KILKA LAT PÓźNIEJ...
wspomnienia

- JAK TO DOKŁADNIE BYŁO -
znów z KUOPIO
© CLIO IX 2007 Kuopio
WSPOMNIENIE 19

      Lato 2007 - Suomi

Może się Wam to wydawać idiotyzmem, ale lato musiałam zaplanować już w styczniu -_-' Po prostu podówczas zgłaszamy w pracy letnie plany urlopowe, które później są analizowane, dopracowywane i ostatecznie przyznawane, jeśli nie ma zastrzeżeń. Jeszcze więc w styczniu dzwoniłam do Janne Marvaili z pytaniem, czy program Veikkaus Tour pozostaje mniej więcej w takich ramach jak wcześniej. Janne z pewnością był równie zdziwiony co Wy, ale wytłumaczyłam się właśnie koniecznością szczegółowych planów na okres lipiec-sierpień, a to przyjął wyrozumiale - w końcu to Fin.

Lato naprawdę zaczęło się dla mnie pod koniec czerwca, kiedy przyjechała do mnie na trzy tygodnie Sonja. A szerszy zarys pojawił dnia 1.6, w piątek, kiedy wracając z pracy, wzięłam się na odwagę i zadzwoniłam do wszystkich trzech znajomych trenerów fińskich, którzy mają w zwyczaju przywozić swoich podopiecznych na letnie zgrupowania Puijo: Miki, Pekki i oczywiście Tommiczka. Miałam lekkiego stresa, ponieważ nie lubię dzwonić po ludziach i jeszcze czegoś od nich chcieć. Zaczęłam od Tommiczka i on uraczył mnie radosną wiadomością, że już po weekendzie na Puijo wpadają Finowie - na ultrakrótkie zgrupowanie wtorek-czwartek. (I jaka szkoda, że akurat we wtorek obudziłam się w stanie, który uniemożliwiał mi pójście do pracy, na dyżur i na skocznię, i trzy dni przeleżałam w łóżku pod pierzyną - przeziębienie podczas upału, wierzcie mi, tylko ja jestem do tego zdolna...) Później chyba zadzwoniłam do Pekki, który z miejsca poinformował mnie, że jest w Courchevel, gdzie właśnie zaczęli zgrupowanie, a po Juhannusie przyjeżdżają do Kuopio na dwa i pół tygodnia :> Na koniec zadzwoniłam do Miki, który powiedział, że akurat coś tam gdzieś tam ze swoim synem, więc szybko wypytałam na okoliczność lata, a wieści Miki pomyślne nie były :/ Norwegowie mieli się na Puijo pojawić zaledwie na kilka dni w początkach lipca, ponieważ aktualnie proces treningowy Norów skupia się wokół Lillehammer, która to skocznia doczekała nowego igelitu. Nory przyjechałyby nawet na dłużej, ale akurat w Kuopio odbywał się jakiś festiwal czy coś i hotele były pełne. Dowiedziałam się więc, że Norwegów nie będzie na Veikkaus Tour, a to wielka szkoda, bo zawsze wcześniej byli... :( A przy okazji zahaczyłam o Puijo, gdzie minął mnie jakiś facet, który wyglądał w sumie jak Kojo i prowadził z sobą jakiegoś wyrostka :/ Ale do dziś nie wiem, czy to był on, lol...

Sonja szykowała się na przyjazd do mnie jakoś w lipcu, a zwłaszcza na jedyny i niepowtarzalny Veikkaus Tour, ale gdy doniosłam jej o takich drastycznych zmianach, zdecydowała się przyjechać 26 czerwca :D Jak wiadomo, Sonja jest fanką Norwegów, a także, niejako przy okazji, Francuzów :> Pewnym utrudnieniem był fakt, że ja wciąż chodziłam do pracy (i miałam chodzić jeszcze przez miesiąc), ale Sonja na szczęście potrafiła o siebie zadbać, dnie spędzała na Puijo albo na kanapie Elken z książką i była zadowolona. A spod Puijo donosiła mi o ważnych wydarzeniach :> W piątek poszłyśmy świętować jej przyjazd (a także moją wypłatę) do Savonii na drinku - i z nadzieją, że wpadniemy może na "kogoś znajomego". Siedzimy więc sobie, sączymy drineczki z wisienką, ale znajomych ani widu, ani słychu. Vinc (zmolestowany przeze mnie) przysłał sms-a, że owszem, są w Kuopio na obozie - więc zadzwoniłam do Pekki, a on mnie poinformował, że w kurorcie Rauhalahti... 5 km od centrum i 7 od Puijo, ech... :/ A zawsze mieszkali w Savonii, buu. Tym samym upadł nasz wspaniały a przemyślny plan zwabienia Francuzików do mnie na wspólne oglądanie Star Wars, o czym za chwilę. Pekka został wszakże wybadany na okoliczność treningów na Puijo i widziałyśmy już, że dnia następnego, w sobotę, będą przed 10 - miałyśmy więc jakiś punkt zaczepienia :) (Przy tej okazji warto dodać, że kiedy za jakiś czas - zresztą PO obejrzeniu Epizodu III - poszłyśmy na drinka ponownie do Savonii, natknęłyśmy się zupełnie znienacka na... Risto Jussilainena :| Co robił w Savonii, nie wiemy do dziś, albowiem pani z recepcji powiedziała, że żadni skoczkowie u niej oficjalnie nie zamieszkują - Risto tymczasem minął nas, poszedł do marketu i wrócił potem z zakupami... To był ZONK. Co ciekawe, odbyło się to tak, że siedzimy naprzeciwko siebie z Sonją, Sonja wbija nagle wzrok za coś za moimi plecami, więc myślę, że albo ktoś znajomy, albo jakiś przystojniak. A gdy nas minął, podejrzanie mi wyglądał od tyłu na Risto. A jak się potem obrócił, to był rzeczywiście on. Niezła jestem - zwłaszcza z moją niepamięcią do twarzy...)

Z tymi Star Warsami było tak, że ja jestem wielbicielem, a Sonja jakoś nie widziała ostatnich (=pierwszych) części, więc ustaliłyśmy, że obejrzymy sobie podczas jej pobytu. Umyśliłyśmy też, że zaprosimy znajomych z Francji, a argumentów była masa. Po pierwsze - Star Wars to film znany i lubiany, którego fani (co dziwne) są w 90% mężczyznami :/ Po drugie - mam wypasiony telewizor, plazma 42", stworzony (i kupiony) właśnie celem oglądania takich dzieł. Po trzecie - co można robić przez dwa i pół tygodnia w Kuopio??? Każdy zanudziłby się na śmierć, a tu taka miła rozrywka. Po czwarte - mieli mieszkać w Savonii, a to 200 m od mojego domu... :/ Po piąte - jesteśmy znajomymi. Po szóste - Sonja i ja jesteśmy fajne laski, a kanapa jest wygodna :D Niestety, plany legły w gruzach...

Francuzi przyjechali w składzie: David Lazzaroni, Vincent Descombes Sevoie oraz Emmanuel Chedal - z kadry A, Pekka przywiózł także trzech juniorów (bo kadry B we Francji nie ma): Benjamina Bourqui (19), Nicolasa Mayera (16) i Alexandre'a Mabboux (15). W sobotę ich spotkałyśmy i było miło, bo Vinc się przywitał, a David uśmiechał (do mnie w każdym razie). Manu rzucał ignorujące spojrzenia, zaś młodzież... Uhu, Benji usiłował Sonję podrywać (a przynajmniej ona jest takiego zdania, a ja jakoś nie jestem zdziwiona, bo to przecież Francuz, a w metryczce na stronie FISu ma w rubryce hobby wpisane "randki z dziewczynami" -_-'), a dwaj najmłodsi byli słodcy i nieśmiało się do nas uśmiechali. To się zresztą okazało mieć daleko posunięte skutki, ponieważ Sonja... ugh, nie wiem, czy powinnam to pisać... Otóż Sonja kompletnie straciła głowę dla nieletniego Alexandre'a *boję się* On ma 15 lat!!! Sonja na razie trzyma się w ryzach - ale co będzie, jak przestanie???

Podczas pobytu Sonji doszło też do innego bardzo radosnego wydarzenia, zupełnie nie związanego ze skokami. Choć jak sobie przypomnę Rukę... Oto, nie uwierzycie, w Kuopio z okazji Festiwalu Winnego koncert mieli... Zen Café!!! AAAAA!!! Moja ukochana fińska kapela! A dowiedziałam się o tym znów przypadkiem. Oto któregoś dnia jadę do pracy przed ósmą autobusem, patrzę tępym wzrokiem (jakiego nie powstydziłby się Matti) przed siebie na jakiś afisz i po pięciu minutach dociera do mnie, że czytam "Zen Café". Ucieszyłam się niepomiernie, bo przecież po ostatnim obiecałam sobie, że na następny koncert ZC idę musowo, stoję w pierwszym rzędzie pod sceną i rzucam miłosne spojrzenia mojemu basiście *serduszka* Tak zresztą zrobiłam i to w dodatku z Sonją. Sonja także była pod ogromnym pozytywnym wrażeniem kapeli i bardzo jej się podobało :))) A na koniec - jako drugi bis - zagrali "Todella kaunis", co już w ogóle wysłało mnie do siódmego nieba. WOW!

Później znów powróciłyśmy do tematu skoków, a po weekendzie spotkałyśmy na Puijo Norwegów. Co tu dużo mówić? Trenowali sobie w składzie Anders Jacobsen (który wciąż mnie pamięta i wciąż mówi mi cześć), Bjørn Einar Romøren, Roar Ljøkelsøy, Tom Hilde, Anders Bardal, Sigurd Pettersen, oraz trenerzy: Mika, Jermund Lunder, Geir Ole Berdahl i fizjoł Anssi Örri. Podpatrywałyśmy ich na skakaniu, a także na treningu naziemnym - i powiem Wam, że było to coś, czego nie widziałam nigdy w życiu. Trenowali chyba dwie godzinki. Podnoszenie i podskoki ze sztangą. Skakanie przez płotki. Skakanie bez płotków i ćwiczenie stabilizacji lądowania. Atmosfera była super, wszyscy się dobrze bawili i nawzajem dopingowali. Co prawda cały czas się zastanawiam, czy Mika tam trochę nie bajerował pod publiczkę (ja, Sonja plus kilkoro przypadkowych przechodniów), niemniej jednak byłam pod ogromnym wrażeniem.

Jeśli chodzi o Finów, to ich także uświadczyłyśmy na skoczni, ale na przykład Mattiego ani kawałka nie było, zaś Boski Havu pojawił się tylko raz, odbył mistrzowską rozgrzewkę - po czym zniknął :/ Chciałyśmy dla picu poprosić go z uwielbieniem w oczach o autograf, głównie po to, by zobaczyć jego minę, ale zdążył się zmyć, choć wcześniej zdążyłam mu zrobić kilka zdjęć a'la paparazzi z dachu, na którym się opalałyśmy. Finów - właściwie w całym składzie - spotkała Sonja we środę 4.7. Finowie byli także z Mattim (który według Sonji nie doczekał się transportu od kolegów i wrócił do domu na piechotę) oraz Havu, który - uwaga - przyjechał na takim motorze, że Sonji szczęka opadła i właściwie była posikana. Generalnie byłyśmy zdania, że on jakąś motorynką jeździ, a tu motór z prawdziwego zdarzenia :/ Bardzo żałujemy, że Sonja nie dała rady zrobić zdjęć maszyny, bo zajęta była właśnie molestowaniem Miki o wywiady z Andersikiem i Sigurdem, aż on wreszcie się zgodził -_-' na późne popołudnie i w Rauhalahti, kiedy już byłam po pracy.

To był piękny dzień - jeden z najcieplejszych dni tego lata, a na pewno najcieplejszy minionego lipca, kiedy to średnia temperatura wyniosła koło 15 stopni, a lało tak przez 2/3 miesiąca. Niestety, lato w Finlandii było udane przez trzy tygodnie: pierwszy tydzień czerwca (kiedy korzystając z upału, poszłam się opalać na Puijo i zmarzłam na zimnym wietrze do tego stopnia, że się przeziębiłam, o czym zostało napisane), pierwszy tydzień lipca oraz pierwszy tydzień sierpnia (to był prawdziwy upał i bez deszczu). W każdym razie na wywiad założyłam moją nową sukienkę (i jak do tej pory był to jedyny raz), a to o czymś świadczy, i udałyśmy się do Rauhalahti. Jak napisałam, jest to obszar wypoczynkowy w południowej części Kuopio - znajduje się tam hotel, kąpielisko, kemping, domki, różne obiekty sportowe, a także sauna dymna :> [Którejś letniej nocy pod nasze wariatkowo zajechał autokar, z którego wysypała się rosyjska wycieczka w przekonaniu, że to właśnie Hotel Rauhalahti. Cóż, to chyba dobrze świadczy o naszym szpitalu...] Tam zamieszkiwali Norwegowie i Francuzi, a piękne tereny dawały im możliwość zajęcia się sobą (w sensie: nie sobą nawzajem) (chociaż... co kto lubi) - pogrania w siatkę, popływania i innych tego typu przyjemności. Wywiady chciałyśmy zrobić dwa, ale ostatecznie Anders z Sigurdem zjawili się razem i też było fajnie. Wywiad jest oczywiście do przeczytania na SNC, aczkolwiek w wersji oficjalnej brakuje pewnej istotnej części, co do której wahałam się całe dwa dni, czy zamieścić...

Pamiętacie, co pisałam w poprzednim wspominku: że zaczęłam mieć urojenia nt. Andersa, a zwłaszcza związku wyżej wspomnianego z pewnym szefem medialnym norweskiej ekipy. Męczyło mnie to do tego stopnia (psychiatro, lecz się sam), że postanowiłam sobie, że dowiem się, jak to z tym Andersikiem naprawdę jest, ponieważ kto jak to, ale on... Khem, konkrety, Clio! Sonja była cokolwiek przerażona, ale nie mogła mnie powstrzymać. Kiedy więc przerobiliśmy temat popularności, wiedziała, co się święci...

Clio: Jesteś popularny wśród dziewcząt, jesteś popularny wśród chłopców, a nawet w środowiskach gejowskich, które spekulują, czy nie jesteś gejem. (Okej, to było trochę zmyślone... Nie obracam się w środowiskach gejowskich, a w internecie znalazłam tylko jedną krótką dyskusję na temat Andersowej orientacji - ale cel uświęca środki ;>)
Anders: Jaaaaaaa?????????????
(Sigurd wybuchnął w tym momencie rechotem i śmiał się potem cały czas)
Clio: Tak, ty. Nie jesteś? (<--- Clio nie pozostawiła niczego przypadkowi)
Anders: (śmiejąc się) Nie, nie jestem.
Clio: (w ramach tłumaczenia) Wiesz, zawsze tak jest, kiedy miły chłopak zaczyna wygrywać i staje się sławny...
Anders: (wciąż się śmiejąc) To znaczy, że jest gejem??
Clio: Nie!!!
Anders: Interesują mnie dziewczyny. One są lepszym gatunkiem.

Widzicie, to nie jest kwestia mojej szalonej odwagi, ale przede wszystkim wyczucia, kogo można o coś takiego zapytać, a kogo nie. Śmialiśmy się z tego wszystkiego jak głupki - tak jak przypuszczałam. Reakcja Andersa wyglądała w każdym razie na tak szczerą i naturalną, że chyba nie można mieć więcej wątpliwości, ech... Co było ciekawe, dwa dni później w mediach (polskich!) pojawiło się info na temat rzekomej dziewczyny Andersa. Nieco nas to wbiło z Sonją w łóżko, a to z kilku powodów. Nic nam nie powiedział, jakoby miał dziewczynę, a przecież to by był koronny argument przeciw gejostwu. W żadnych mediach - norweskich! - NIC nie było na ten temat, więc skąd nagle PAP z tym wyskoczył? No i co to za zbieg okoliczności, że akurat wtedy... Doszłyśmy z Sonją do zgodnego wniosku, że zaraz po wywiadzie Anders złapał telefon, zadzwonił w panice do Jørgena, opowiedział, że polskie media podejrzewają go o gejostwo, i żeby Jørgen coś zrobił, zwłaszcza że jest rzecznikiem prasowym ekipy. No to Jørgen zadzwonił zaraz do jakiegoś norweskiego brukowca i "wyjawił" naprędce skleconą historyjkę o wielkiej miłości Andersa, a że nie chciało mu się nazwiska wymyślać, dał jej tak samo: Jacobsen. Po jakimś czasie Sonja dokopała się do tego artykułu w jakimś norweskim magazynie - jeszcze niższych lotów niż VG. A jeszcze w maju Anders twierdził, że nikogo nie ma i jest single... I sami powiedzcie: czy Wam się to nie wydaje podejrzane?

Po wywiadzie z chłopakami (na który złożyła się także przejmująca opowieść o goglach, przy której Anders rozchichotał się tak, że ledwo mówił i niemal się popłakał) zadzwoniłyśmy do Miki z pytaniem, czy dałoby się pogadać z jego asystentami: Geirem Ole i męskim Jermundem. Mika oddzwonił dokładnie wtedy, gdy już miałyśmy iść - i trenerzy pojawili się po jakiejś godzinie. Jermund Lunder przyszedł w białych mokasynach w kwiatki -_-' i to był hit tego tygodnia. Obaj panowie siedzieli w okularach przeciwsłonecznych - podobnie zresztą jak Anders - a mnie dopiero po fakcie przyszło do głowy, że powinnam była poprosić ich wszystkich o zdjęcie, zwłaszcza że siedzieli tyłem do słońca... Bo to nie jest jednak wg mnie oznaka dobrego wychowania. W każdym razie podczas wywiadu zawalił się świat, kiedy Jermund na niezobowiązujące pytanie o rodzinę odpowiedział, że ma partnerkę i 18-miesięcznego syna. Przyznam szczerze, że lekko mnie zatkało, ale nic nie dałam po sobie poznać, podobnie jak Sonja, która była w szoku. Jakoś się nam udało dokończyć wywiad, na ukojenie krwawiącego serca Sonji pojawił się Anssi - i "pojawił" się jest zupełnie akuratnym określeniem, ponieważ go nie było i nagle był: stanął sobie za trenerami, kiwnięciem głowy przywitał z nami i nie przeszkadzał - a potem wróciłyśmy do domu. Biedna Sonja... Okazało się, że baba (?), z którą Jermund jest na jednym zdjęciu i którą Sonja podejrzewała od początku, to właśnie owa partnerka Jermunda. Cóż, jak się tak przyjrzeć uważniej, można mieć wątpliwości co do owej osoby, i ostatecznie stanęło na tym, że to tranwestyta, w dodatku z 10 lat starszy od Jermunda, a Jermund wstydu nie ma, skoro spłodził z nim dziecko. No cóż, przynajmniej jeden skreślony z listy... Jeszcze ich sporo zostało: Alexandre, męski J.J. - co do którego nagle Sonja stwierdziła, że była głupia podczas Nordica, że przed nim uciekała, a to przecież idealna partia i w ogóle wspaniały okaz mężczyzny :> No ale piszę te słowa właśnie dzień po ożenku Jakuba, kiedy to serce Sonji zostało po raz kolejny złamane... :/ Na koniec wywiadu znów było wesoło, bo Jermund zapytał niezobowiązująco, jak długo zostajemy w Kuopio, na co ja zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że tu mieszkam, a Jermund szalenie się zdziwił i zawołał: "Nie wiedziałem!" Lol, skąd miał niby wiedzieć??? Faceci mnie czasem zaskakują...

Później dni toczyły się swoim torem: ja chodziłam do pracy, łaziłyśmy na Puijo, w międzyczasie odwiedziły nas znajome z Poznania, więc było nas 4 zwariowane fanki skoków, pogoda się pogorszyła (temperatura poniżej 15 stopni, chmury, wiatr, słońca brak), a skoczkowie wyjechali :( Nie zdążyłam się z Francuzami pożegnać, a planowany wywiad z juniorami nie doszedł do skutku, bo Pekka coś namieszał :/ A mnie się potem śnił ten David, buuu... :((( Co mi przypomina, jak to któregoś dnia po treningu rozmawiam z Pekką, a tu zajeżdża auto Francuzów - a kto za kierownicą? David - jeszcze z łokciem na oknie. Napiszę obiektywnie, co o tym sądzę. Parking pod szatnią na Puijo ma może 20x20 m. Można z jednego końca zawołać na drugi, jak się czegoś chce. Ale David akurat wtedy, akurat będąc kierowcą auta, miał sprawę tak ważną, że musiał zajechać autem te 2 metry od nas i pytać trenera. Z łokciem na oknie. Zastanawiałyśmy się, czy on w ogóle ma prawo jazdy... Vincuś w każdym razie siedział z tyłu z markotną miną. A juniorzy entuzjastycznie machali Hani i Asi, przejeżdżając obok - choć to akurat było innego dnia. Ech, ci Francuzi...

Czas mijał szybko, 16.7. Sonja pojechała, ja zostałam sama, ale za sprawą Pottera miałam zajęcie, zaś 27.7. przyjeżdżała Elken celem Veikkaus Tour i w ogóle. 27. lipca był bardzo ważnym dniem, ponieważ właśnie wtedy zaczynałam zasłużony, a wielce wyczekiwany, ponad pięciotygodniowy urlop :))))) O 12:45 jechałam taksówką do domu, skąd zabierałam się z bagażem na pociąg do Lahti, który było 13:50. W Lahti byłam o 16:58, zaś dwie minuty później z Helsinek przyjeżdżała Elken :D I tak zaczyna się druga część letniej przygody, której wstępny program do wglądu tutaj.

Pierwotnie w Veikkaus Tour miały więc uczestniczyć także Sonja oraz Martyna (znajoma z SNC), jednak Sonja - jak zostało wspomniane - zmieniła plany, zaś Martyna, także fanka Norów, wybrała wycieczkę do Norowa zamiast do Finlandii. Wystąpiłyśmy więc w stałym składzie - Elken i ja - i też było fajnie. Spotkanie w Lahti było bardzo radosne i zaraz udałyśmy na miejsce wskazane czyli do Mukkuli. Najpierw musiałyśmy dojść na przystanek autobusowy na rynku, idziemy więc swoim tempem, bo Elken z bagażem, mijamy hotelik-burdelik Musta Kissa... i widzimy, jak 50 m przed nami autobus odjeżdża z przystanku :/ A następny za pół godziny :/ Zrobiłam jedyną rzecz, jaka mogła mi przyjść do głowy, a mianowicie machnęłam... i autobus się zatrzymał -_-' Miła pani kierowca kazała nam szybko wsiadać i nie marudzić, bo ona nie może stać na środku ulicy :D (Nawiasem mówiąc, było w tym samym miejscu, skąd w marcu podbierali nas autokarem Niemcy i Norwegowie na podróż do Kuopio - a więc miejsce znajome :D) Dojechałyśmy do Mukkuli, a tam kolejny przejaw fińskiej życzliwości - kiedy rezerwowałam pokój, pan pytał o porę przyjazdu i poinformował, że gdyby było zamknięte, mam sobie wejść do środka przy pomocy kodu i zabrać klucz z kontuaru recepcji. Prawda, że brzmi jak science-fiction? Ale w Finlandii naprawdę ufają ludziom... Mukkula składa się z budynku głównego, z recepcją właśnie, oraz budynków pobocznych i my miałyśmy pokoik w takim budynku bocznym, jeszcze innym niż rok wcześniej - latem zaś najwidoczniej mają ograniczoną pracę personelu. Weszłam więc do środka przy pomocy kodu, zabrałam klucz i udałyśmy się... do bramy :D Nawiasem mówiąc był to dokładnie ten sam pokoik, w którym nocowałam w styczniu 2002, kiedy pozostałam w Lahti bez noclegu podczas Mistrzostw Finlandii... Ach, jakaż podróż sentymentalna! Pokoik był większy od klitki, jaką miałyśmy z Elken rok wcześniej, i mogłyśmy się w nim mijać, nie ocierając się o siebie. Jee! Aczkolwiek wcześniej trochę się nam pomyliło... Na kluczu napisane było "Pokój numer 2". Na drzwiach wejściowych napisane było: Pokoje 1-3, więc tam weszłyśmy, po schodkach na górę, tam pełno butów, ciuchów i w ogóle ktoś bytuje, a jakaś pani gotowała na kuchence, ale spoko. Uparcie usiłowałam dostać się do pokoju numer 2, ale klucz równie uparcie nie chciał pasować. W końcu wyżej wspomniana pani przydreptała i pyta z typowym fińskim spokojem, czy mamy jakiś problem, więc opowiedziałyśmy - i zgodnie z zaświtałą w moim umyśle myślą, nasz pokój był od drugiej strony budynku. Hłe hłe. Przeprosiłyśmy panią, wytoczyłyśmy się z bagażem Elken z powrotem na dwór i już trafiłyśmy na miejsce.

Zostawiłyśmy bagaż, ja zjadłam kanapki z podróży Elken, bo byłam bez obiadu, umówiłyśmy się telefonicznie z Janne Väätäinenem na wywiad w Kuopio przed konkursem, po czym udałyśmy na skocznię, a wiozła nas znajoma pani kierowca. W drodze z rynku na Salpausselkę wpadłyśmy na Jarkko Saapunkiego, który nawet powiedział nam cześć, choć jednocześnie patrzył tym swoim spojrzeniem wiecznego paranoika :> Na Salpausselce połaziłyśmy w tę i we wtę, nikogo znajomego więcej nie uświadczyłyśmy, choć wypatrywałyśmy, pokontemplowałyśmy brak basenu na K116 oraz budowę na reszcie stadionu, poszłyśmy na małe skocznie, gdzie Elken zrobiła sobie sesję na progu, a także dziwowałyśmy tablicy z napisem: Skocznie jedynie dla użytku skoczków - bo słowo skocznia napisane było z błędem, lol. Potem wróciłyśmy do centrum (wielkie mi halo, skoro Salpausselkä jest o 15 minut od rynku) i tradycyjnie udałyśmy na kolację do ROSSO :> A potem wróciłyśmy do Mukkuli, zaś wiozła nas ponownie znajoma pani. Jee! Noc upłynęła pod znakiem gorąca i duszenia się, bo choć pokój był stosunkowo duży, wymiany powietrza nie miał żadnej, więc co chwilę się budziłam - a Elken była pewna, że śni mi się jakiś ostry seks, skoro tak się rzucam na łóżku -_-'

W sobotę był konkurs, na który znów trzeba było się zerwać wcześnie rano :/ Tym razem byłyśmy zdeterminowane, by się nie spóźnić na autobus ani nie dać mu przyjechać wcześniej. Zostawiłyśmy bagaż na dworcu, poszłyśmy tą samą drogą mimo Wzgórza Radiowego, a tym razem na szczęście nie padało. Do czasu. Pisałam już, że lato tego roku było raczej kiepskie, a lipiec był najbardziej - i to wyczuwalnie - deszczowym miesiącem roku :/ Podczas serii próbnej zaczęło padać, więc najpierw się ścisnęłyśmy pod parasolem, ale potem zaczęło lać i nawet przerwali skakanie, więc się schowałyśmy pod wyciągiem. Potem Elken odmówiła mi służenia parasolem, stałam więc na deszczu i robiłam zdjęcia, gdy ponownie zaczęli skakać. W sumie w ciągu trzech serii skoków mieliśmy chyba ze trzy ulewy, a także słońce, więc jakoś udało mi się nawet wyschnąć.

Tłumy były jeszcze bardziej dzikie niż rok wcześniej i jeszcze bardziej międzynarodowe, bo pojawili się na przykład jeszcze jacyś fani z Polski (mieszane towarzystwo: fanka Mattiego i jej zazdrosny facet, hłe hłe). Część ludków brała autografy, część robiła sobie zdjęcia, część była rodziną zawodników (na przykład Kaia Kovaljeffa), a jakaś zagraniczna panna dawała chłopakom prezenty - najbardziej obłowił się Juha-Matti Ruuskanen, który dostał całą reklamówkę podarków. Elken wpadło w oko jakieś dziecko, które było chyba najmłodszym uczestnikiem konkursu *krzyk* Z kim ja się zadaję??? Choć nie ukrywam, że i mnie spodobał się jakiś z wyglądu trzynastolatek, mmm...

Największym szokiem była nieobecność Janne Ahonena, który trąbił wcześniej, że jest w życiowej formie, więc napaliłam się na jego zwycięstwa. Buuu! Największą niespodzianką - dyskwalifikacja Boskiego Havu za start w czasie niedozwolonym. Konkurs wygrał Kalle Keituri, a za nim byli wyżej wspominany Kai Kovaljeff oraz Arttu Lappi. Vellu po pierwszej serii był drugi, ale w drugiej spadł poza podium i chyba z żalu nie pojawił się na dekoracji, podobnie zresztą jak piąty Jouni Kaitainen, kombinator. Dopiero szósty był Harri Olli, który na dekorację przybiegł nie wiadomo skąd, wzbudzając falę śmiechu, zwłaszcza ze strony Arttu. Arttu w ogóle cały czas się podejrzanie śmiał, jakby się czegoś nawąchał... Cóż. Potem dzikie tłumy się rozeszły, my poszłyśmy do siedziby LHSu molestować kogoś o wyniki konkursu, ponieważ miałyśmy doświadczenie z zeszłego roku i tym razem postanowiłyśmy ludzi przycisnąć. Odniosłyśmy sukces, choć wysyłano nas za jakimś podejrzanym facetem na drugi koniec budynku do centrum wydruków i w ogóle, a przy okazji skorzystałyśmy z toalety i połaziłyśmy po okolicy, przyglądając się tabliczkom na drzwiach. Mamy niejasne wrażenie, że Tommi Nikunen już nie dzieli gabinetu z Janne Marvailą, i to jest bardzo przykre, że taki piękny związek został zniszczony przez ożenek z jakąś żMiią...

Potem udałyśmy się na platformę widokową na wieży K116, skąd zachwycałyśmy się z Lahti z góry, potem zaś na tradycyjny obiad do ROSSO. Jakoś o 16 miałyśmy pociąg do Kuopio, a że był to pendolino, Clio większą część spędziła, robiąc zdjęcia licznikowi prędkości - maksymalna szybkość, z jaką pociąg pędził, wyniosła bodaj 163 km/h. Dlatego też jechałyśmy do Kuopio tylko 3 godziny, co było bardzo fajne :) Ach kochane Kuopio... W niedzielę udałyśmy się na Puijo, na wieżę, jadłyśmy lody i grzałyśmy na słoneczku, a potem na K90 trenowała jakaś nieznana młodzież, mająca za publiczność dość liczną a entuzjastyczną grupę na buli. My zresztą też się zachwycałyśmy, bo jak się stoi przy zeskoku, to się widzi, czuje i słyszy, że oni naprawdę lecą. Odgłosu szybującego skoczka nie da się pomylić z niczym innym, podobnie jak zjeżdżającego po rozbiegu...

W poniedziałek pod wieczór odbył się konkurs, zaś wcześniej - nasz wspaniały wywiad z Vaciakiem. Vaciak był telefonicznie bardzo wywiadowi chętny, choć z Lahti jechał po konkursie prosto do domu i dlatego umówiliśmy się dopiero na Kuopio: na 14 i w Savonii. Wystroiłyśmy się strasznie, ja zadebiutowałam w mojej koszulce Todella kaunis, a Elken w swojej Rakastele mua  (jee!) i poszłyśmy w miejsce wskazane, przy czym ja się znów stresowałam :/ Wywiad odbył się bez przeszkód, a sposób wypowiedzi Vaciaka bardzo przypadł mi do gustu: Vaciak myślał nad odpowiedziami i odpowiadał wyczerpująco. Mówił w swoim tempie, ale nie trzeba było go poganiać ani zadawać pytań pomocniczych (czytaj: wyciągać odpowiedzi).

Wydawać by się mogło, że wywiad to wywiad - a ile się ciekawych rzeczy wydarzyło! Zanim jeszcze Vaciak przyszedł, ni z tego, ni z owego, na recepcji pojawił się i zameldował... Tommiczek, a Elken omal nie zeszła, bo stała obok. Kiedy już wywiad się odbywał, Tommi pomachał do nas i przywitał się, a potem jeszcze wołał do Vaciaka (czy aby na pewno do niego?) numer pokoju :| Ach ten Tommi... Najlepszym natomiast momentem było, gdy poproszony o scharakteryzowanie aktualnej postawy Harriego Olliego, Vaciak powtórzył "Harri Olli" i wydał jakiś stłumiony odgłos, i jakby zastanawiał się, co ma powiedzieć... My nie wytrzymałyśmy i parsknęłyśmy śmiechem. I wszystko chyba było jasne... Mwahahahaha. Choć Vaciak też ma nierówno pod sufitem, bo opowiedział, że nie dość, że za sprawą Tommiczka zaczął grać w golfa, to jeszcze zrywa się wcześnie rano, np. o szóstej, żeby jechać na pole golfowe, zanim jeszcze pójdzie do pracy - to był zresztą ich plan na dzień następny: jedziemy o 6 rano z Tommim i Penttim Kokkonenem do Tahko pograć w golfa. Brak mi słów.

Pod wieczór był konkurs, zaopatrzyłyśmy się w listy startowe, usadowiłyśmy na znajomych miejscach i wkurzałyśmy, gdy ktoś co i rusz wchodził nam na linię fot. Arrrgh! I najczęściej nie byli to kibice, tylko działacze, którzy powinni wiedzieć lepiej! Dzikie tłumy znów dopisały, a przecież znów nie było żadnych reklam... Zdjęcia robiłyśmy tradycyjnie także pod wyciągiem i generalnie było wesoło. Kalle uśmiechał się do nas ślicznie; Joonas pozował Elken (!) do zdjęć, a mnie olewał; Havu chodził krokiem modela i władcy wszechświata, a nas "nie widział"; niektórzy skoczkowie mieli lepszy, inni gorszy dzień. Aho nie pojawił się w ogóle :/ a miałam nadzieję, że da mi powód, by wierzyć w jego superformę: wygra na Puijo... Do Havu przyszła jakaś rodzina czy inni znajomi z psem, którego Boski zaraz zaczął tarmosić, przy czym wyglądał równie nieporadnie jak zawsze -_-'

Konkurs wygrał Olli i to było straszne. Wszyscy przyszli zobaczyć, jak to lokalmatador Janne Happonen miażdży rywali, a tymczasem wygrał jakiś parobek z Północy. Havu przegrał minimalnie, bo o niespełna metr, ale przegrał. Trzeci był tym razem Kalle, który wciąż prowadził w klasyfikacji generalnej cyklu. Olli przyszedł na rozdanie nagród pierwszy i stanął na środku, czekając, aż mu wręczą - po czym chyba dotarło do niego, że będą wywoływać, i się wycofał na bok. Havu zadowolonej miny nie miał, ale w przeciwieństwie do śmiejącego się głupkowato Olliego rzeczywiście wyglądał jak mister universum. Zastanawiam się, który jest większym burakiem, i wciąż nie mogę się zdecydować. Havu przyszedł odstawiony w koszulkę z guzikami i przybrał godną pozę, zaś Olli wystąpił w wyciągniętym dresie i jeszcze bardziej wyciągniętym tiszercie, w którym naprawdę wyglądał jak półgłówek. Co się z tą ekipą porobiło... Na koniec warto wspomnieć, że Olli ostentacyjnie całował się z jakąś panną, najwyraźniej swoją dziewczyną, co było obrzydliwe z tego względu, że wyglądało bardzo sztucznie i na odczepnego. Ble.

Nie był to koniec przygód na Puijo, albowiem już wcześniej Elken umówiła się na po konkursie na wywiad z Ville Kantee, którego nazywamy między sobą Lumpem. Po zawodach kręciłyśmy się więc w "strefie zawodniczej", na próżno wypatrując osławionej maszyny Havu, a także na próżno wypatrując samego Lumpa. Lumpa nazywamy Lumpem, ponieważ momentami tak wygląda, a innymi momentami także się tak zachowuje :> Choć trzeba mu przyznać, że pracowity jest: kiedy nie ma roboty w reprezentacji, działa na Puijo - kręci się po całej skoczni, obsługuje wyciąg, zajmuje się zraszaniem igelitu, sprząta i krzyczy na młodych Francuzów, gdy zbyt się guzdrzą :> Chodzimy więc zdezorientowane, przyglądamy się ludziom - i nagle patrzymy: Lump! Szczęki nam opadły, bo ubrany był w reprezentacyjny strój, włosy przycięte, wszystko ładnie i schludnie. Stał tam jakiś czas i gadał z trenerami, a my go nie poznałyśmy -_-' Wreszcie jak już się wszyscy zaczęli rozchodzić, zagadałyśmy go nieśmiało w sprawie wywiadu. O dziwo, pamiętał, nastawiony był bardzo pozytywnie, zaprosił nas do pomieszczenia serwisu (zresztą tam się wszystko mieści w jednym budynku: obsługa wyciągu, serwis, szatnie, magazyn i garaż) i zaczęliśmy. Tylko cały czas kręcił się tam Jake i patrzył na nas podejrzliwie, jakbyśmy tam mieli jakąś orgię organizować, a on chciał koniecznie brać udział. Wywiad z Ville był naprawdę bardzo okej, ponieważ Lump się w niego zaangażował, szczerze odpowiadał na pytania, rzeczowo i dogłębnie, i był po prostu miły :) Nawet wybaczyłam mu, że w czerwcu 2002 umówił się ze mną (byłby to mój pierwszy w życiu wywiad) i nie przyszedł :> Natomiast podziękowania należą się także Hani, która była autorką większości inteligentnych pytań, ponieważ - jak wspominałam wcześniej - układanie pytań do wywiadów to jest dla mnie mordęga :/ Cóż, nie można być dobrym we wszystkim *hahaha*

Wtorek był dniem paskudnym pod względem pogody (lało, wiało i było +15, jeśli nie mniej) i minął nam na krótkich spacerach po mieście i dłuższych zakupach, na ROSSO i wyprawie do wypożyczalni aut, skąd wróciłyśmy ponownie niebieską, ale tym razem ciemną, Toyotą AYGO. Tym razem udało się nam nie wjechać w zjazd z autostrady, ale przy skręcie koło Puijo nie poszło już tak dobrze, bo kiedy powiedziałam Elken, żeby skręciła w prawo, Elken z całym spokojem skręciła... w lewo. Może ja się już powstrzymam od jakichkolwiek komentarzy na temat fizycznej strony naszego transportu - grunt, że przeżyłyśmy i całe wróciłyśmy do Kuopio kilka dni później. Naprawdę nie ma sensu przytaczać całego tego stresu i w ogóle... Choć zupełnie nie wiem, dlaczego w którymś momencie jazdy zdziwiłam się, że nie ma śniegu. Tak zupełnie serio, zanim dotarło do mnie, że jest lato. Oj potrzebny mi był ten urlop, potrzebny...

We środę wyruszyłyśmy do Vuokatti znaną drogą, tylko w Kajaani musiałyśmy trochę po mieście kluczyć, choć mogłyśmy w sumie jechać od razu drogą na Kuusamo - miałam jednak niejasne (i fałszywe) przeczucie, że druga do Vuokatti odchodzi przed odejściem drogi do Kuusamo. Tak czy owak, trafiłyśmy. Trochę po drodze padało, ale gdy dojechałyśmy do Vuokatin Urheiluopisto, było dość ładnie. Tym razem nie nocowałyśmy po jakimś Sotkamo, tylko załatwiłyśmy nocleg w samym instytucie - czyli tam gdzie zawodnicy, o! Zostawiłyśmy bagaż w pokoiku i pobiegłyśmy na skocznię. Znów musiałyśmy włazić pod tę pieprzoną górę, bo wyciąg oczywiście nie działał, a jakoś nikt nie jechał w tamtę stronę, i znów minęła nas seria próbna. Tłumy były takie, że aż dziw, że znalazłyśmy miejsce na skoczni: tym razem oprócz nas naprawdę tylko dwie osoby. Rozłożyłyśmy się na stanowiskach, darowałyśmy sobie sektor prasowy (a także wcześniejszy plan pytania na recepcji, gdzie jest media center) i wzięłyśmy za spożywanie drugiego śniadania, a panowie z wyciągu i obsługi medycznej mieli z nas polewkę :D

Pogoda dopisała, ponieważ w sumie padało jakiś kwadrans i dokładnie w czasie przerwy. Konkurs toczył się swoim torem, my trzymałyśmy kciuki za Kallem, który od początku był sympatyczny, czego nie da się powiedzieć o Harrim. Robiłyśmy zdjęcia, Joonas znów patrzył z wielkim uczuciem Elken w obiektyw, Elken cyknęła sobie fotkę z Boskim Havu, który nawet nie raczył zdjąć gogli, a także Janne, który się nawet tak jakby trochę uśmiechnął. Jee! Janne zresztą wygrał konkurs, zmiażdżył rywali i było fajne. Daleko za nim na drugim miejscu uplasował się Jussi, a dopiero trzeci był Olli, który spieprzył drugi skok i pożegnał się z wygraną w Veikkaus Tour. Matti zajął wysokie ósme miejsce (wcześniej był 11 i 14) i zagadałyśmy go o wywiad, przypominając, że rok wcześniej był tak miły i się zgodził. Tym razem Matti nastawiony był znacznie mniej entuzjastycznie, kręcił, że nie zna programu dnia, żeby później zadzwonić etc. Nie brzmiało to zachęcająco :/ Entuzjazmu nie wykazał także Kalle, który oświadczył nam, że od razu wyjeżdża i jeszcze dzisiaj udaje się na letni COC. Entuzjazmem tryskał natomiast Janne i z chęcią opowiedział mi, że wręczenie nagród będzie o 15 w wielkiej sali tzn. w głównym budynku Instytutu.

O 15 udałyśmy się więc do wielkiej sali... a tam masa ludu. Jak co roku, we Vuokatti odbywał się Mäkikarnevaali - obóz dla młodych skoczków, na którym starsi działali jako instruktorzy i trenerzy. No i o tej 15ej odbywało się oficjalne otwarcie obozu, połączone z wręczeniem nagród. Co ciekawe, łobuz Keituri pojawił się - widać uznał, że dwie godziny to za mało czasu na wywiad, skoro trzeba się w międzyczasie spakować, wziąć prysznic i coś zjeść :> Pojawił się natomiast z dawna oczekiwany i wytęskniony Janne Marvaila *serduszka* Marvaili nie uświadczyłyśmy ani w Lahti (tam zresztą nie widziałyśmy nikogo), ani w Kuopio, a tutaj się nareszcie pojawił. Ale, uhu, między nim a Tommiczkiem wiało chłodem. Tommi odzywał się do niego półsłówkami i wyraźnie ignorował. Wszystko przez żMiię... Nasz ulubiony szef skoków bardzo się ucieszył na nasz widok i to było miłe :) Po uroczystości złapałam Janne, Jussiego i Kallego na wypowiedzi pokonkursowe. Kalle patrzył z jakąś taką nieśmiałością na mój dyktafon, a ja z kolei - nie wiedzieć czemu! - plątałam się w słowach i nawet Elken, raczej lekko obeznana z fińskim, zdążyła to zauważyć, hehe. Ale ten Kalle ma takie śliczne oczy :) Choć nie wiem, czy to przypadkiem nie kolorowe soczewki, skoro na LGP przyłapałam go w okularach... :/ Jussi na pytanie o samopoczucie odpowiedział, że właśnie zginęła mu komórka :| On sam sprawiał wrażenie bardzo zagubionego, ale jakoś udało się nam ze śmiechem pogadać, także na temat jego nieletniej córki, która już prawie siedzi, oraz wygranych w konkursie ręczników w paski *ok* Janne z kolei rozgadał się (no, po swojemu) na temat ostatniego wyścigu drag racing (z powodu którego nie skakał w Lahti i Kuopio), którą to wypowiedź zrozumiałam w pełni po kilkukrotnym odsłuchaniu na dyktafonie :D Zrobiłam sobie z Janne zdjęcie i akurat jak już staliśmy przed obiektywem - ja z wyszczerzem, on z grobową miną - nagle wlazł nam na linię strzału Jussi. Chyba się zorientował, że dzieje się zdjęcie, bo w jednej chwili dosłownie zapadł się w dół. Cokolwiek nas to wszystkich spowodowało do śmiechu i tym samym mam zdjęcie - chociaż jedno - z naturalnie uśmiechniętym Janne. Jee! Zagadałyśmy też Mattiego, który w dalszym ciągu nie wiedział, jaki ma program, ale wreszcie raczył wyciągnąć go z kieszeni i się zapoznać, po czym strasznie kręcił, że mu nie pasuje, aż ostatecznie umówiliśmy się na 20.

Później udałyśmy się na obiad na stołówkę, potem na spacer na małe skoczeńki, przyglądać się treningom. W którymś momencie z góry zszedł pan trener Hautamäki, który następnie oddalił się truchtem w las... Wróciłyśmy na stołówkę, gdzie się uprzednio umówiłyśmy na ten wywiad... I wyobraźcie sobie, że on się nie pojawił!!! Pojawiali się w różnych odstępach czasu trenerzy, Marvaila (który chodził za Tommim, wciąż ignorowany), był Hannu Manninen, który też udzielał wywiadu, a Mattiego ani widu, ani słychu. Siedziałyśmy tam chyba godzinę, po czym bardzo zbulwersowane wróciłyśmy do pokoju, rozmyślając, dokąd Matti mógł pobiec i czy w ogóle wrócił. Za niedługo poszłam się umyć, a łazienki we Vuokatin Urheiluopisto były zjawiskowe - kabiny prysznicowe nie tylko nie miały drzwi, ale nawet zasłonek. Cóż... Potem poszłam spać, Elken czytała książkę, pod oknami biegali nam młodzi i młodsi skoczkowie, hehe. Nie ma to jak wyrwać się z domu z kolegami na obóz w lesie :>

Rano okazało się, że zostawiłam w łazience ubranie, gdzie przeleżało złożone w kosteczce na ławce całą noc... Poszłyśmy na śniadanie, wypatrując naszych bożyszczów. Wypatrzyłyśmy nowego fizjoła Finów, za którym łaziły jakieś dzieciaki, wyglądające na jego własne (a Elken już się napaliła...), wypatrzyłyśmy Boskiego Havu, który z oddali wyglądał, jakby umiał obsłużyć tylko automat z kawą, bo nic więcej na śniadanie nie spożył. Był Arttu, a także Joonas, który wymienił z Elken długie spojrzenie... Matti w dalszym ciągu nie pojawił się i z pewną taką ulgą zobaczyłyśmy kilka dni później jego zdjęcie na stronie Hiihtoliitto, co oznaczało, że nie został porwany w lesie do drugiego świata. Zostawiłyśmy skoczków na Mäkikarnevaali, a same udałyśmy znajomą drogą na północ. Ponieważ z powodu remontu instytut został pozbawiony internetu (dla gości), zajechałyśmy do Sotkamo do kafejki internetowej, skąd wysłałam fotki z konkursu. Droga do Ruki była znana bardzo mocno i z pewną taką satysfakcją przemierzyłyśmy tym razem autem odcinek do Ristijärvi :> A później już poleciałyśmy prosto do Ruki, bezproblemowo mijając rondo w Kjusamo (jak mówią Norwegowie), a także trochę reniferów, aż zajechałyśmy pod... hotel Rantasipi :]

Nocleg w Ruce planowałam rzecz jasna w Heikkali, gdzie spałyśmy rok wcześniej, tymczasem odpisano mi, że miejsc brak. Na stronie Ruki szukałam więc innego lokum i natknęłam się na ogłoszenie o letniej promocji w Rantasipi Rukahovi, a więc najbardziej wypasionym hotelu, w którym do tej pory bywałyśmy jedynie przy okazji wywiadów :D Rantasipi miało taką obniżkę, że za pokój płaciłyśmy ciut więcej niż w przeciętnym hostelu - jak można było nie skorzystać???

Nasz przyjazd pod hotel nie był jednak tak triumfalny, jak zakładałyśmy, i bardzo szybko okazało się, skąd taka fantastyczna promocja. Oto Ruka przypomina aktualnie plac budowy - nie, ona jest placem budowy. Cały placyk został ogrodzony i robi się na nim nową nawierzchnię, a nie jestem pewna, czy przypadkiem nie jakiś nowy parking także. Większość sklepów - w tym ten, w którym kupiłam zimą błękitny golfik, oraz HALTI z ciapatymi kurtkami - a także Koti Pizza Doping zostały zamknięte. Na dobrą sprawę działał tylko sklepik z pamiątkami lapońskimi, sklep spożywczy i alkoholowy... Rade nie rade zjeść musiałyśmy w restauracji hotelowej, gdzie mieli do wyboru aż cztery pizze *ok*

Budowa budową, ale trzeba przyznać, że nasz pokój był wypasiony. To jest prawdziwy hotelowy kilkugwiazdkowy standard i zapłacić za taki mniej niż 40 euro, to jest okazja. Piękny wystrój, piękna łazienka, wygodne łóżko i dostęp do internetu z kabelkiem. Nie mówiąc o suszarce do ubrań, którą wzięłam za lodówkę -_-' Po prostu full wypas. Z okna nie widziałyśmy co prawda skoczni, tylko budowę, ale nie bądźmy już małostkowe. Zresztą hotel tak stoi, że w ogóle nie ma okien na skocznię. Taki pokoik, z którego nawet nie chce się wychodzić... I wiecie co? My mało wychodziłyśmy. Trudno to wytłumaczyć, ale albo Ruka posiada jakiś specyficzny mikroklimat czy inne pole elektromagnetyczne, czy byłyśmy tak potwornie zmęczone podróżą, czy wreszcie oni coś rozpylali przez klimatyzację - po obiedzie... poszłyśmy spać i spałyśmy kilka godzin do wieczora. Wieczorkiem, kiedy już się nieco ściemniło, poszłyśmy na spacerek (za róg) przywitać się ze skocznią. A potem wróciłyśmy i poszłyśmy spać, i spałyśmy dobrze do rana :|

Dnia następnego, a był to już piątek, spożyłyśmy full wypas hotelowe śniadanie, po czym pojechałyśmy sobie na górę Ruki. Jak tak sobie myślę, to nazwę Ruka można odnieść do trzech lokalizacji i nawet poziomów (o, to zupełnie jak Courchevel!) - Ruka jest miejscowością, do której wjeżdża się z głównej drogi z Kjusamo. Ruka jest poziomem hotelowym i poniekąd skoczniowym, gdzie koncentruje się cały ruch turystyczny. Ruka jest także górą - choć ta nazywa się dokładnie Rukatunturi - o wysokości 400 m n.p.m. z kawałkiem. Na tę właśnie górę wjechałyśmy sobie wyciągiem, który czynny jest także latem, albowiem ta Ruka to doskonały punkt widokowy na piękne krajobrazy północnej Finlandii. Strasznie tam wiało, a także łaziły renifery. Szybko zresztą zeszłyśmy na piechotkę na dół - i poszłyśmy na eksplorację skoczni. Elken żywiła nadzieję, że uda się jej wleźć na samą wieżę, ale przecież one zwykle są zamknięte i nie ma się tam jak dostać. Zaszłyśmy skocznię od tyłu, wzięłyśmy się za robienie sesji zdjęciowej w ujęciach najróżniejszych, a potem schodziłyśmy z góry wzdłuż zeskoku nie wiadomo jak długo. To jest naprawdę OGROMNA skocznia - w sumie ponoć największa skocznia o rozmiarze dużym na świecie, jee! Na dole znów pasły się renifery, zaś na K65 prowadzili jakieś prace i cała ekipa budowlana się tam krzątała :| Wróciłyśmy do hotelu, a było dopiero południe, więc... położyłyśmy się spać i spałyśmy do czwartej -_-' Potem zjadłyśmy obiad, a ja wzięłam się za wywiad z Lumpem, który czekał na spisanie i wrzucenie na neta. Później siłą rzeczy przyszedł wieczór, więc poszłyśmy spać. Wiecie, może ja rzeczywiście miałam niedobór snu po długiej pracy...?

Dnia następnego w sobotę wyruszyłyśmy w podróż do Rovaniemi. Pogoda znów była do kitu i znów lało, ale miałyśmy w sumie szczęście do pogody, bo zwykle lało, gdy jechałyśmy, a gdy byłyśmy na miejscu, już nie. Zajechałyśmy po drodze na - a właściwie pod - Suomutunturi, gdzie mają budować skocznię mamucią. Wiele nie było widać, bo było mocno pochmurno i mglisto, ale zza tych chmur i tej mgły wyłaniała się prawdziwa, wielka góra, jakiej do tej pory w Finlandii niw widziałam! Mają więc w każdym razie o co tę skocznię oprzeć :> Chciałam zrobić jakiś materiał zdjęciowy, ale w sumie pogoda nie sprzyjała, a śladów budowy też żadnych nie było - zostawiłyśmy więc górę w spokoju i pojechałyśmy dalej, wypatrując stacji benzynowej, bo byłyśmy już w potrzebie. Do Rovaniemi dojechałyśmy w czasie przyzwoitym i od razu zajechałyśmy do miasteczka świętego Mikołaja, gdzie w gruncie rzeczy nie było nic ponad linię koła polarnego, gdzie wszyscy robili sobie zdjęcia, a także masę sklepów z pamiątkami. Nie zabawiłyśmy tam długo, tylko udałyśmy do naszego hostelu Borealis, gdzie także już nocowałam i także w 2002 przy okazji Mistrzostw Finlandii - choć tym razem w innym pokoju. Cóż, standard był "trochę" niższy niż w Rantasipi, ale najważniejsze było łóżko i łazienka, poza tym na dole był internet, a to ważne. Udałyśmy się na obiad do Koti Pizza, do której wejście było bardzo trudno znaleźć, ale za to obsługa była jak zawsze miła :) Pospacerowałyśmy po mieście, gdzie Elken ze zdziwieniem stwierdziła, że tam nic nie ma - heh, cały czas jej to powtarzałam od kilku lat! Potem pojechałyśmy na Ounasvaarę, gdzie Elken nareszcie dokonała wymarzonej rzeczy, a mianowicie zbezcześciła rozbieg skoczni - konkretnie K90. Wlazłyśmy tam, bo niczym ogrodzone ani zamknięte nie było, i podczas gdy ja przycupnęłam na progu, bo generalnie nie czułam się najlepiej jeszcze od dnia poprzedniego (chyba znów nażarłam się hotelowego żarcia i miałam niestrawność), Elken urządziła sobie wycieczkę na samą górę :> Piękny stamtąd widok jest, to trzeba przyznać, zwłaszcza w promieniach zachodzącego słońca :) Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że stamtąd Rovaniemi wygląda ładnie :> I prawdopodobnie jedynie stamtąd :>

Reszta jest milczeniem: wróciłyśmy na kwaterę, przespałyśmy noc, w niedzielę rano zjadłyśmy śniadanie i pojechałyśmy do Kuopio (nie ma jak w domu). Odwiozłyśmy auto na plac przed wypożyczalnią, a o 5.20 Elken miała taksówkę na lotnisko, ponieważ leciała do Helsinek pierwszym samolotem i wracała już do Polski...





[ WSPOMNIENIE 18 ][GALERIA I][GALERIA II][ WSPOMNIENIE 20 ]