się ot tak pozbawiać. Z drugiej strony ja już mam pewne doświadczenie z wywiadami i wiem, że taki 20-minutowy spisuje się z dyktafonu w dwie godziny :/ Okazało się w międzyczasie, że nasze upatrzone miejsce nie zawsze jest takie spokojne, ponieważ co i rusz ktoś tamtędy przechodził i trzaskał drzwiami :| Obok była jadłodajnia, gdzie podawano lunch, więc skoczków kręciła się masa. Ale i tak najwięcej hałasu narobili Finowie. Jeśli się zdziwicie i zapytacie dlaczego, skoro Finowie to taki cichy i spokojny naród, już Was oświecę, że reprezentacja fińska ma nowe ciuchy - spodnie wykonane są z jakiegoś sztywnego materiału i po prostu STRASZNIE szeleszczą przy chodzeniu. Kiedy takich czterech Finów przechodziło obok nas, skutecznie zagłuszyli Hannu: zarówno live, jak i na dyktafonie. Swoją drogą, jednym jedynym, który się z tej czwórki przywitał, był oczywiście Vellu, który szedł z głową wykręconą niemal do tyłu i czekał, aż go zauważę, a wtedy skinął do mnie. To było miłe, kochany Vellu. Finowie oczywiście szli na konferencję, a my tkwiłyśmy z Hannu, który przy kilku pytaniach się musiał rozgadać :/ Tak czy owak, po piętnastu minutach zakończyłam tę pogawędkę i pobiegłyśmy niemal do media center...

Uwierzycie, że znów się spóźniłyśmy??? Co ci Finowie muszą o nas myśleć... Znów wpadłyśmy w trakcie - co prawda dopiero Janne Marvaila przemawiał, niemniej jednak ponownie zrobiłyśmy entrée -_-' Konferencja jako taka trwała chyba jeszcze krócej niż rok wcześniej, a największy ubaw wszyscy mieli z Vellu, który wyjawił, że nareszcie poszedł do optyka i okazało się, że do tej pory był niemal ślepy na oba oczy. Dostał szkła +3 i +4 i nareszcie widzi świat. Tak trzymać, Vellu! Nie zapominajmy, że Vellu zawsze wszystko robił wolno... Konferencja więc była taka sobie, natomiast po konferencji było fajniej, ponieważ można było pogadać i popatrzeć na chłopaków bardziej indywidualnie. To był czas na robienie zdjęć i umawianie się na wywiady. Janne jak zawsze robił głupie miny, a Arttu się nonstop śmiał, co utwierdziło nas w przekonaniu, że on na czymś leci. Vellu tak się zmęczył swoja przemową, że aż sobie usiadł... Tommi gadał strasznie długo z dziennikarzami, za to Vaciak wybył pospiesznie na korytarz, a z nim Havu i Matti :> Harri także cieszył się zainteresowaniem mediów, zaś moim zainteresowaniem cieszył się Kalle, którego znów męczyłam o ten wywiad. Kalle znów okazał się entuzjastycznie nastawiony: powiedział, że nie wie, czy wieczorem będzie miał siły, a teraz to ma "kilka minut". Stanęło na tym, że podał mi swój numer pokoju, kazał wieczorem po kwalifikacji dzwonić i się umawiać. Kiedy rozmawialiśmy, pani Elina Heinola z Fińskiego Związku Narciarskiego zrobiła nam zdjęcie, które potem pojawiło się na stronie Hiihtoliitto. Jak miło :> Jeszcze milej było, gdy osaczyłam Vellu i w ciągu pięciominutowej rozmowy trzy razy powiedziałam mu, że życzę mu i mam wielką nadzieję, że będzie skakał jak dawniej (czyli dla tych, którzy skoki oglądają nie od tak dawna: bardzo dobrze) - a Vellu oczy po prostu promieniały :))) Jak ja go uwielbiam :) Elken tymczasem, jako nadworny fotograf, krzątała się przy chłopakach i także wszystkim na zmianę robiła fotki :) Boski Havu jej zapozował, Matti też, a z resztą też większych problemów nie było. Tommi wciąż gadał z dziennikarzami, poszłyśmy więc umawiać się z Mattim na wywiad. Wykładam rzecz, a Matti ze swoją standardową odpowiedzią, że nie zna rozkładu dnia, więc nie wie... I wtedy wydarzyło się najlepsze, bo jakaś pani - nie wiem, czy nie jakaś rzeczniczka prasowa z Hiitoliitto - przyskoczyła do nas i pyta mnie, czy chcę wywiadu. Kiedy odpowiedziałam, że owszem, zaraz zawołała Vaciaka i pyta, jaki chłopaki mają jutro rozkład dnia. Matti się przeraził i sam zaczął wymyślać, że po lunchu to właściwie zawsze mają wolne. Mwahahahaha. Stanęło na tym, że spotykamy się tam samo, gdzie z Hannu, o godzinie 13 w piątek. Widać ktoś uznał, że chłopaki zaniedbują sprawy medialne i coś trzeba z tym zrobić, bo nie może być tak, że umawiają się na wywiady i nie przychodzą albo w ogóle się nie umawiają. Hehe.

Matti przerażony zmył się do hotelu, a ja wzięłam się za rozmowę z Vaciakiem. Vaciak - a wyglądał, że cokolwiek mu głupio - zaczął tłumaczyć, czemu nie skontaktował się ze mną w sprawie ankiet. Oto bowiem po powrocie z letnich wojaży zadzwoniłam do Tommiego w tej kwestii, ale Tommi począł ignorować moje telefony. Zadzwoniłam więc do Vaciaka, by mu się wyżalić, a on obiecał się wszystkiego dowiedzieć - i znów nie dał znaku życia. Teraz powiedział mi, że po prostu nie miał mojego numeru telefonu... Poza tym okazało się, że chłopaki zostawili ankiety już w Courchevel - i tyle. Vaciak tłumaczył, że oni są strasznie oporni, jeśli chodzi o robotę papierkową, i że nawet kiedy trenerzy potrzebują czegoś takiego od nich, to muszą się niemal siłą posługiwać :/ Vaciak powiedział, że może powinnam spróbować indywidualnie, że może Arttu by się zgodził, na co z miejsca mu odrzekłam, że Arttu był pierwszym, który mi wprost odmówił, bo nie miał chęci. Później zmieniliśmy temat rozmowy na odzieżowy i Vaciak powiedział, że nowe kurtki są o wiele lepsze niż z zeszłego roku. Nowe kurtki nie są już zielone ani ciapate, tylko brązowe w kratkę. Cóż, niewielka zmiana, ale brązowego nie lubię chyba trochę mniej niż zielonego. Ponarzekałam przy tym na szeleszczące spodnie, które mi skutecznie zagłuszyły Hannu. W międzyczasie Elken rzuciła się na Vaciaka - i to dokładnie rzuciła, żeby sobie z nim zrobić zdjęcie. Później była nieco tym faktem wstrząśnięta, tak samo jak Vaciak był wstrząśnięty w trakcie. Jee! Niech żyje impulsywność i działanie pod wpływem chwili. Na koniec wreszcie pojawił się Tommi i zgodził się na wywiad - dnia następnego po wywiadzie z Mattim. Uzgodniliśmy, że Matti zapuka do niego i w ten sposób oznajmi, że już czas. Tommiczek był nastawiony dość pozytywnie. Nie jestem pewna, czy to nie akurat wtedy rozpoczęłam eksplorację mojego nowego ulubionego tematu, który potem stał się przyczyną mojej zguby, a mianowicie przebudowy skoczni w Ruce.

Skocznia w Ruce została przed sezonem delikatnie zmodyfikowana. Oprócz zamontowania zasłony przeciwwietrznej podwyższono próg obiektu. Zaowocowało to zmianą paraboli lotu skoczków, a konkretnie jej przesunięciem w górę. Skoczkowie wychodzą z progu wyżej i z wyższej wysokości lądują. Wielu zawodników - z Janne Ahonenem na czele - publicznie skrytykowało tę zmianę, mówiąc, że ucierpiała przez to kwestia bezpieczeństwa, ponieważ lądowanie zostało utrudnione. W każdym razie przyczepiłam się do tej kwestii i pytałam o zdanie, kogokolwiek miałam okazję.

We czwartek spotkaliśmy się ze Stanem, wymieniliśmy nowiny, odczucia i spostrzeżenia. TVP mieszkała w Tropikach, który to zresztą hotel stanowił bazę kwaterunkową mediów. Cóż, ja wolę moją Heikkalę, z której jest widok na Ruczkę :) Choć Stan bardzo sobie chwalił basen... Później poszłyśmy na obiad, a potem do domu, żeby się przebrać i przygotować na pierwsze treningi oraz kwalifikację, a cała zabawa zaczynała się o 17. W Ruce było podówczas lekko mroźno, więc trzeba było się cieplej ubrać. Pierwszy raz postanowiłam działać w dwóch parach rękawiczek, ponieważ z doświadczenia wiem, jak bardzo mi marzną ręce podczas robienia zdjęć. O dziwo, całkiem bez problemów udało mi się obsługiwać aparat w podwójnej warstwie. Jestem Wielka. W drodze na skocznię po raz kolejny natknęłyśmy się na Havu, który sobie truchtał, a za nim jeszcze kilku innych znajomych (Lazaniowy?). No a potem zaczęły się skoki, o których już nie ma co pisać. Warunki panowały idealne, czyli Hannu ma jak zawsze rację, mówiąc, że w Ruce nigdy nie wieje :> W tej chwili dokładnie nie pamiętam, kogo spotkałyśmy już we czwartek, a kogo dopiero w piątek. Jakby nie patrzeć, trzy dni pod rząd, każdy mniej więcej jednakowy - to się może człowiekowi pomylić, zwłaszcza o ósmej rano, na drodze pomiędzy Mikkeli a Kouvolą. Spotkałyśmy Małego i innych ludzi z Hiihtoliitto. Spotkałyśmy Toniego Nieminena i Janiego Uotilę z MTV3. Była grupa polskich dziennikarzy z Tadem, choć oni pojawili się chyba jakoś później. Byli trenerzy, choć ich widziałyśmy właściwie po skokach, skoro przez większość czasu tkwili na wieży trenerskiej. Byli Walter i Pan Ryba z FISu. Byli Clas Brede Bråthen i Jørgen z Norges Skiforbund. Jørgen uśmiechnął się na mój widok szeroko :))) a Clas BB tylko się cały czas podejrzanie gapił :|

Byli też rzecz jasna skoczkowie, ale o nich nie ma sensu pisać, bo to oczywiste. Rzuciłam się w wir robienia zdjęć moją namiastką aparatu, która na zrobienie zdjęcia potrzebuje kilku sekund od wciśnięcia migawki, a później pół minuty na ponowne naładowanie lampy. Możecie sobie wyobrazić, jak się wściekałam, gdy ktoś mi właził na linię strzału, akurat gdy flesz raczył zaskoczyć. Albo gdy obiekt fotografowany akurat odwrócił głowę. Arrrgh! Cóż można napisać o tych kwalifikacjach? Finowie skakali całkiem do rzeczy, Lazaniowy skakał dalej od Havu, a jak weszłyśmy do budki, żeby się ogrzać, to przyszedł przedskoczek i zaczął się rozbierać. Generalnie nie działo się nic, co nie mogło się dziać podczas treningów i kwalifikacji. Jedni skoczkowie uśmiechali się do zdjęć, inni się odwracali albo smarkali. Ale wszystkich pobił Anders Jacobsen i przez niego nie byłam już właściwie w stanie skupić się na zawodach w pełni. Pierwsza rzecz miała miejsce właśnie podczas czwartkowych treningów. Stałyśmy sobie z Elken w strefie luźnej, to znaczy pomiędzy budkami zawodników a sektorami prasowymi (to nasze ulubione miejsce), gdzie skoczkowie pomykają w obie strony: na wyciąg i ze skoczni. Trwa druga seria treningowa. Z szatni wychodzi Andersik, idzie sobie powoli, patrzy przed siebie i nagle wyszczerz od ucha do ucha. Clio (a z nią Elken) momentalnie robi obrót o 180 stopni i zupełnie bez żadnego zdumienia widzi, że 40 metrów dalej stoi Jørgen, patrzy na Andersika i uśmiecha się równie szeroko a serdecznie. No i tak sobie patrzyli w oczy z radością, aż Anders skręcił do wyciągu i pojechał na górę. Ja w każdym razie lekko osłabłam, a Elken tylko mi przytakiwała.

Po kwalifikacji pogadałyśmy chwilę z Małym, którego nie omieszkałam wypytać na okoliczność przebudowy skoczni. Mały powiedział, że to było zarządzenie FISu i że nie mieli wyboru. Powiedział, że tak się teraz buduje skocznie w Europie i musieli się dostosować. Osobiście jednak nie wyglądał na wielce tym faktem zachwyconego. Pogadaliśmy sobie jeszcze na tematy luźno związane i biedak opowiedział, że latem musiał iść na dłuższy urlop zdrowotny :( - pewnie z przepracowania... albo innych powodów osobistych... (patrz: Tommi i jego ożenek) - ale teraz czuje się dobrze i nie jest zmęczony :) Jaki ten Mały fajny :)))

Później po raz ostatni polazłyśmy na górę do media center, gdzie długo nie zabawiłyśmy, a jeno wysłałyśmy nędzne zdjęcia, i wróciłyśmy do domu. Do Kalle już nie dzwoniłam, bo było nieprzyzwoicie późno (prawie 22), a prawdę powiedziawszy, na żaden wywiad już kompletnie nie miałam sił, zwłaszcza że czekało mnie jeszcze spisywanie wywiadu z Hannu :/ Udało mi się to nawet szybko i jakoś zaraz po północy poszłyśmy spać.

Dnia następnego był piątek: 30 listopada, andrzejki oraz inauguracja Pucharu Świata 2007/2008 - jee! Talvijärvi było już porządnie zamarznięte i pan porządkowy sugerował, by zamiast chodzić naokoło, przejść w poprzek - a że inni ludkowie też chodzili, poszłyśmy i my. Wciąż nic nie wiało, skocznia piękna, flagi zwisają, narciarze śmigają, kombinatorzy skaczą. Poszłyśmy do media center, gdzie wysłałyśmy wywiad, a później odbyła się konferencja z najlepszą trójką poprzedniego sezonu: a więc stawili się Adam Małysz, Anders Jacobsen i Simon Ammann, był także Walter Hofer. Pojawił się rzecz jasna także Jørgen, do którego Anders znów się szczerzył, a który robił mu masę zdjęć z najróżniejszych ujęć i z wielką czułością, jak to określiła Elken. Konferencja sama w sobie przebiegała bez emocji - do czasu, gdy pani prowadząca zapytała, czy nie ma pytań z sali. Wtedy jedna ręka wystrzeliła w górę - niczym ręka Hermiony Granger - i Clio zwróciła się do Waltera z zapytaniem, dlaczego skocznia w Ruce została przebudowana i czy to była zmiana na lepsze, ponieważ pojawiły się już publiczne głosy krytyki, że lądowanie stało się trudniejsze. Dodałam też, że wydawało mi się, że starania w skokach były takie, by uczynić tę dyscyplinę bezpieczniejszą... Siedziałam w pierwszym rzędzie, za mną były jakieś dwie setki dziennikarzy, głos mi się łamał z przejęcia (nie wspominając o brakach w angielskim skokowym - jak jest "próg"???), a Elken chyba się skręcała ze śmiechu, bo domyślała się, o co zamierzam zapytać. Walter z uśmiechem odpowiedział, że być może trudno mi to sobie wyobrazić (a to łobuz!), ale ponieważ zmieniono profil skoczni, zmieniła się też parabola lotu: wychodzi się z progu wyżej, ale za to ląduje łagodniej. Nie brzmiało to dla mnie z sensem, ale potakiwałam tylko i udawałam, że we wszystkim się zgadzam. Nie wyglądałam chyba jednak na przekonaną, ponieważ od tamtego czasu Walter patrzył na mnie ze znacznie mniejszą ilością ciepła w spojrzeniu... Konferencja się skończyła, innych pytań nie było, za to podszedł do mnie jakiś zagramaniczny dziennikarz i chciał wiedzieć, kto konkretnie krytykował, więc powiedziałam mu, że mistrz świata Janne Ahonen. No dobrze, opuściłam to "mistrz świata" - ale przecież wszyscy wiedzą, że nim jest (był?).

Potem porobiłyśmy jeszcze trochę fotek luźno stojącym skoczkom i dyrektorom Pucharu Świata, a także kręcącym się przy nich rzecznikom prasowym. Jørgen w dalszym ciągu z czułością robił Andersikowi setki zdjęć, Walter się spowiadał dziennikarzom, Małysz gadał z TVP, a Simi też z kimś. Od Adama Elken wzięła autograf dla córki znajomego, Zuzi, i strasznie to przeżywała - a konkretnie że to okropna wiocha: brać autograf w centrum prasowym :> Potem już się zrobiła 13, więc pomknęłyśmy do Mattiego, który już nas szukał po korytarzach - hehe, pewnie nie mógł znaleźć miejsca wskazanego, bo raczej wątpię, by się niepokoił, gdzie jesteśmy, i wyruszył na poszukiwanie nas po hotelu. A może się bał, że wywiad nie dojdzie do skutku i potem go Vaciak z rzeczniczką prasową zjadą? Usiadłyśmy na znajomych fotelach i dalej do rozmowy. Trochę podpytałyśmy Mattiego na tematy ogólne czyli jego kolano, forma oraz plany na sezon, a także o zmiany na skoczni :> Nie omieszkałam przytoczyć słów Waltera, jakoby teraz lądowało się łagodniej i bezpieczniej - na co Matti powiedział, że nie wie, skąd Walterowi coś takiego przyszło do głowy, chyba że sam wlazł na skocznię i skoczył. Matti powiedział, że do lądowania schodzi się teraz z większej wysokości i że takie są po prostu fakty. Długo z nim nie gadałyśmy, ale Elken mogła się napatrzeć oraz porobić zdjęcia, za to miny i pozycje miał Matti powalające: a to sobie szczękę obmacywał, a to wznosił oczy ku niebu, a to trzymał kurczowo poręczy, jakby się bał, że zaraz spadnie z fotela - ubaw miałyśmy nieziemski, choć to dopiero później, podczas oglądania zdjęć. W trakcie wywiadu ubaw był raczej mierny, ponieważ okazało się, że jednak nie ułożyłyśmy pytań - jak mi się wydawało - miałam tylko te z lata, kiedy planowałyśmy pogadać z Mattim we Vuokatti. Cóż, część była nieaktualna, więc trzeba było na bieżąco wymyślać :/ Ech... Matti poszedł, kazałyśmy mu zawiadomić Tommiczka - na którego czekałyśmy potem dobre dziesięć minut :| Nie wiem, chyba brał prysznic i się perfumował. Jakkolwiek bądź, niewiele mu to pomogło, ponieważ w dalszym ciągu wyglądał, jakby go z trumny wyjęli. Ostatnimi czasy (i mam na myśli jakiś rok) Tommi wygląda bardzo źle - pewnie wynik stresów najróżniejszych. Szkoda faceta. Cienie pod oczami, cera kiepska, jakieś takie zaszczute spojrzenie, a siedział skulony, jakby się bał, że go pobiją :/ Doszłyśmy do wniosku, że chyba małżonka go w domu leje... O małżonce wypowiadał się z mniejszą niechęcią niż poprzednimi razami, można nawet powiedzieć, że w jego głosie brzmiało jakieś ciepło - czyżby już się pogodził z losem i przestał się buntować? Ech, biedny Tommiczek.

Powoli dojeżdżamy do Lahti. Jest 8.45 i na dworze zaczęło się rozjaśniać - czytaj: niebo z czarnego zrobiło się granatowe. Jee!

Po tych wszystkich wrażeniach poszłyśmy standardowo na obiad do Koti Pizza - przyznam szczerze, że od lata nie mam jakoś ochoty na pizze :/ Zaszkodziła mi chyba ta, którą jadłam w Rantasipi i po której dostałam niestrawności :/ Żywiłam się więc wszystkim, co mieli w pizzerii innego - ale po trzech dniach repertuar zaczął się powoli kończyć... Zanim jednak zasiadłyśmy w pizzerii, udałyśmy się do spożywczego, gdzie Clio nabyła pięć czekolad Fazera. Po co jej one były? Już wyjaśniam. Od dawna w mojej głowie Rukowa inauguracja PŚ skojarzyła się z andrzejkami. W Pucharze Świata Andrzejów mamy od groma i ciut ciut. Postanowiłam z własnej i nieprzymuszonej woli obdarować obecnych Andrzejów jakimś symbolicznym prezentem w dniu ich święta i na dobry początek sezonu - a wiem z doświadczenia, że skoczkowie lubią słodycze :D Wyliczyłyśmy, że mamy ich na miejscu pięciu (plus Andreas Goldberger, ale on to nie skoczek, więc jemu pożałowałam): Anders Jacobsen, Anders Bardal, Andreas Kofler, Andreas Küttel i Andreas Aren. Nie było Andreasa Widhölzla ani Andrei Morassiego. Kupiłam więc pięć batoników czekoladowych, wyżebrałam w odzieżowym kawałek wstążeczki (zielonej! fuuuj!) i kiedy już czekałyśmy na nasz obiad, pozawiązywałam kokardki. Wtedy też zaczęłyśmy przeglądać listę startową zawodów i okazało się, że w konkursie drużynowym Andrzejów skacze ledwo dwóch -_-' Brawo, Clio! Nie traciłam jednak nadziei, że pozostali może pojawią się, by dopingować kolegów.

Poszłyśmy na kwaterę, zrobiłyśmy się na bóstwa, przebrałyśmy i z powrotem na skocznię. Ja po drodze zgubiłam flagę, ale zaraz się zorientowałam, bo się co chwilę macałam po plecaku, czy wciąż ją mam. Obracam się i widzę, że jakichś dwóch panów podnosi z ziemi. Rozwinęli i oglądają. Mówię, że to chyba moja flaga, bo mi wypadła, a oni pytają, czy to autograf Janne Ahonena. Jee! To było bardzo miłe, że ludzie orientowali się, czyj to zawijas! [A jak ostatnio robiliśmy na fińskim prezentację o Janne i pytaliśmy w tym celu Finów o fakty z jego życia, to mało kto co wiedział :/ Chyba dopiero teraz zaczęłam sobie uświadamiać, co to znaczy być skoczkiem narciarskim w Finlandii :/ A nie wierzyłam, że ludzie mogą się do tego stopnia nie interesować...] Jakoś dotarłyśmy na skocznię. Pogoda w dalszym ciągu śliczna, nie wiało, skoczkowie chodzili oraz skakali, może troszkę śnieżek prószył, ale najwidoczniej nikomu to nie przeszkadzało. Elken zrobiła sobie zdjęcie z Małym, który sam z siebie podszedł do niej i ją objął (do zdjęcia, rzecz jasna), a później z Walterem - chyba że to było w sobotę. Potem nadeszła pora na wypatrywanie Andrzejów, co było dość nerwowe, bo jak na złość Küttel i Bardal skakali po sobie :/ Idzie Küttel, zatrzymuję go i pytam, czy ma imieniny. Potaknął, więc wręczyłam mu batonika z życzeniami dobrego sezonu. Był bardzo zaskoczony, ale się ucieszył :) Zaraz potem szedł Bardal - więc do niego z tą samą gadką. Bardal nie wiedział, o co mi chodzi, w końcu się zgodził, że ma imieniny, po czym poszedł dalej. Ja się więc niemal wydarłam, że jeszcze nie skończyłam, po czym niemal wcisnęłam mu czekoladę, a on w dalszym ciągu chyba miał jakieś problemy z odbiorem rzeczywistości :/ Cóż. Potem pojawił się Andersik, ale nawet nie zdążyłam go dojrzeć, aż pobiegł na wyciąg - pewnie zamierzał oglądać konkurs z góry. Niemniej jednak jakoś już w trakcie konkursu chyba ponownie pojawił się na dole, a wtedy nadeszła moja chwila. Podeszłam, zagadałam - Anders chyba nie był pewny, czy ma imieniny, ale z czekolady bardzo się ucieszył i do mnie wyszczerzył. Był zdumiony, ale uradowany z takiej niespodzianki i gorąco podziękował :) Pogadaliśmy jeszcze przez chwilę o jego kolanku, które ma się dobrze i już nie dokucza, i może już trenować na maksa :) Powiedział wszakże, że jego forma nie jest jeszcze najlepsza i właśnie dlatego nie skakał w drużynówce. A potem ja wróciłam do zdjęć, a Andersik poszedł do... Dużego Pana.

Myślałam, że kontynuować będę - skoro doszłam do tematu Norów - już w Gardermoen czyli na lotnisku w Norwegii, gdzie czeka mnie 4 godziny oczekiwania na Martynę, jednak dotarłam pod bramkę na tyle wcześnie, by i tutaj (czyli w Vancie) trochę się ponudzić. Jak to człowieka potrafią zaskoczyć z samego rana... Usiadłam sobie na fotelu, przyssałam do herbaty. Wokół jakaś głośna grupa... Francuzów? Podnoszę głowę, patrzę... a to ONI!!! AAA! Nie wiem, jak przeżyłam ten wstrząs. Siedzą więc kilkanaście metrów ode mnie, zachowują się głośno, a ja postanowiłam popisać. Wychodzi na to, że France zostały w Suomi na kilka dni treningu przed zawodami u Norów - i co się dziwić? Sama coś takiego podejrzewałam :>

Doszłam więc do Andersika, kiedy Andersik doszedł do Dużego Pana czyli Jørgena. Trwał konkurs drużynowy, chłopaki skakali, była pierwsza seria. Francuzi skakali niestety gorzej niż w treningach i kwalkach i ostatecznie nie dostali się do drugiej serii :( Havu się na pewno ucieszył, choć on akurat nie skakał w konkursie. Polacy skakali chyba jeszcze gorzej od Francuzów i ostatecznie zajęli jedenaste miejsce, w związku z czym na biednego Hannu zaraz spadła gromka krytyka małyszomanów.

O, Kazachowie po mojej prawej!

Nic nie poradzę na to, że widok Andersa i Jørgena razem skutecznie wyprowadza mnie z koncentracji. Pomimo zapewnień Andersa, że nie jest gejem, i jego rzekomej dziewczyny. Pomimo rodziny Jørgena. Oni po prostu zachowują się jak para i z równym powodzeniem mogliby chodzić, trzymając się za ręce albo publicznie całować. I nawet Elken - zupełnie niezależnie od moich ochów, achów i wizji - jest zdania, że inaczej być nie może. Anders całą pierwszą serię (i drugą chyba też) przestał z Jørgenem w sektorze prasowym. Promieniał przy nim jak słońce. Nonstop uśmiechnięty, gdy rozmawiali i gdy na niego patrzył. Kiedy tylko Anders znikał, Jørgen chmurniał, a kiedy wybrał się po kawę, zrobił to z wielkiego przymusu. Kiedy już wrócił z tej kawą, cały wyszczerzony, chyba zaszedł Jørgena od tyłu i go pomyział po kurtce czy łokciu. Kiedy Jørgen gdzieś wybył na chwilę, zawiesił Andersowi aparat na szyi, a potem z wielką czułością go zdejmował. Nie mówiąc o tym, że zdjęć mu zrobił kolejną setkę. (Chyba do własnej kolekcji, bo w necie ich nie uświadczysz.) Moje przypuszczenia moimi przypuszczeniami, ale faktem oczywistym jest to, co z ich relacji bije: szacunek dla siebie nawzajem, czułość dla Andersa, poczucie komfortu i bezpieczeństwa w obecności Jørgena. Oni lubią się ogromnie i lubią spędzać ze sobą czas. Jeśli to nie jest miłość, to ja już sama nie wiem. Elken stwierdziła, że miło na coś takiego popatrzeć :)

Konkurs wygrali Norwegowie po tym, jak Morgi w ostatnim skoku przedobrzył i nie wylądował pomyślnie. (A mówiłam!) Co mi właśnie przypomina, że podczas zawodów podszedł do mnie na skoczni Walter. Było to tak, że musiał mnie wypatrzyć spod żółtej bramki, okrążył sektor prasowy, zatrzymał się przy mnie i pyta, czy teraz wiem, jaka jest korzyść z modyfikacji profilu: kiedy skoczkowie lądują mniej więcej obok siebie, konkurs jest atrakcyjniejszy, czyż nie? Na co ja pogrążyłam się zupełnie, odpowiadając, że kwestia bezpieczeństwa jest dla mnie ważniejsza niż widowiskowość. Walter usiłował ratować swój wizerunek i powiedział, że przecież do jasnej anielki jest bezpieczniej, ale ja byłam twarda i odparłam, że skoczkowie są innego zdania. Walter musiał uznać mnie za przypadek beznadziejny, odwrócił się i poszedł, wyraźnie urażony. W taki oto sposób podpadłam Dyrektorowi Pucharu Świata w skokach narciarskich - mimo że od dziesięciu lat jestem jego wielką fanką, podziwiam go i niemal wielbię, czuję do niego wielką sympatię. I pod tym względem nic się nie zmieniło, ponieważ wciąż uważam go za niezwykłą jednostkę, niezależnie od zapatrywań na politykę FISu. Chyba będę musiała mu o tym powiedzieć przy jakiejś okazji :/

Ach, nie wspomniałam, że w Ruce rozpoczął się mój dziesiąty, jubileuszowy więc, sezon skoków. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, że jest to dziesiąta zima, którą aktywnie spędzam jako fan skoków. Jak wspominałam uprzednio, w pierwszy sezon (98/99) wskoczyłam "dopiero" w trakcie Turnieju Czterech Skoczni, ale i tak liczę go jako całość, nie rozdrabniając się na poszczególne zawody. Nie wiem, czy podpadanie Walterowi na wstępie sezonu to był dobry pomysł, ale ech... Tak wyszło. Sonja mnie potem pocieszała, że w niemieckiej telewizji także wiele osób krytykowało zmianę skoczni, więc poczułam się nieco raźniej. No ale może Walter miał mnie do tej pory za osobę o wybitnej osobowości i inteligencji, zwłaszcza na tle innych, i tak się rozczarował... Mwahahaha.

Po konkursie odbyła się dekoracja - dotarłam pod podium jako pierwsza, ale to dlatego, że inni fotoreporterzy byli jacyś niemrawi, więc poprowadziłam kolumnę. Zdjęcia wyszły do kitu, ale Elken zrobiła lepsze. W każdym razie nie napisałam, że za Norwegami i Austriakami byli Finowie - starali się, to im trzeba przyznać, zwłaszcza skoki Mattiego i Janne z drugiej serii były świetne - którzy przegrali z upadłymi Autami o bodaj 1,2 punktu. Sieroty. Nie mieli zadowolonych min, w przeciwieństwie do Norwegów. Austriacy też się cieszyli, a może cieszył się tylko Morgi, który cieszy się zawsze, a stał na przedzie. Później robiłyśmy jeszcze trochę zdjęć, jak chłopcy udzielali wywiadów, a potem poszłyśmy na konferencję. Na niej stawili się Ber, Schlieri i Arttu (a to niespodzianka!) - i nic ciekawego nie powiedzieli. Wrzuciłyśmy zdjęcia na stronę, a także zapis konferencji, i poszłyśmy do domu, bo znów było późno. Umówiliśmy się jeszcze tylko ze Stanem, że dnia następnego spróbujemy wjechać na górę na Rukę, coby sobie Stan obaczył, jak wszystko wygląda z góry...

Jestem w Norowie, siedzę na lotnisku Gardermoen, przy podejrzanie wyglądającym kontakcie - ale tylko ten udało mi się znaleźć i działa. Właśnie odbywam pogawędkę z Norwegiem z Tromsø na tematy dowolne: polityka, biznes, medycyna, Skandynawia i skoki narciarskie (Andersik *serduszka*). Właśnie poszedł zapalić, więc może mi się uda troche popisać. Od czasu wylotu z Helsinek zdarzyło się juz bardzo dużo ciekawych rzeczy: w samolocie siedziałam za Davidem Lazzaronim i czułam się jak Elken w windzie z Havu. Problem w tym, że podróż z Havu w windzie trwała pół minuty, a lot do Oslo półtorej godziny. Byłam bardzo ciekawa, co David będzie czytać podczas lotu - wyciągnął info podróżnicze, otworzył na mapie Eurazji i chyba szukał Francji, a w każdym razie pytał o coś drugiego trenera, który siedział obok. Później na mapie Europy szukał w Alpach Trondheim, tak mi się wydaje. Nie mówiąc o tym, że na plecaku miał wyszyte, jak się nazywa - czy to na wypadek, gdyby kiedyś zapomniał? Miałam taki ubaw, że musiałam się powstrzymywać, by nie wybuchnąć śmiechem. Wszyscy czterej siedzieli w rzędzie przede mną: David, Vinc, Manu i właśnie drugi trener. Co jak co, ale przystojne to te chłopy są, to muszę im przyznać. A jakie mają super włosy, każdy jeden, ech... Pisałam już o moim zboczeniu na punkcie męskich włosów - myślę, że gdybym siedziała za Vincem albo Manu, miałabym poważne problemy z opanowaniem moich odruchów. Zalecieliśmy do Norowa, pogoda pod psem jak w Suomi, ale teraz się rozjaśniło i słońce wpada przez okna :) Na lotnisku zamieniłam dwa słowa z Vincem - jeden porządny - że lecą do Trondheim wcześniejszym lotem niż my z Martyną. Natknęłam się na Waltera i Pana Rybę, którzy w pośpiechu skierowali się na parking i nawet mnie nie widzieli. W poszukiwaniu prądu zgubiłam także komórkę, ale nie wpadając w panikę, zgłosiłam się do punktu rzeczy znalezionych i rzeczywiście, jakiś uczciwy Norweg ją znalazł i tam zaniósł. Rozmawiałam też w trzech punktach info na różne tematy - i uwierzycie, że jeszcze ani razu nikt nie powiedział do mnie "OKAY???" ??? Szok. Może tym razem Norowo będzie dla mnie bardziej przyjazne niż wiosną. Tymczasem zrobiło się późno, przegadaliśmy z Norwegiem dwie godziny i jakoś nie chce mi się pisać. No ale Norweg właśnie się zmył na swój lot, więc może uda mi się skupić na rzeczy wskazanej.

Na temat konkursu drużynowego jeszcze kilka spraw. Myślę, że bohaterem dnia był Vincent, który kręcił się po skoczni, kiedy tylko mógł, i cały czas coś jadł. Nie mogłyśmy ze śmiechu z Elken za każdym kolejnym razem, kiedy go widziałyśmy. Nie jestem wszakże pewna, czy Matti pseudo Kanapa nie kwalifikuje się razem z Vincem na bohatera dnia. Kiedy konkurs dobiegał końca i ponad wszelką wątpliwość wiadomo było, że Finowie staną na podium, pojawił się Matti Hautamäki, już bez kombinezonu, a w stroju reprezentacyjnym oraz z jedną nartą. Oparł tę nartę o barierkę i zaczął patrzeć przed siebie, w okolice zeskoku, ze swoim najlepszym wyrazem otępienia. Było to spojrzenie a' la "wszystko mi wisi, co ja tu w ogóle robię, chcę na swoją kanapę". Później dołączył do niego Harri Olli, który przy Mattim robił wrażenie wulkanu energii. No ale wszyscy wieszą, że Matti to Matti. Z ciekawych wydarzeń na skoczni muszę wspomnieć także ekipę ZDFu, która biegała za każdym niemieckim skoczkiem, który szedł z szatni na wyciąg, a że ja stałam sobie przy barierce, o mało kilka razy do kolizji nie doszło. Uśmiechałam się za to do kamery, robiąc urocze tło - może mnie nawet widać było w ZDFie? A jak już stałam sobie w sektorze dziennikarskim, to ni z tego, ni z owego przyszedł do niego Schlieri - to znaczy, pomyliły mu się barierki -_-' Elken spytała później, czy on też jest ślepy, a jak odrzekłam, że raczej głuchy, to doszłyśmy do wspólnego wniosku, że skoki to chyba sport specjalnej troski... Natomiast przypomniałam sobie, że po konkursie poszłyśmy jeszcze na recepcję do Rantasipi, zadzwonić do Kalle i przeprosić, że nie zadzwoniłyśmy wcześniej. Na korytarzu trzeciego piętra natknęłyśmy się znienacka na Andreasa Koflera. Byłam padnięta, ale mimo wszystko zareagowałam odpowiednio szybko: osaczyłam biednego Austriaka i wypytałam na okoliczność imienin. Andreas nic nie wiedział na ten temat i bardzo się zdziwił, ale kiedy dostał czekoladę, niezmiernie się ucieszył i powiedział, że lubi czekoladę :D W każdym razie został poinformowany, że 30. listopada wszyscy Andrzeje w chrześcijańskiej Europie mają swoje święto. Być może ustanowiłam w ten sposób nową tradycję w życiu Andreasa Koflera :P U Kallego było zajęte, więc poszłyśmy do domu... A nie, to nie było tak. Do Kallego próbowałyśmy się dodzwonić już za dnia, ale było zajęte - i wieczorem takoż. Poskarżyłyśmy pani na recepcji, ona powiedziała, że widać coś na linii, i skończyło się na tym, że zostawiłam swój numer, żeby mu przekazać, jakby miał ochotę zadzwonić. Ochoty nie miał, cóż... Natomiast najlepsze było, że z panią na recepcji zaczęłam rozmawiać po angielsku i w którymś momencie (najpewniej kiedy zabrakło mi jakiegoś słowa) zorientowałam się w sytuacji i mówię już po fińsku: "Dlaczego ja z panią rozmawiam po angielsku???" A Elken znów miała polewkę, hehe. Ale co się dziwić, jak człowiek z okoliczności fińsko-polskich wskakuje nagle w angielsko-niemieckie? Każdemu się prędzej czy później pomiesza - aczkolwiek naprawdę złościłam się na samą siebie, kiedy automatycznie wołałam na skoczków "Terve!". A skoczkowie byli na przykład norwescy i austriaccy... -_-'

Nastąpiła tygodniowa przerwa w pisaniu i jest już środa 12.12 - siedzę na Kanapie Elken (to znaczy na mojej kanapie, ale że Elken była pierwszą osobą, jaka na niej spała w lipcu 2006, została ona nazwana Kanapą Elken), za oknem mam Puijo, a że dzień akurat mroźny i pogodny, widać wszystko z krystaliczną wyrazistością. W głowie mam prędzej Trondheim, ale przecież nie będę pisać wspominka z Norowa, zanim nie dokończę o Ruce - wróćmy więc do Ruki. Dnia następnego czyli w sobotę odbył się konkurs indywidualny, wcześniej zaś pojechaliśmy we trójkę ze Stanem na Rukę - czyli na górę. Z tym to dopiero trzeba się było nagimnastykować. Oto bowiem powiedziano nam, że zimą wyciąg służy tylko ludziom z nartami na nogach. Zaczęłam pertraktować, robić oczy Kota ze Shreka i takie tam: że my dziennikarze z Polski, że bardzo chcielibyśmy zobaczyć Rukę z góry, że latem nas tu przecież nie będzie (ale kit), że Telewizja Polska i tak dalej, i tak dalej. Wysłano nas do ludzi, obsługujących wyciąg. Ludziom obsługującym wyciąg musiałam powtórzyć wszystko to samo. Oni debatowali i ostatecznie zadzwonili do swojego szefa (pewnie w Helsinkach, hehe), potem z nim debatowali przez telefon, a potem mnie zawołali, żebym ja debatowała. No więc po raz trzeci powtórzyłam wszystko plus jeszcze nasze dane, bo pan był taki ciekawy, jakby co najmniej książkę pisał :> Po ochach i achach, oraz zapewnieniu, że my tylko chcemy wjechać na górę, rozejrzeć się i zaraz zjechać, pan szef się zgodził. Ufff... No to wjechaliśmy. Niestety, na szczycie była już mgła, w związku z czym nasze podziwianie zimowej Laponii spaliło na panewce, ale o tym ludzie z wyciągu nie muszą wiedzieć. Zobaczyliśmy natomiast krajobraz syberyjski albo nawet antarktyczny, bo wszystko pokryte było warstwą lodu - wyciąg, platforma obserwacyjna, mapa okolicy, stojąca tam wieżyczka. Poza tym wszystko było białe, a w powietrzu mgła, o. Powiedzcie, czy nie fajnie? Podczas zjeżdżania na dół co nieco można było obaczyć - po prawej rozbieg skoczni, który mnie nie przestaje zachwycać, a po lewej lapońskie słońce, czerwone na zimowym zamglonym niebie. Przy okazji, przez jakieś trzy minuty, kiedy robiłam zdjęcia owemu słońcu i owej skoczni, palce zmarzły mi jak nigdy w życiu, ugh.

Po standardowym programie dnia, na który złożyły się wizyty w sklepach i Koti Pizza, udałyśmy się na skocznię, by oglądać konkurs indywidualny. Mam wrażenie, że moje czekoladki nie pomogły Andrzejom, choć na przykład drugi skok Andersa Jacobsena był w gruncie rzeczy rewelacyjny... Konkurs indywidualny odbył się przy niższej temperaturze niż wcześniejszy - było jakieś minus 12 stopni, czyli jeszcze da się wytrzymać. (Przypominam, że najniższa temperatura, przy jakiej dane mi było oglądać skoki live, to -17 w Zakopanem w 2005. Oby tak pozostało.) Finowie skakali cienko, mój Janne nie zadowolił moich oczekiwań, a Matti i jego piąte miejsce... cóż. Dobrze skakał Kalle, ale reszta może się schować. Vellu upadł (znowu!) przy swoim skoku, a Boski Havu zajął aż trzecie miejsce od końca... Lazaniowy nie dostał się do II serii. W ogóle sporo skoczków miało problemy z lądowaniem, więc może na rzeczy jest gadka o trudniejszym niż wcześniej zejściu z lotu :/ Norwegowie byli silni: Ber zajął drugie, a Tomuś Hilde trzecie miejsce. Jee! - że tak zawołam i będzie to jak najbardziej na miejscu. Kto przypuszczał, że Norwegowie tak zdominują Rukę? Razem zresztą z Austriakami, ale to zaskoczeniem nie było. Wygrał Morgi, Schlieri skoczył niby rekord skoczni (ja tam uznaję Vellu i Janne 148 m). Mnie, jak napisałam, najbardziej ucieszył drugi skok Andersika, który pozwolił mu awansować z 17-go na szóste. Świadczy to bowiem, że Anders nie zapomniał, jak się skacze na poziomie, tylko ma jeszcze problemy ze stabilizacją. Cóż, sezon dopiero się zaczął... Skoro piszę o Andersiku, nie mogę nie wspomnieć, co się działo, jak szedł skakać. Powtórzyła się niejako sytuacja z czwartkowych treningów: wychodzi Anders z szatni i idzie na wyciąg, i cały czas patrzy na Jørgena - który akurat tym razem nie odebrał telepatycznego wezwania i nie odwrócił się. Anders idzie, idzie, cały czas patrzy na Jørgena, aż w końcu podszedł do barierki naszego sektora prasowego i go zawołał. No nieee, a ja stałam pół metra obok i mało nie zeszłam. Z drugiej strony wszyscy wiedzą, że miłość dodaje skrzydeł - a patrząc na drugi skok Andersa, nie można mieć wątpliwości. Przy okazji Andersa trzeba wspomnieć, że ma on troskliwych kolegów. Kiedy po tym wspaniałym drugim skoku stał i udzielał kolejnego wywiadu dziennikarzom, Anders Bardal przyniósł mu kurtkę i pomógł ubrać, żeby Andersik nie musiał tak stać i drżeć na mrozie :)

Jeśli sądziłam, że to koniec emocji, grubo się myliłam. Po konkursie nadszedł czas na konferencję, na której stawili się zwycięzcy. Morgi, którego w odróżnieniu od moich koleżanek (pozdro dla Elken i Martyny) bardzo lubię, sprawiał jak zawsze sympatyczne wrażenie, choć kompletnie nie pamiętam, jaką też mowę wygłosił. Elken bardzo cierpiała, ponieważ drugim skoczkiem, którego nie znosi w stopniu podobnym co Morgiego, jest Ber :/ Norweska gwiazda też coś tam gadała, Tom natomiast był oszczędny w słowach - za to kiedy już po konferencji udzielał wywiadu jakiemuś norweskiemu dziennikarzowi, Jørgen stał nad nim i wyglądało, jakby mu dyktował, co mówić. Buahahaha. Ja siedziałam sobie w pierwszym rzędzie, Elken robiła jeszcze zdjęcia, potem popatrzyłam ot tak sobie przez ramię do tyłu - i zobaczyłam, że w drzwiach stoi Anders. O mało nie spadłam z krzesła, a Elken o mało nie musiała mnie reanimować. No bo sami powiedzcie, za kim on się tak stęsknił, że nie mógł poczekać w pokoju tych kilku minut? Za kolegami z ekipy???

To już było za wiele na moje siły, ale show must go on. Kiedy wszyscy się zmyli, a my wysłałyśmy zdjęcia... stop, nie wysłałyśmy zdjęć, bo serwer galerii padł - wróciłyśmy do domu, gdzie pospiesznie zrobiłyśmy się na bóstwa, przebrałyśmy i wróciłyśmy na górę, skąd odjeżdżał autobus do Tropików. Oto bowiem w Tropikach odbył się ten długo wyczekiwany bankiet dla dziennikarzy - tym razem w sobotę po zawodach, ale co tam. Pojechałyśmy, byłyśmy na przed 22, a przed 23 przyszedł pan (chyba szef media center) i powiedział, że jeśli jesteśmy z Ruki, to musimy już wracać, bo odjeżdża jedyny/ostatni transport :/ No cóż, ja tam akurat nie miałam ochoty dłużej siedzieć, ale Elken miała nadzieję pójść pograć w kręgle, ponieważ w programie były uwzględnione :( Problem był taki, że skoro Tropiki były oficjalnym zakwaterowaniem mediów, w samej Ruce mieszkali tylko tacy (biedacy) napaleńcy jak my. Rade (ja) nierade (Elken) zebrałyśmy się, pożegnałyśmy ze Stanem do następnego razu i pojechałyśmy. Razem z nami jechał jakiś lekko już wstawiony fotograf - który wypytywał wszystkich o ich sprzęt fotograficzny (pochwalił mojego Nikona CoolPix 7600 - że za dnia robi porządne zdjęcia. Z tym się zgodzę.) - oraz kolega Markusa z Savon Sanomat. Okazało się, że też mieszka w naszej Heikkali - jak więc widać, Matkailumaja Heikkala to oficjalne zakwaterowanie nie tylko Skokinarciarskie.pl, ale także Savon Sanomat :) No i autko zawiozło nas pod sam domek, więc nie musiałyśmy już znikąd biegać. Zapomniałam napisać, że w Ruce spotkałam też pana Chruścickiego z EuroSportu :))) Byłam bardzo zdziwiona jego widokiem, bo nie byłam nawet pewna, czy on jeszcze jeździ na zawody - a tu proszę. I, co lepsze, poznałam go! Podchodzę w media center do Stana, który właśnie rozmawia z jakimś panem, patrzę... a to pan Chruścicki, którego w życiu widziałam live w sumie raz. No ale ulubionych komentatorów się nie zapomina - nawet z taką niepamięcią do twarzy jak moja :D

Ostatniej nocy miałam ciekawe sny o Francuzach, a dnia następnego, w niedzielę, wyruszyłyśmy w drogę powrotną do Kuopio. Jechało się dobrze, drogi przejezdne i puste. Z tankowaniem nie było problemów, ale zrobiłyśmy to tym razem w Suomussalmi, nie w Hyrynsalmi (jednak wolę się nie stresować, jadąc na migającym wskaźniku). W Kuopio byłyśmy znów ledwo po 16, więc w gruncie rzeczy jechałyśmy tyle samo co rok wcześniej, choć droga była w gorszym stanie. W poniedziałek szłam do pracy, ale umówiłyśmy się z Elken, że podjedzie pod szpital i pojedziemy zawieźć auto - co udało się w stu procentach. I tylko kiedy dzwoniłam po taksówkę, zapomniałam nagle nazwy ulicy, przy której stoi Kuopion Autokauppa -_-'

Wyjazd Ruka 2007 był równie udany jak ten sprzed roku. Bawiłyśmy się z Elken świetnie - zarówno na skokach, jak i przy wywiadach i innych tego typu okazjach, nawet pomimo przygody ze świętej pamięci renem. Po początkowych problemach (czyli: czy w ogóle KTOŚ pojedzie ze mną do Ruki???) wszystko ułożyło się świetnie - i notabene śmiałyśmy się z Elken, że najmniej udaną częścią wyjazdu były same konkursy czy konkretnie ich wyniki. (Auty?? Nory?? A gdzie Finowie???) Mogę rzec, że tydzień później, w Trondheim, miało być zupełnie odwrotnie... Wyjazd do Ruki w moim przypadku stał pod znakiem podpadnięcia Walterowi, a także obserwowania z pełnym rozczuleniem Andersika i jego relacji z Dużym rzecznikiem prasowym norweskiej ekipy :D I naprawdę cieszyłam się, że już za kilka dni spadam do Trondheim na kolejne zawody...



[ WSPOMNIENIE 20 ][GALERIA][ WSPOMNIENIE 22 ]