Puijo on paras. Zawsze o tym wiedziałam :]
Nordic kontynuowany w Norowie, ja w Kuopio borykam się z przeziębieniem, zapaleniem dziąsła, alergią i generalnie rozsypującym się organizmem, ale wspominka czas napisać. Wiecie co? Jakoś ten sezon jest o tyle dziwny, że kiedy tylko zdarzyło mi się być świadkiem wydarzeń bezprecedensowych - w dodatku takich, które mnie osobiście radują - to jednocześnie wydarzyły się rzeczy, które mi całą radość kompletnie zniszczyły i upewniły jedna po drugiej, że ze skokami pora się pożegnać. Z drugiej strony, czy powinnam była się spodziewać, że dziesiąty, jubileuszowy sezon będzie normalny?
Na zawodach w Suomi zawsze jednak zamierzam być. Drużynówki w Lahti to coś absolutnie wyjątkowego, Puijo to Puijo, zaś Ruka rulez. (O ile oczywiście FIS nie przeniesie inauguracji gdzie indziej...) Elken po raz drugi z rzędu nie udało się na Nordica przyjechać, bo po raz drugi z rzędu miała w tym czasie blok studiów - nie szkodzi, że kalendarz uległ przesunięciu, bo jej kalendarz studiów tak samo. Co za złośliwość... Nie przyjechała Sonja, nie przyjechali chłopcy z SNC. Nie było nawet Stana! - po raz pierwszy od siedmiu lat :((( Axela wybierała się do Lahti, a jak przyszło co do czego, to i to spełzło na niczym. Jednak za sprawą Axeli trafiło mi się towarzystwo :) A było to tak: w styczniu Axela zaczęła mnie namawiać na wywiad z Tomem Hilde. Początkowo byłam oporna, bo przecież z Tomem rozmawiałam zaledwie rok temu podczas Turnieju 4 Skoczni. Z drugiej strony zazwyczaj ulegam prośbom moich znajomych, którzy mieliby ochotę popatrzeć sobie z bliska na jakiegoś skoczka :P A zresztą wywiad z Andersem też zrobiłam ledwo pół roku po pierwszym. Kiedy wspominałam o tym Martynie, nagle i ona się zainteresowała zawodami w Suomi ;> Okej, myślała o Lahti i Kuopio już wcześniej, ale były to takie ogólne i niesprecyzowane plany - perspektywa wywiadu z Tomem, który jest jej drugim ulubionym Norem, zadziałała jak bodziec. No i Martyna wybrała się na skoki do Finlandii. Po drodze jeszcze przyszło jej do głowy, żeby zrobić wywiad z Berem... -_-'
Nauczona doświadczeniem wzięłam się za organizację noclegów. W Mukkuli - mimo że z roku na rok dzwonię coraz wcześniej - powiedzieli, że mają wszystko zajęte. W hotelach też. Zgłosiłam się więc do organizatorów i oni znaleźli nam lokum w Lahden Kansanopisto - Uniwersytecie Ludowym. Dwa kroki od centrum, tuż obok dworca kolejowego i hotelu Salpaus ;> I za przyzwoitą cenę. Umówiłyśmy się z Martyną, że przyjeżdżamy w piątek - żeby ona nie musiała opuszczać tak dużo zajęć. Ja jechałam do Lahti pociągiem o 11.20 i byłam na miejscu 14.52. Ona leciała samolotem porannym do Helsinek i w Lahti była o 14.20 - idealnie :) W Lahti stosunkowo mało śniegu, zwłaszcza w porównaniu z Kuopio. Ciepło było na granicy zera, choć ja osobiście nie miałabym nic przeciwko, gdyby było cieplej. Wcześniej w Lahti mieli przez kilka dni odwilż, a jak na złość na weekend zapowiadali lekki mróz, wrr. Spotkałyśmy się więc na dworcu i zaraz udałyśmy na kwaterkę :) Odebrałyśmy klucze i powlekłyśmy do pokoiku - na trzecim piętrze, bez windy :/ Był za to net bezprzewodowy, ale mój komp zbuntował się i zaczął żądać jakiegoś pakietu, żeby to łapać. No trudno... Pokoik bardzo miły, duży - ale bez wieszaków i za zimny, co okazało się później w nocy :/ I po niewłaściwej stronie budynku!! Gdybyśmy miały po drugiej stronie korytarza, widziałybyśmy skocznię, arrrgh!
Rozpakowałyśmy się i zaraz udałyśmy na skocznię. Wcześniej co prawda musiałyśmy zajść po coś do jedzenia - na ROSSO nie wystarczyło nam czasu, więc chciałyśmy zaopatrzyć się w McDonald'sie, tymczasem McDonald'sa przenieśli i nieco się nachodziłyśmy, żeby go znaleźć :/ A potem już prosto na skocznię :) W tym roku wymyślili coś takiego, że najpierw trzeba z budki odebrać specjalny bilet, który umożliwi wejście na teren sportowy, żeby można było odebrać akredytację. Okej. Wdrapałyśmy się na trzecie piętro centrum sportowego do biura akredytacyjnego. Od razu chciałyśmy akredytacje na Kuopio - kiedyś robiono jedną wejściówkę na Lahti i Kuopio, ale od tego roku chyba już nie (nie wiadomo czemu), wobec czego musiałyśmy poczekać, aż nam wydrukują drugie -_-' W międzyczasie komuś się zawiesił komputer, więc odesłano nas do drugiego stanowiska. Martynie trzeba było zdjęcia zrobić, bo jej w bazie nie mają. I akurat skończyła się odprawa trenerska i trenerzy wysypali się z gabinetu na korytarz... i dorwali do telewizora, bo akurat odbywał się konkurs drużynowy Mistrzostw Świata Juniorów. Miałyśmy lekkiego zonka, kiedy nagle zostałyśmy otoczone przez Hannu, Koja, Pekkę, A-P, a wokół kręcili się także Walter i Pan Ryba. Innymi słowy: o ile podczas Turnieju 4 Skoczni oglądałyśmy skoki ze skoczkami, o tyle teraz z trenerami :P A jak już wreszcie udało się nam uzyskać nasze akredytacje w liczbie sztuk czterech, zmyłyśmy się do media center, zostawić kompa, wziąć listę startową i koszulkę foto dla Martyny, przywitać się z Caroli oraz iść zaraz na skocznię na treningi.
Trzeba niestety napisać, że piątkowe treningi były jedynymi skokami, jakie udało się w Lahti przeprowadzić. Warunki były idealne, nic nie wiało ani nie padało, a na trybunach dzikie tłumy kibiców, hehe. Trochę więcej niż podczas zawodów Veikkaus Tour :D Na czas pierwszego treningu postałyśmy za żółtą bramką (znów jest żółta, ale teraz bardziej cytrynowa), zaś na drugi i trzeci w moim ulubionym miejscu po drugiej stronie wybiegu. Śniegu było strasznie dużo i miał jakąś dziwną konsystencję, więc podejrzewam, że był to śnieg sztuczny, bowiem generalnie w Lahti prawie w ogóle śniegu nie było. W tamtych okolicach postawiono tym razem budkę, w której urzędował Pan Ryba, czyli przeprowadzał equipment control. Patrzyłyśmy bezwstydnie przez okienko, jak obmacuje skoczków - ale tak najbardziej to zainteresowany był Manu Chedal, gdy przechodził obok. Po drugiej serii treningowej Pan Ryba zgarnął do siebie Morgiego i naprawdę go obmacywał ze wszystkich stron!! Pomyślałam sobie, że chciałabym zobaczyć coś takiego z Davidem w roli głównej - i spełniło się, bo na trzeciej serii treningowej Pan Ryba zaprosił do siebie Lazaniowego. Niestety, uznał najwidoczniej, że tutaj nie ma co sobie zachodu robić, i jedynie wymierzył mu kombinezon, buuu! A tak chciałam sobie popatrzeć :(((
Podczas treningów umawiałyśmy się na wywiad z Arthurem Paulim, którego Martyna darzy szczególną sympatią. Arthur nie miał nic przeciwko, tyle że nie znał sobotniego rozkładu dnia ani nazwy hotelu, w którym mieszkali -_-' Obiecał wszakże dowiedzieć się o to i powiedzieć nam po trzecim skoku :D Umówiliśmy się na sobotę na godzinę 21, a hotelem okazał się być Grand, gdzie Austriacy spali także rok wcześniej. Miałyśmy tylko nadzieję, że Arthur nie zapomni... Pogadałam też sobie z Jussim, którego dziecię Kia Neela Mercedes kończy właśnie rok. Jussi powiedział, że mała prawie już chodzi, a w każdym razie, gdy się czegoś trzyma :D On sam zamierza kończyć ze skokami i to jest prawdopodobnie jego ostatni sezon w Pucharze Świata :((( Powiedział też, że coś tam studiuje, ale zabijcie mnie, jeśli pamiętam co. A może mówił coś o miejscu pracy? Że u znajomego w firmie? Gosh, co za hannoza... W każdym razie kiepsko się to zapowiada :( Co to za skoki bez Jussiego? :(((
Po treningach porobiłyśmy trochę w media center, Martynie udało się zatrzasnąć na trybunie dla mediów i musiała na około iść, żeby wrócić do budynku ;> Potem udałyśmy się na bankiet, który tradycyjnie odbywał się w namiocie pod skocznią. Poza wszystkimi znajomymi był też Janne Marvaila, którego wcześniej nie udało mi się spotkać, a który uśmiechnął się i przywitał, kiedy z talerzem pełnym pyszności wracałam na miejsce. Jaki to jest miły człowiek! Na bankiecie zresztą dużo nie pobyłyśmy, albowiem Martyna była mocno zmęczona po podróży i ledwo na nogach stała, i wcale się jej nie dziwię. Wróciłyśmy do hotelu i poszłyśmy spać, zwłaszcza że rano musiałyśmy wcześnie wstać i iść na śniadanie...
Śniadanie jadłyśmy w hotelu Salpaus :D Jak dobrze pamiętacie, rok wcześniej pomieszkiwali tam Norwegowie, więc przeczucia tym razem miałyśmy dobre - zwłaszcza że już dzień wcześniej w drodze z dworca na kwaterę zoczyłyśmy czerwone kurtki kręcące się po parkingu. Planowałyśmy wstać o 8, ale mimo wszystko byłyśmy tak padnięte, że trochę jeszcze dokimałyśmy - brawa dla Martyny na rozsądek! Popieram ludzi, którzy własne zdrowie cenią bardziej nad chęć obcowania z idolem ;> Kiedy się wybrałyśmy, była już 9-ta, ale co tam. Na stołówce Norwegowie zresztą jeszcze siedzieli, a niektórzy dopiero co doszli. Kojo chyba wygłaszał przemowę motywacyjną na dobry początek dnia. Andersik słuchał go z uwagą, a Ber siedział jakiś nachmurzony. Tom i Bardal siedzieli przy drugim stoliku, a z nimi Anssi Örri, fiński fizjoł Norów (Pozdrowienia dla Sonji!), który łaził z jakimś dzieciakiem o imieniu Akseli :/ Był też bodaj Jermund, a może i Geir Ole, nawet nie pamiętam. Ja w każdym razie głównie zerkałam na Andersika, no bo to przecież mój ulubiony Nor. Niestety, jak się przekonałyśmy dzień wcześniej, Jørgena tym razem znów nie było :((( W sumie nie ma się czemu dziwić: w Finlandii skoczkowie mają spokój, poza tym pozostają pod opieką Koja i Anssiego, więc Jørgena naprawdę nie potrzebowali... Mógł choć na chwilę odpocząć od tego okropnego Hilde *rotfl* Śmiałyśmy się, że na pewno wyłączył służbową komórkę :D Ale Andersik za to wyglądał bardzo pochmurnie przez cały wyjazd i właściwie się nie uśmiechał nawet, a to przecież do niego niepodobne. Buu...
Na śniadaniu byli też Niemcy, ale to nie oni byli największymi gwiazdami, albowiem okazało się, że w Salpaus zamieszkują też przyjezdni Finowie :D Siedzimy sobie z Martyną przy stoliczku pod oknem, a tu nagle do stolika obok zasiada grupa z Puijon Hiihtoseura, wyglądająca na mocno nieprzytomną. Matti, Jussi, Juszka, bodaj Lappi i oczywiście Miszcz Boski Havu. Havu, siadając, rzucił mi nawet spojrzenie, a ja momentalnie obdarzyłam go promiennym uśmiechem, ale chyba nie zrobiło to na nim takiego wrażenia jak na mnie. Byłam posikana, bez dwóch zdań. Poza tym odnoszę wrażenie, że od czasu Veikkaus Tour i pamiętnego śniadania z Finami we Vuokatti Havu nie nauczył się jeszcze obsługiwać o poranku - poza automatem do kawy. Martyna później opowiadała, że przy nakładaniu sera miał takie problemy, jakby była to najtrudniejsza czynność na świecie, przy której skok na 250 m w Planicy to pikuś. Mwahahaha.
Nie było co dłużej siedzieć nad śniadaniem, skoro już pojadłyśmy, a gwiazdy się rozeszły. Wróciłyśmy na kwaterkę, gdzie jeszcze trochę odpoczywałyśmy, a później wybrałyśmy się na miasto. Pogoda była taka sobie, mocno wiało, ale zdjęć robiłyśmy dużo, a także łaziłyśmy po sklepach. Zaszłyśmy do kiosku, gdzie Martyna nabyła fiński pre-paid do telefonu. Zaszłyśmy do sklepiku z rękodzielnictwem, gdzie z panią sprzedającą pogadałam sobie na tematy językowe, skokowe i podróżnicze. Znalazłyśmy bardzo fajny sklep z najróżniejszymi zabawkami, pamiątkami, przedmiotami użytkowymi i ozdobnymi - normalnie raj dla mnie. Zegary i wazony, lustra i obrazki, pudełeczka i skrzyneczki, świece i świeczniki, ciuszki i przybory kuchenne, artykuły papiernicze i pocztówki, a także Muminki, przy półce z którymi spędziłyśmy najwięcej czasu, bo Martyna nie mogła się zdecydować, a ostatecznie wzięła Muminka i Pannę Migotkę plus puzzle :D Nawet ja się skusiłam na małe zakupy. Potem poszłyśmy na pizzę do ROSSO, przy której dopracowałyśmy pytania do Arthura, a potem z powrotem na kwaterę, zostawić zakupy i iść na skocznię.
Wiatr ani na trochę się nie uspokoił i wyglądało to bardzo niepokojąco, ale co zrobić? Załatwiłyśmy sobie transport do Kuopio - w niedzielę o 19, z hotelu Salpaus, za 25 euro, z Norwegami i innymi takimi :D Połaziłyśmy po Muzeum Narciarstwa, po sklepiku z pamiątkami, a także stoiskach na stadionie - i kolejna porcja zakupów: pocztówki, breloczki, gadżety z Muminkami, fińskie łosie. Skusiłyśmy się nawet na koszulki z napisem SUOMI :D - choć to dopiero następnego dnia. Sporo czasu poświęciłyśmy na szukanie... kwiatków. Już wyjaśniam, o co chodzi. Zarówno na mieście, jak i przede wszystkim na stadionie, widziałyśmy masę ludzi, którzy chodzili z przepięknymi błękitnymi girlandami na sobie, i doszłyśmy do wniosku, że ktoś musi je rozdawać na Salpausselce. Przemierzyłyśmy obszar sportowy wzdłuż i wszerz, wytrzeszczając oczy i wypatrując, i dopiero po jakimś czasie udało się nam dojrzeć ludzi z fińskiego biura podróży, którzy te kwiatki rozdawali. Zaopatrzyłyśmy się i byłyśmy już baaaaaaardzo happy :D Niebieskie kwiatki to jest coś, co ja lubię :]
Skoków dalej nie było. Coś tam przesuwano, coś tam radzono - a ostatecznie zawody odwołano :( Było mi żal, bo - jak napisałam - drużynówka na Salpausselce to jest zawsze coś wyjątkowego, a to za zasługą entuzjastycznej publiczności. Ludu zebrała się cała masa, wszyscy z fińskimi flagami i w niebieskich kwiatkach, i zapowiadała się świetna atmosfera. W oczekiwaniu na skoki połaziłyśmy po trybunie VIPowskiej, która sąsiaduje z trybuną mediów, wypatrując Jarkko Nieminena i Tiię z Mico - bez rezultatu. Trybuna VIPowska jest za to wypasiona po letnim remoncie i prezentuje się okazale. Lahti aktywnie stara się o te Mistrzostwa Świata w 2013...
Rade nie rade poszłyśmy w końcu do zagrody prasowej, ponieważ skoczkowie zeszli z góry, żeby pozdrowić wyczekującą publiczność. Porobiłyśmy trochę zdjęć, choć przede wszystkim w obiektywy wchodziły nam tańczące panny oraz powiewające flagi -_-' Martyna w międzyczasie zgubiła osłonę do obiektywu, ale na szczęście potem ją znalazła. Potem skoczkowie się rozeszli, zostali natomiast Morgi z Kofim, Japończycy i Francuzi, albowiem miał się odbyć pokaz akrobacji motocyklowej. Chłopaki zostali, żeby sobie obejrzeć, potem nawet wleźli na barierkę, coby lepiej widzieć, a Francuzi nawet się podejrzanie przy tym obmacywali. Nie wnikam. Sam pokaz był całkiem okej, choć jak na mój gust za dużo dymu i hałasu. Warto było jednak popatrzeć i przecierpieć, albowiem potem odbył się pokaz fajerwerków, na który tak naprawdę czekałam.
Powiem bluźnierczo, że dla tego pokazu sztucznych ogni warto było nawet odwołać zawody. Fajerwerki są zawsze częścią programu zawodów skoków w Finlandii - na nieszczęście, zawsze odbywają się w czasie konferencji prasowej, na której trzeba być. Oznacza to, że choć na zawodach w Lahti byłam już piąty raz, nigdy wcześniej nie udało mi się zobaczyć pokazu. A ten jeden raz był wyjątkowy. Fajerwerki były prezentem miasta Lahti i Klubu Lahden Hiihtoseura dla Suomen Hiihtoliitto, Fińskiego Związku Narciarskiego, który kilka dni wcześniej świętował stulecie istnienia. Pokaz został specjalnie zamówiony w firmie, która zajmuje się najróżniejszą pirotechniką. Został wykonany z ogromną dbałością o szczegóły i do wspaniałego podkładu muzycznego. Byłam po prostu zauroczona, zachwycona, bo to było przepiękne. Siedziałam tam na skoczni, głowę miałam zadartą i nie widziałam nic innego, jak te rozbłyskujące nade mną flary. I jednocześnie słuchałam tej pięknej muzyki, bo ja przecież uwielbiam muzykę. Postanowiłam się dowiedzieć, co to grało, i po kilku dniach - odsyłana od jednego do drugiego - udało mi się dotrzeć do człowieka, który organizował ten pokaz, i już wiem: Hans Zimmer. (Teraz czeka mnie zapoznawanie się z twórczością tego pana, który nagrał ponad 120 albumów... Okej.)
Ponieważ było dużo czasu, wróciłyśmy na kwaterkę, gdzie zrobiłyśmy się na bóstwa. Sądziłyśmy, że na wywiad pojedziemy prosto po konkursie, a tu kicha - miałyśmy możliwość się przebrać :P Planowałam nawet wystąpić w świeżo zakupionej koszulce, której jeszcze nie kupiłam - ale doszłam do wniosku, że nie będę miała co do niej na szyję włożyć i odłożyłam zakup na niedzielę, o ile w ogóle. Na wywiad za to poszłam w kwiatkach :D Sądziłyśmy, że uda się nam z Arthurem porozmawiać w holu na fotelach (gdzie rok wcześniej z Wolfim Steiertem), tam tymczasem była masa ludu. Na recepcji odesłano nas do restauracji i tam nie było problemu posiedzieć, bo wszyscy już zjedli i było pusto :) Sam wywiad był bardzo miły, bo też i Arthur taki miły chłopak :)
Po wywiadzie poszłyśmy na drinka. Ja bardzo lubię drinki, a piję je niestety tylko przy okazjach skokowych :D Mocno mnie suszyło już na jakiś czas przed wyjazdem do Lahti ;> Ponieważ na śniadaniu widziałyśmy w Salpausie bardzo fajny drinkbar, postanowiłyśmy właśnie tam zajść po wywiadzie z Arthurem. Niestety, wszystko spełzło na niczym. Okazało się, że skorzystać możemy jedynie z drinkbaru przy recepcji - a tam nic nie było, była za to masa ludu i generalnie zero atmosfery. Buuuu! Bardzo nierade poszłyśmy sobie - i w kiepskim nastroju, ponieważ do centrum naprawdę nie chciało się nam już schodzić, skoro dopiero co stamtąd przyszłyśmy. Tymczasem w uliczce obok jakimś cudem znajdował się jakiś lokal - zaszłyśmy tam, bo naprawdę miałyśmy ochotę na tego drinka...
Uważam, że wizyta w lokalu "Tirra" to mimo wszystko najlepsze wydarzenie tamtego dnia. Lokal okazał się być fińską knajpą z prawdziwego zdarzenia, z klientelą w wieku średnim, z karaoke i z koskenkorvą :D Przy barze zamówiłyśmy po słodkim drinku, a barmanka... poprosiła nas o dowód tożsamości. Myślałam, że padnę na miejscu z głupawki. Pierwszy raz w życiu przy zakupie alkoholu proszono mnie o poświadczenie pełnoletności. Skręcając się ze śmiechu, pokazałam pani kartę ubezpieczenia i powiedziałam, że mam 29 lat. Hahaha! Jako drinki dostałyśmy koskenkorvę zmieszaną z sokiem wiśniowym :D Usiadłyśmy sobie przy stoliku w kącie i kontemplowałyśmy otoczenie, a także słuchałyśmy pana, który właśnie śpiewał rzewną pieśń na scenie. Później pan usiadł przy stoliku obok i cały czas patrzył na Martynę, do nas za to przysiadł się inny pan i zaczął się wypytywać, co takie młode panny robią w takim miejscu. Gosh, kiedy wspominam całe to wydarzenie, dostaję głupawki na maksa, śmieję się na głos i mam łzy w oczach. Porozmawialiśmy trochę z panem, który powiedział, że "Tirra" to najstarszy lokal w Lahti. A potem oznajmił, że musi iść do domu spać. Okej. Pan poszedł, karaoke grało i śpiewało dalej, ja nawet miałam wielką ochotę zaśpiewać, bo co jak co, ale fińską muzykę lubię, a tymczasem dosiadł się do nas ten pierwszy pan. Pan był najwidoczniej zauroczony Martyną, ponieważ rozmawiał przede wszystkim z nią, co chwilę całował ją z uczuciem w rękę i opowiadał różne historie na temat fińskiej muzyki, fińskiej sauny, a czasem jedno i drugie na raz. Opowiedział na przykład, jak to był raz w saunie z Laurim Ylönenem z The Rasmus i jaki to jest normalny człowiek. Martynę najbardziej urzekło, że co drugie słowo to było "fucking". W końcu jednak miałyśmy dość i uciekłyśmy. Ostatecznie następnego dnia znów musiałyśmy wstać na śniadanie z Norami i Havu ;>
W niedzielę spałyśmy jeszcze dłużej i kiedy przyszłyśmy na śniadanko, Nory się już powoli zbierały. Pogoda wydawała się być lepsza niż w sobotę - przynajmniej kiedy szłyśmy do hotelu, ale kiedy wracałyśmy, nagle zawiało tak, że szkoda gadać. Generalnie znów wyglądało to bardzo źle. Spakowałyśmy się, bo musiałyśmy opuścić nasz apartament do 12, i zaniosłyśmy bagaż do hotelu, spod którego miałyśmy wieczorem odjeżdżać. Przyznam, że czyniłam to bez żalu, albowiem nasz pokoik był zimny i nocą prawie marzłam :/ Strasznie się bałam przeziębienia i drugiej nocy na piżamę wciągnęłam moje spodnie narciarskie, w których teraz jeżdżę na skoki. I tak było zimno, ale już nie tak :) Cieszyłam się w każdym razie niezmiernie, że następnej nocy będę już spać w moim własnym łóżku i pod moją pierzynką :)))
W media center znów było pełno. Poprzedniego dnia nie miałam gdzie siedzieć, bo jakiś facet z YLE bezczelnie zajął moje zarezerwowane miejsce, super. Net bezprzewodowy znów mi nie łapał, dóóóół. No ale w sobotę właściwie nie mieliśmy nic do roboty. W niedzielę jednak wepchnęłam się gdzieś z boku i poprosiłam obsługę, żeby mnie do LANa podłączyli, bo chamstwa nie zniesę. Niech oni już wybudują to nowe media center w Lahti, bo obecne jest niestety za małe... Później połaziłyśmy na skoczni, a kiedy wciąż nic się nie działo, wlazłyśmy podług zeskoku na górę, w okolice wioski skoczków. Kręciła się tam masa ludu, a nikt nic nie wiedział. Łaził Anssi z bachorem, łaził Pekka z jakąś babką i dziecięciem (!!), łazili wszyscy inni trenerzy i skoczkowie. Pogadałam chwilę z Pekką Lempinenem, bliskim znajomym Hannu, który przez całe lata pracował jako serwismen skoczków i teraz jeszcze trochę pomaga polskiej ekipie. Ponarzekał na dzisiejszą młodzież fińską, a wychwalał Polaków. Cóż. Porobiłyśmy masę zdjęć, bo tam naprawdę łazili wszyscy. Nawet pomachałam Davidowi, a on mi odmachał - nie ma to jak nawyki ;> Potem zeszłyśmy wreszcie na dół, bo większość się gdzieś rozpełzła, część wróciła do hotelu, a zawody przełożono na 16. O 16 wreszcie postanowiono, że zaczną skakać, ale skoczyło ich ledwie 18 sztuk i zabawa się skończyła. Nie powiem, żeby było czego żałować. Atmosfery na trybunach nie było już żadnej. Na widowni zostały jakieś niedobitki, a większość i tak stanowili Polacy, wypatrzyłyśmy nawet biało-różową flagę. Nie ma jak fantazja - ewentualnie daltonizm. Już wcześniej dowiedziałyśmy się, że sobotni konkurs drużynowy mają zrobić w poniedziałek w Kuopio, tymczasem w obliczu odwołania i indywidualnego, postanowiono ten właśnie nadrobić na Puijo. Jak się można domyślić, byłam tą sytuacją zachwycona, albowiem Puijo on paras, a i dobrą pogodę zapowiadali. Tak samo byłam zadowolona, że właśnie drugi indywidualny odbędzie się w Kuopio, ponieważ pomimo całej mej miłości do Kuopio, tutaj nigdy nie uda się stworzyć takiej atmosfery jak na Salpausselce przy drużynówce...
Po odwołanym konkursie wróciłyśmy do media center, gdzie miejsce miała konferencja prasowa z udziałem Tommiego Nikunena i Janne Marvaili. Tyczyła się ona faktu, iż Tommi postanowił nie przedłużać kontraktu z Hiihtoliitto i po tym sezonie zakończyć pracę na stanowisku głównego trenera reprezentacji. Cóż mogę powiedzieć? :( Kiedy 6 lat temu Kojo odchodził do Norwegów, nie wierzyłam, że ktoś może go zastąpić. Tymczasem Tommiego polubiłam jeszcze bardziej, ujął mnie swoim pozytywnym sposobem bycia i sympatią, jaką żywił do swoich podopiecznych. Zawsze stał po stronie zawodników i wypowiadał się o nich w budujący sposób. Żal, że odchodzi, ale podjął taką decyzję, która może mu wyjść na dobre, ponieważ ostatnie lata mocno wpłynęły na jego samopoczucie i mam wrażenie, że zmęczyły psychicznie. Na konferencji zadałam nawet jedno pytanie - a mianowicie, czy Tommi zamierza kontynuować jako trener skoków. Tommi odparł, że bardzo by chciał, albowiem to jest praca jego marzeń. Marvaila zaś dodał (a nie dodawał do żadnego innego pytania), że żywi wielką nadzieję, że Tommi pozostanie w skokach, ponieważ w przeciwnym wypadku skoki wiele by straciły, jeśli weźmie się pod uwagę wiedzę zawodową i doświadczenie Tommiego. To było takie wzruszające...
Po tym wszystkim zaszłyśmy do McDonald'sa, pożywić się przed ekscytującą podróżą, a później już do hotelu, choć czasu było jeszcze sporo. Dowiedziałyśmy się zresztą, że wyjazd przesunięto na 19.30, co też było okej. Po drodze zrobiłyśmy małe zakupy w spożywczym i natknęłyśmy się na dwóch Andersów, którzy przybyli tam w takim samym celu. Martyna prawie przytrzasnęła Andersikowi rękę drzwiczkami od lodówki z chłodnymi napojami -_-' Dobrze, że to skoczek i ma refleks... W hotelu przebrałyśmy się, zamówiłyśmy herbatkę, w międzyczasie doszła i Caroli. Skoczkowie kręcili się z bagażami, część ładowała się do autobusu już, my spokojnie popijałyśmy... Wówczas wydarzyło się coś, co przebiło nawet sobotnią knajpę. Siedzę sobie na fotelu, przy barku obok głośna grupka młodych Finów, gdy nagle zdaję sobie sprawę, że jeden głos znam. Przyglądam się... i widzę Kimiego Räikkönena. Wbiło mnie w ten fotel i autentycznie odjęło mowę. Patrzyłam tylko, niezdolna do czegokolwiek innego, hehe. Kimi z kolegami zabrali się na górę do pokoju, a mój mózg dopiero potem zaczął na nowo działać. W każdym razie zaczęłyśmy się też powoli zbierać z naszymi bagażami, coby zająć sobie dobre miejsca w autokarze, gdy tymczasem Kimi z kolegami wrócili, ponieważ najwidoczniej już się wymeldowywali z hotelu. Poczekałam, aż załatwią wszystkie formalności na recepcji, zrobią ostatnie zakupy (piwo!!!) i wtedy spytałam Kimiego, czy mogę sobie z nim zrobić zdjęcie. Cóż, nie codziennie spotyka się najpopularniejszego fińskiego sportowca i Mistrza Świata Formuły 1. Kimi patrzy na mnie lekko nieprzytomnie i pyta zaalarmowany: "A gdzie to się ukaże?? Gdzie się ukaże??!" Ja lekko speszona mówię, że to tylko zdjęcie dla mnie, a on wciąż taki jakiś nie bardzo kumaty patrzy na mnie, aż w końcu się zgodził. No to potem pytam, czy koleżanka też może sobie z nim zrobić zdjęcie, a Kimi tak jakoś na nią popatrzył i chyba chciał iść, ale w końcu się zgodził. I nawet poczekał cierpliwie, kiedy męczyłam się z aparatem Martyny. W każdym razie wstawiony Kimi Räikkönen w hotelu Salpaus był zdecydowanie wydarzeniem Numer 1 tego wyjazdu do Lahti :D Śmiałam się z tego później przez kilka dni.
Załadowałyśmy się do autokaru, niestety Norwegowie tym razem usiedli bardziej z przodu, a w nasze okolice władowali się Niemcy - Martin obok, Michi i Schorschi za nas. Niedaleko siedział jeden jedyny Fin, a mianowicie Sami Niemi, w dodatku przeziębiony i wyglądający na mocno potrzebującego aspirynę. Obok siedzieli też Koreańczycy, a Heung Chul Choi poczęstował nas cukierkami :) Przed nami usiadł za to Anssi, tym razem bez bachora, i cały czas gadał przez komórkę! Straszne! Naprawdę cały czas. Nawet podczas postoju w Juvie i wyprawy do sklepu! Na chwilę jednak przestał i tę chwilę wykorzystałam, by go zagadać. Jak pamiętacie, motywem przewodnim tegorocznego Nordica był wywiad z Tomem. Jakoś samego Toma nie wypadało o to zagadywać, Jørgena nie było, a Kojo z nami nie jechał. Podeszłam więc do Anssiego, przedstawiłam się, na co od odrzekł, że mnie zna - dodałam wszakże, że nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni :) Podpytałam go o jutrzejszy rozkład dnia Norów i Anssi uznał, że na pewno znajdzie się czas na wywiad - zwłaszcza jak zaznaczyłam, że chodzi o jakieś 20 minut ;) Poradził w każdym razie zadzwonić nazajutrz do Koja w okolicy południa i się dokładnie umówić. Nory tymczasem dorwały się do automatów do gry i zaczęły namiętnie grać -_-' Dziw, że nie było z nimi Radika... W sklepie doszło do zabawnego (no, powiedzmy... ) zdarzenia, albowiem z wielkim przejęciem zaczęłam o czymś rozprawiać z dziewczynami (sama nie pamiętam już o czym) i przy tym gestykulować - aż prawie że przywaliłam trenerowi Szwajcarów, który przechodził na moimi plecami. Widział to Martin i się śmiał, hłe hłe. Biedny pan trener, popatrzył na mnie lekko przerażony... Reszta podróży upłynęła znów na odliczaniu kilometrów do Kuopio i ekscytowaniu się, hehe. Po tylu powrotach do Kuopio wiem już dokładnie, z ktorego miejsca, z którego zakrętu i zza której skały można po raz pierwszy zobaczyć Wieżę Puijo. Wyobraźcie sobie, że naprawdę wiem. Mimo że było ciemno i trudno było określić dokładną odległość, poznałam i wyczułam okolicę, i rzeczywiście wypatrzyłam, jak w oddali mignęła jaśniejącą Puijon torni :D No to byliśmy w domu... Wcześniej zajechaliśmy do Savonii, gdzie tym razem mieszkali i Niemcy, i Norwegowie. Nooo, to tym razem miałyśmy znacznie lepiej, bo na wywiad dwa kroki. Poprzednim razem Norwegowie mieszkali w Scandicu na mieście - jako że mamy tam od czasu do czasu jakieś szkolenia, zdążyłam już na wszelki wypadek obczaić stosowne miejsca do wywiadów :> Podczas wypakowywania się z autokaru Martyna prawie pobiła Anssiego za pomocą półki na bagaże i jej drzwiczek - być może zrobiła to w ramach rozładowania agresji po tym, jak została kopnięta przez Martina :P
Hmm, wynika z tego, że Martyna naprawdę musi uważać na drzwi, bo to zdecydowanie nie jest jej domena: drzwi w media center, drzwiczki lodówki w sklepie, drzwiczki półki na bagaże :| Co mi przypomina, że w Lahti w media center faceci nie zamykali drzwi do męskiej toalety, co mnie strasznie wkurzało, ponieważ damska toaleta jest dalej w korytarzu, więc za każdym razem, kiedy tam przechodziłam, z hukiem zatrzaskiwałam te ich drzwi. Żenada.
Wypakowałyśmy się z autokaru i poszłyśmy do mnie. W Kuopio śniegu znacznie więcej niż w Lahti i odpowiednio mroźniej. Caroli pojechała spać u Axeli, a my podziwiałyśmy widok z okna, albowiem na rozbieg K120 został rzucony jakiś dziwny snop światła, czego nigdy wcześniej nie było. Organizatorzy wiedzieli, że wypada, żeby podczas zawodów skocznia była oświetlona, ale postanowili zaoszczędzić i nie zapalali rozbiegu. Cóż...
Następnego dnia planowałyśmy spać do oporu, ale oczywiście nic to nie dało, bo zerwałyśmy się o 9 i nie było szans. Dobrze chociaż, że tym razem nikt mi do mieszkania nie wszedł ;| Zadzwoniłam do Koja, Kojo powiedział, że przyśle nam Toma o 13 - i byliśmy umówieni :D W Savonii byłyśmy przed 13, i w całym komplecie: Caroli, Axela, Martyna i ja. Caroli dla towarzystwa, Axela robiła wywiad ze mną, a Martyna cykała zdjęcia. Ciekawe, jak się czuł Tom, siedząc w otoczeniu czterech kobitek :> W tę i we wtę kursowali trenerzy i skoczkowie, Ber przechodząc obok zagrał na nosie (lol), a z Tomusiem rozmawiało się bardzo przyjemnie. Od zeszłego roku (i wywiadu) musiał się wyrobić, ponieważ na pytania odpowiadał rozwleklej, bardziej wyczerpująco. Było bardzo miło i sympatycznie, no ale to przecież Tomuś :))) Tym razem niestety już nie gestykulował, ale nie można mieć wszystkiego. Wywiad do przeczytania na snc - zaś poza wywiadem zapytałam go, czy prostuje sobie włosy. Było to tak, że ponoć w necie były jakieś zdjęcia z norweskiej telewizji, na których Tom sobie prostował włosy prostownicą -_-' Cóż, z Norwegami wszystko możliwe. Mocno się na ten temat zastanawiałyśmy, a najlepszym rozwiązaniem było zapytać samego zainteresowanego. Tom był lekko w szoku, ale odparł, że nie, bo to była prostownica Andreasa Vilberga *hahaha* i że to w ogóle działo się u Vilberga w domu i Vilberg nie był zachwycony, że Tomuś wyciągnął jego prostownicę i zaczął się bawić. Nie wnikałyśmy, co robiła tam NRK - ostatecznie to Norowo, a oni są dziwni. Ech ten Tomuś...
Po wywiadzie poszłyśmy na obiad do pizzerii na Puijonlaakso, o której dowiedziałam się z gazety, a potem do sklepu w tym samym moim centrum handlowym, gdzie wypatrzyłyśmy zresztą Toma. Też jakieś zakupy spożywcze robił... Potem już były zawody, więc nie było się co ociągać, tylko iść na skocznię :) Jak napisałam, niezmiernie się cieszyłam na dwa konkursy w Kuopio, bo jeden zawsze pozostawia niedosyt - zwłaszcza gdy kiedyś widziało się dwa i to na inauguracji sezonu. Tegoroczne zawody w Kuopio były naprawdę super i jedynym minusem była temperatura. Niestety, o ile luty mieliśmy najcieplejszy w historii, o tyle z początkiem marca zima znów musiała się pokazać. Zawsze twierdziłam, że w tym roku zawody w Finlandii zrobili o tydzień za wcześnie - i to jest prawda, ale wynika akurat z Wielkanocy... W tej chwili już zapowiadają mocną odwilż, tymczasem w poniedziałek i wtorek mieliśmy po -8 za dnia i jeszcze mniej w nocy. Wiadomo, -8 to nie jest żadna krytyczna temperatura, ale i tak byłam zła, bo przez cały luty nie mieliśmy takich mrozów, a akurat teraz musiały przyjść - zaś rok temu pogoda była piękna i wiosenna, ech... Ważne jest natomiast, że nie wiało :)
Podczas zawodów w Kuopio mediów tradycyjnie było jak na lekarstwo. W trzech przygotowanych boksach telewizyjnych nie stał nikt, poza sporadycznie TVP i MTV3. YLE ustawiła się chyba zaraz obok bramki. Reporterów malutko, choć we wtorek zrobiło się ich więcej. Porobiłyśmy zdjęcia, gdzie się dało. Podczas treningu wlazłyśmy na zeskok i cykałyśmy skoczków w locie. Podczas kwalek stałyśmy pod wyciągiem i tam robiłyśmy fotki. Byłyśmy świadkami, jak Miszcz Havu rozgrzewał się pod szatnią, co wyglądało na jakiś taniec tupany i prawie że kucany. Konkurs oglądałyśmy już z trybuny mediów - i było fajnie. Havu oddał wspaniały skok i mocno wierzyłam, że wygra zawody - poszłam nawet do TVP i powiedziałam, że jeśli by chcieli pogadać ze zwycięzcą, to z chęcią mogę robić za tłumacza. Już sobie siebie wyobrażałam w TVP obok Havu. Wszystkie fanki by padły z zazdrości, ha! *rotfl* Telewizja Polska nie była jednak zainteresowana, cóż... Jednak YLE rulez (pomijając panów, którzy się wpychają w media center na zarezerwowane miejsca). Konkurs toczył się w najlepsze, ale niestety, pierwszą serię przerwano na siedmiu zawodników od końca i to było mało fajne. Cóż, Matti się po konkursie pogniewał na jury i powiedział, że zepsuli dobry konkurs - ale ja się jednak zgadzam z decyzją sędziów, skoro zawodnicy skakali znacznie dalej niż HS, lądowali na płaskim i mieli problemy z lądowaniem, a wiatr się wzmagał. Było to przykre - zwłaszcza dla osób, które cieszyły się, że pierwsza seria zaraz się skończy i będzie można iść się ogrzać - ale trudno. Zaczęto więc wszystko od nowa, już tylko jedną serię, a Havu i tak wygrał :]
Ach ach. Aż nie wiem, co mam napisać. Wiem, że to brzmi strasznie, ale oczywiście stojąc na Puijo, życzyłam zwycięstwa właśnie Havu, który jest lokalmatador, bożyszcze tłumów i w ogóle. Nie szkodzi, że doping dostał mniejszy od Aho - nie znają się! :P No i Havu wygrał. Drugi był niestety Schlieri (od którego wzięłam autograf dla siostry, bo jest podobno fanką -_-'), ale trzeci za to Andersik *serduszka* Tak, to jest straszne, ale stałam pod podium, na którym dekorowano Havu, i machałam fińską flagą z uśmiechem od ucha do ucha. Aho byłby z pewnością bardzo zniesmaczony... Potem nadeszła konferencja, na której zajęłyśmy najlepsze miejsca w pierwszym rzędzie, coby napatrzeć się na Mistrza. Havu przyszedł sam, Schlieri i Andersik jeszcze nie dotarli, więc zaczęto konferencję bez nich - cóż, wiadomo, kto był najważniejszy. Załapałyśmy lekkiego zonka, albowiem okazało się, że Havu mówi po angielsku. Przez dwa lata zdążył się podszkolić i tym razem wychodziło mu znacznie lepiej niż w Planicy w 2006, hłe hłe. Ja patrzyłam maślanymi oczami i nawet zadałam Miszczowi pytanie na temat rekordu skoczni, do którego niewiele mu brakło. Miszcz zgodził się chyba z panem prowadzącym, że we wtorek może skoczyć choćby 140 metrów... Okeeeeej... Później pojawili się maruderzy Schlieri i Andersik i usiedli po bokach Havu, który przestał mieć zadowoloną minę. Widać uznał to towarzystwo za niegodne jego osoby. Andersik chociaż raz był uśmiechnięty - cóż, udało mu się sprawić Jørgenowi prezent urodzinowy i wskoczyć na podium :) Ja ograniczyłam się do wysłania życzeń sms-em, na które odpisał! Jak widać, jednak nie wyłączył służbowej komórki :D
Potem był bankiet w ratuszu, który ze względu na perypetie czasowe przesunięto na 22-gą. Zrobiłyśmy się na bóstwa w pięć minut i taksówką pojechałyśmy do miasta, bo już nawet na autobus spod Savonii nie zdążyłyśmy. Konferencję dyktowałam Andrzejowi przez telefon. Na bankiecie nie było tym razem aż tak dużo osób, a przynajmniej tak mi się wydaje. Trochę w każdym razie doszło później. Zaraz na wstępie zagadał nas jakiś starszy pan i opowiedział historię swojego życia. Pan był Amerykaninem, kiedyś skakał na nartach, obecnie jest działaczem skoków. Kiedy zaś zeszło na tematy zawodowe, okazał się być dentystą i mieć brata lekarza -_-' Opowiedział o skokach w Stanach Zjednoczonych, o koligacjach międzynarodowych w jego rodzinie (sam miał korzenie włoskie) i o tym, jak przyjemnie jest zajmować się skokami nawet po tak wielu latach. Chciałam porozmawiać z Janne Marvailą, który też był obecny (sądziłam, że będzie balować do rana - z żalu za Tommiczkiem oczywiście), ale jak na złość ktoś ciągle z nim rozmawiał, a najczęściej Hannu-Pekka Hänninen z YLE ;> W końcu poszłyśmy po coś do picia z Martyną, rozmawiamy z paniami na temat wina, a tu Martyna trąca mnie w bok. Ja patrzę, a obok mnie stoi Marvaila. Sam. No to wykorzystując okazję, zaraz mu powiedziałam, co sądzę o jego przemowie na temat Tommiczka, jaką wygłosił dzień wcześniej - a później spytałam o Veikkaus Tour, bo muszę sobie porobić plany na lato, tymczasem sprawa się skomplikowała, bo Letnia Grand Prix zaczyna się w tym roku znacznie wcześniej, więc pewnie VT zorganizują gdzieś w połowie lipca... Marvaila nie wiedział jeszcze na pewno, ale też tak podejrzewał. Długo nie pogadaliśmy, później się zresztą już zmył, a i my niedługo miałyśmy autobus powrotny. Poszłyśmy spać, mocno zastanawiając się, czy chcemy we wtorek ten wywiad z Berem...
Zanim jednak przejdę do wtorku, pora napisać coś więcej o ulubionym komentatorze sportowym w Polsce, a mianowicie Wł.Sz., który do Suomi tym razem był przybył w zastępstwie Stana. Osoba Wł.Sz. została podczas tego wyjazdu nierozerwalnie związana z osobą Martyny, która z tego faktu była znacznie mniej zadowolona. Ich drogi zetknęły się już na lotnisku w Warszawie, skąd oboje lecieli do Helsinek :> Wł.Sz. musiał czuć się niemal jak Małysz, kiedy otoczyły go tłumy wielbicieli, a każdy chciał sobie z nim zrobić zdjęcie czy wziąć autograf. Martyna była chlubym wyjątkiem i to najpewniej ujęło Wł.Sz.. Jako że podsłuchał rozmowę Martyny z rodzicami na temat natury jej wyjazdu, później zagadał ją już w Helsinkach, dokąd ona, w jakiej roli i po co. Gdy już się dowiedział, chojną ręką zaproponował jej podróż do Lahti w towarzystwie Telewizji Polskiej S.A. Martyna nie dała się zwieść pięknym słówkom i wymigała się od tego losu. Niewiele to dało, albowiem Wł.Sz. najpewniej uznał się za jej znajomego i potem przy byle okazji podchodził, witał się i nawiązywał rozmowę. Co za obciach... Podczas bankietu w ratuszu rozsiadł się przy stoliczku i sprawiał wrażenie, że jest tam najważniejszą osobą - co tam burmistrz, co tam szef fińskich skoków - a wokół siedzieli jego trzej koledzy. My zaś siedziałyśmy po drugiej stronie sali, także we cztery, i miałyśmy polewkę. Axela uznała, że Wł.Sz. jest takim poinformowanym człowiekiem, taką ma wiedzę na temat... no, wszystkiego - i nazwała go Wujkiem Dobrą Radą. Martyna zaś opowiadała, jak to podczas podróży Wł.Sz. poinformował ją, że dzień wcześniej Leila Lepistö z komitetu organizacyjnego zawodów w Lahti zadzwoniła do swojego małżonka i poinformowała go, że kwalifikacje do konkursu indywidualnego przełożone zostały z piątku wieczorem na niedzielę rano. Cóż, o tym było wiadomo na dobre dwa tygodnie przed zawodami - choć oczywiście trzeba zakładać możliwość, że Hannu to Hannu i zdążył kilka razy zapomnieć. Niemniej jednak utwierdziłyśmy się w przekonaniu, że Wł.Sz. to mitoman! Człowiek, który wymyśla historie i sam w nie wierzy. Trzeba by go poznać z Lafiryndą... W każdym razie doszłyśmy do wniosku, że warto by było podejść do niego na tym bankiecie i zagaić: "Szaranowicz? Nie, nie... Nic mi to nie mówi. Pan w zastępstwie? Pierwszy raz na skokach? Proszę się nie stresować, każdy musi przez to przejść. A Małysza pan widział?? I proszę pozdrowić szefa, pana Snopka znaczy się." Powiedzcie, czy to nie byłoby wspaniałe? Niestety, wszystkie go znamy aż za dobrze, by móc coś takiego zrealizować...
Dnia następnego obudziłyśmy się pośród opadów śniegu. Sypało od rana do wieczora bez najmniejszej przerwy. Martyna uznała, że wywiad z Berem sobie tym razem daruje, albowiem ten człowiek ją przeraża. Z tej okazji został nam czas na przejrzenie i wysłanie zdjęć, a także na obejrzenie miasta. Połaziłyśmy po centrum, po rynku, po sklepach. Obaczyłyśmy z zewnątrz katedrę. Zaszłyśmy do hotelu Puijonsarvi, dowiadywać się o godzinę koncertu Mattiego Nykänena. W drodze powrotnej natknęłyśmy się na Wł.Sz. - akurat w momencie, gdy rozmawiałyśmy o tym, że mamy nadzieję, że go nigdzie nie spotkamy -_-' Co za straszny człowiek. Chciałyśmy iść do Koti Pizza, ale trochę za daleko była, toteż udałyśmy się do restauracji Amarillo, która okazała się być restauracją meksykańską z bardzo dobrym jedzonkiem. W oczekiwaniu na zamówione żarcie poczytałam Martynie artykuł o Ahonenach ze świeżo zakupionego magazynu "Rodzina". (Czasami w sklepie rozglądam się po okładkach czasopism kolorowych i wypatruję właśnie czegoś związanego z Janne.) Artykuł miał 5 stron i skończyłam go, zanim jedzenie przyszło -_-' Ale warto było poczekać, mimo wszystko. Kiedy jadłyśmy, podchodzi do mnie tymczasem jakaś rodzinka i się wita. Patrzę, a to moja znajoma z pracy - która, jak mi powiedziała później Martyna, siedziała cały czas przy stoliku po drugiej stronie barierki - która przedstawia mi męża i mówi, że to dziennikarz z Iltalehti. Oto bowiem opowiedziała mu historię mojego życia, a konkretnie zainteresowania skokami (o tym wiedzą wszyscy w pracy), on zaś uznał, że jest to świetny materiał na reportaż i że chciałby ze mną porozmawiać, a potem napisać. Loooool. Iltalehti nie jest może gazetą najwyższych lotów, ale i tak o kilka poziomów przebija Fakt czy Super Express. Oczami wyobraźni już widziałam siebie na tej samej stronie co Janne Happonen *hahaha* Innymi słowy, w dalszym ciągu robię w Suomi furorę. Z rozmowy ostatecznie nic nie wyszło, ale pan wziął mój numer, więc może jeszcze zadzwoni, hłe hłe.
Potem wpadłyśmy tylko na chwilę do domu i zaraz poleciałyśmy na skocznię, bo pora była po temu stosowna. Śnieg cały czas padał, mroźno było cały czas, ale wciąż nie wiało. W międzyczasie jacyś dziennikarze (Przegląd Sportowy?) chcieli zrobić wywiad z Hannu i byliby wdzięczni za moją pomoc, ale jak przyszło co do czego, to Hannu podobno się nie zgodził. Osobiście się nie dziwię po tych bzdurach, jakie Przegląd wypisywał o nim jeszcze w lutym, do których musiałam się stosunkować i komentować w internecie. No a potem zaczęła się kwalifikacja i konkurs. Tym razem to już w ogóle nie robiłam zdjęć, tylko w tym czasie, kiedy Martynie zamarzł aparat i musiała iść go ogrzać. Tym razem było trochę więcej zarówno dziennikarzy, jak i kibiców. David tym razem dostał się do konkursu, ale awans do drugiej serii przegrał o 0,1 punktu!!!!!!!!!! Pan komentator poinformował, że w poniedziałek David skakał w butach... Mattiego. Looooool. Ale czemu mnie to zupełnie nie zdziwiło? Przecież to David, Parkiet Dębowy, który podczas zawodów w Zakopanem skakał w numerze startowym z dnia poprzedniego i został zdyskwalifikowany, choć wygrał kwalifikację! Co za człowiek... W każdym razie mocno mnie dziwi jego tak słaba postawa na Puijo, która jest przecież dla niego znaną skocznią. Chyba że coś go mocno rozpraszało... Ech.
No ale dość o Davidzie, skoro konkurs wtorkowy był popisem mojego innego ulubieńca. Kiedy Janne Ahonen prowadził po pierwszej serii, panowało ogólne przekonanie, że to jakiś zbieg okoliczności. No okej, warunki były sprzyjające, bo padał śnieg, najazd był kiepski, a prędkości niskie - taką pogodę Janne lubi, a inni nie mają szans. Ja osobiście uznałam, że to okrutne: dawać mi taką nadzieję... Oczywiście, to jest Janne, dla którego prowadzenie po I serii jest atutem, który potrafi wykorzystywać. Ale na Puijo?????? Nie, w to nawet ja nie śmiałam wierzyć. Tymczasem Janne Ahonen wygrał konkurs Pucharu Świata na Puijo, co nie zdarzyło się nigdy wcześniej. Byłam nieledwie w szoku, ale wrzeszczałam z radości. Myślę, że sam Janne był w szoku, choć nie wrzeszczał, za to szczerzył się od ucha do ucha. I wcale się nie dziwię. Nie dość, że wygrał na skoczni, której nie znosi, to jeszcze pokonał rywali o 10 punktów. To się liczy i robi wrażenie. Oczywiście, w drugiej serii podniesiono rozbieg - prędkości i odległości wzrosły, co automatycznie spowodowało u mnie przyrost czarnych myśli. I rzeczywiście, Schlieri z czternastego po I serii wskoczył na czwarte. Arrrrgh. Ale jednak nie na podium, bo na tym znaleźli się Anders Bardal i Tom Hilde :))) Prawie najlepsze podium tego sezonu - najlepsze było to z Harrachova, gdzie Janne miał po bokach Toma i Andersika :) W każdym razie Janne szedł na dekorację w pełni wyszczerzony, a ja stałam rozpromieniona pod podium, już nawet zdjęć nie robiłam, ale za to filmik nagrałam :D Havu zajął tym razem miejsce piąte i ponownie był Man of the Day. Nagrody wręczał Matti Nykänen, czym publiczność była bardzo uszczęśliwiona - jak mi później powiedziała pani w taksówce: Matti mimo wszystko jest kimś na kształt ulubieńca Finów ;)
Generalnie zawody w Kuopio to był piękny triumf naszych: w poniedziałek wygrał Havu, we wtorek Aho, a na podium byli także Andersik, Tom i Bardal. Tylko ten Schlieri się w poniedziałek wepchnął :/ We wtorek czułam, że mam ochotę upić się ze szczęścia, a tak po prawdzie już byłam niemal pijana szczęściem - niestety, podczas konferencji poróżniłyśmy się z Caroli, co bardzo skutecznie pozbawiło mnie całej radości. Jest mi bardzo przykro, że Caroli nie spełniła jednej mojej prośby - i choć nigdy nie podejrzewam nikogo o coś takiego, mam wrażenie, że zrobiła to złośliwie. Wiedziała przecież, jak bardzo mi zależy. Przykre, że tak łatwo można "zapomnieć" o przyjaźni, mając wymówki...
Na konferencji udało mi się jednak nawet raz uśmiechnąć, a było to w momencie, gdy pan prowadzący zadał Janne ostatnie pytanie: Czy wybiera się na koncert Mattiego Nykänena, bo te wszystkie młode panie (tutaj wskazał na nasz pierwszy rząd) się wybierają? Janne potoczył przerażonym wzrokiem po naszym pierwszym rzędzie i odparł, że nie, bo zaraz wraca do domu, do Lahti. Warto było tam być i widzieć to jego spojrzenie :D
Na sam koncert zupełnie odechciało mi się iść, ale jednak poszłam - bo przecież planowałam od dawna. Tym razem niestety nie było tak fajnie jak rok temu. Większość skoczków mieszkała w Savonii, a Puijonsarvi jest w centrum :( Z zagraniczniaków zjawili się tylko Noriaki Kasai i Taku Takeuchi, Koti, Dieter Thoma i jacyś tam serwismeni i terapeuci. Nie było Norwegów, nie było Francuzów :( Nie było Słoweńców ani Austriaków :( Ani Rosjan, ale ich nie było w ogóle. Byli natomiast Finowie, których oglądanie stało się dla Martyny i dla mnie główną atrakcją: oczywiście Havu, Matti, Juszka, Peksi, Kantee i Vellu. Havu przybył z jakąś panną, która w wielkim przybliżeniu wyglądała na jego dziewczynę. O ile nie była jego siostrą... Ale doszłyśmy do wniosku, że na pewno zarwał ją na poniedziałkowe zwycięstwo i że na pewno w ogóle nie wie, jak ona ma na imię, bo cały czas rozmawiają o nim. Matti też przybył z dziewczyną i jestem prawie pewna, że to ta sama panna, z którą był w 2006 w Planicy. Pamięć do twarzy mam zerową, ale mam zdjęcia :] Juszka też obłapiał jakąś pannę, zwłaszcza kiedy nie mógł już ustać na nogach. Peksi mignął mi tylko na początku, a potem zniknął. Ville był trzeźwy i rzeczowy - przynajmniej jeszcze o trzeciej. Vellu obłapiały chyba cztery panny, a on cierpliwie się na to godził. Czas płynął, płynęło coraz więcej piwa. Havu stał w otoczeniu wielbicieli, a także Japończyków i nawet udało mu się wylać na siebie piwo Kasaia, kiedy usiłował mu zdjąć czapkę -_-' W porównaniu do Mattiego i Juszki, sprawiał wrażenie w pełni trzeźwego. Juszka był do tego stopnia nawalony, że nie był w stanie trafić w krzesło i kilka razy wylądował gdzieś obok. Wieszał się także na Mattim i chyba miał wielką ochotę go całować, ale Matti był jeszcze na tyle trzeźwy, że dał mu po gębie. Tylko że zaraz potem powiesił się na jakimś facecie przy barze i zaczął jemu czule patrzeć w twarz, aż go dziewczyna musiała odciągać. Na nogach trzymał się dość mizernie, ale jak go po jakimś czasie zobaczyłyśmy z kolejną szklanicą piwa, był już mocno ożywiony. Same wypiłyśmy trzy drinki, a także wysłuchałyśmy koncertu Mattiego N.. Znam coraz więcej jego kawałków *ok* ale i tak wciąż najbardziej robi mi "Moottoritie on kuuma", choć przyznam, że utwór "Daj mi swój seks, a ja ci dam swój", także przypadł mi do gustu. *hahaha*
Jak napisałam, posiedziałyśmy tam do 3 i upewniłyśmy, że żadni znajomi już nie przyjdą :( Buuu! Wiedziałam, że nie zobaczę tańczących ze sobą Manu i Davida :((( Wszystko, co najlepsze, zawsze mnie omija :( Poszłyśmy do rynku po taksówkę, zbliżamy się do jednej, a od drugiej strony zbliżają się Japończycy, którzy zaszli byli do jakiegoś McDonald'sa (czy my mamy w Kuopio całodobowe McDonald'sy???), więc pytam z miejsca, czy oni też do Savonii. Pojechaliśmy we czwórkę, a oni zapłacili - jacy mili ludzie. Potem poszłyśmy spać. Na szczęście Martyna jechała pociągiem o 11.20, a ja do pracy już wcześniej zaplanowałam iść na popołudnie. Po dwóch latach postanowiłam wziąć sobie następny dzień wolny i spać odpowiednio długo.
Tak wyglądały tegoroczne zawody fińskie w moim wykonaniu. Jak zawsze, miały swoje plusy i minusy - ale mimo wszystko to jest Finlandia. Lahti będzie znów za rok, a Puijo... Puijo on paras :)
Dodatek
Zapomniałam napisać - a nie daruję sobie - jakie cyrki odstawiali Polacy na zawodach. W Lahti zaczepiali Martynę i mnie na skoczni, zaś w Kuopio poszli jeszcze dalej. Stoimy sobie na trybunie mediów, konkurs trwa w najlepsze, a tu nagle przemyka się jakiś chłop i włazi do nas. Na pierwszy rzut oka było widać, że nieupoważniony. Wszystko byłoby okej, gdyby poszedł sobie gdzieś na tyły i nie rzucał się w oczy - przecież mnie samej zdarzało się wejść gdzieś, gdzie mi teoretycznie nie było wolno (na przykład COS w Zakopcu) - ale on stanął zaraz na przedzie i skutecznie nam wszystko zasłaniał. Wielkie chłopisko i ma gdzieś, że przeszkadza. Zwróciłam mu uwagę, że to sektor prasowy, to bezczelnie odparł, że wolno mu tu być - co ciekawsze, zaraz dołączył do niego kolega. I stali we dwóch przed nami. Spytałam, czy pójdą sami czy mam iść po porządkowych. Nic sobie z tego nie zrobili, a że chamstwa nie zniesę, rzeczywiście poszłam po ochronę i dwaj panowie zostali wyproszeni - choć szło im wyjątkowo opornie, a na odchodnym pan rzucił mi jakiegoś bluzga, którego (na szczęście) nie dosłyszałam. Nie pozostałam w każdym razie dłużna i zawołałam za nim, że to tylko Polacy potrafią zachowywać się na skokach jak ostatnie chamidła... Dobrze, że w Finlandii Polaków jest na skokach stosunkowo najmniej :)
[ WSPOMNIENIE 23 ][GALERIA][ WSPOMNIENIE 25 ]