- Z FINLANDII -
pisze Clio |
|
CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA
Ach, jak miło pisać o skokach, słuchając jednoczesnie 'High Hopes' Pink
Floydów... Trochę mniej, mając świadomość, że właściwie powinnam wracać
do domu i się uczyć...
O czym chcę napisać, zastanawiacie się, w tym enigmatycznie zatytułowanym
fragmencie? Tytuł jest enigmatyczny, jakkolwiek temat - dość banalny i
powszechnie znany: sportowcy i media. Oczywiście, nikt nie musi tego
czytać, jeśli nie chce. Chciałabym się podzielić kilkoma moimi
spostrzeżeniami, jakie musiałam wynieść z tych zawodów, wydarzeniami, przez
które wspomnienie o 'kuopiowych' konkursach będzie wspomnieniem
słodko-gorzkim.
Jak wiecie, pracowałam jako attache ekip: polskiej, słoweńskiej i włoskiej
czyli jednego, jedynego Roberto Cecona. Miałam przez to wstęp na część
terenów przyległych do skoczni. Wiem, że wielu z Was albo i większość
chciałaby mieć taką przepustkę - po to, by dostać autograf ulubienca,
pstryknąć sobie z nim zdjęcie, powiedzieć kilka słów, czy - w przypadku
wygodnickich - choćby po to, by nie gnieść się w tłumie podczas konkursu
(ale mi się to wydaje całkiem fajne - o ile oczywiście człowiek gniecie się
w miarę z przodu i ma jako taki widok na to, co się dzieje). Jest to całkiem
normalne, jeśli jest się fanem. Nie ukrywam, że do Kuopio
przyjechałam tylko i wyłącznie z powodu skoków narciarskich i dlatego, że to
moja kochana Finlandia. Inna sprawa, ze nie marzyłam nawet o takiej
robocie - ostatnie dwa tygodnie były dla mnie czymć zupełnie
niespodziewanym, a jednocześnie tak bardzo emocjonującym. Budziłam się z
rana ze świadomością, że może dziś własnie spotkam mojego Jaśka, że
może będę mogła mu pogratulować narodzin dziecka (jakoś się nie doczekałam
jeszcze...), że w ogóle będę COŚ ROBIĆ przy skokach, które tak wiele
dla mnie znaczą. Oczywiście, byłabym nienormalna chyba, gdybym nie cieszyła
się z mojej przepustki, dzięki której mogłam być wszędzie tam, gdzie ekipy
(no, chyba tylko na skocznie nie miałam wejścia...:)). Trener Apoloniusz Tajner
musiał mnie ze sobą wszędzie zabierać, bo ja po prostu chciałam wszędzie
być: na spotkaniach kapitanów i odprawach, na treningach, na pomiarach...
Nie piszę tego, by wzbudzać czyjąś zazdrość, nic podobnego. Chcę pokazać
drugą stronę medalu i liczyć, że chociaż ktoś mnie zrozumie.
Podczas treningów, kwalifikacji i samych konkursów miałam okazję być
świadkiem kontaktów mediów ze sportowcami. Obserwowałam, jak zachowują się
skoczkowie po oddaniu skoku i zejściu ze skoczni (przez to zwykłe
przegapiałam czyjś kolejny skok:)). Niektórzy mijali kamery, fotoreporterów i
dziennikarzy bez słowa i jednego spojrzenia. Inni przystawali i cierpliwie,
choć też mieli święte prawo sobie pójść, udzielali krótkiego wywiadu dla
radia czy telewizji. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że zaczęłam się zastanawiać nad kwestią
prywatności zawodników, jednocześnie mając świadomość ważności mediów. Każdy
sportowiec, aktor, piosenkarz czy jakikolwiek inny człowiek ma prawo do
własnego życia - do posiadania rodziny, przyjaciół, spędzania z nimi wolnego
czasu, o czym nikt inny nie powinien wiedzieć i czym nie powinien się
interesować. Jednocześnie nie można zapominać, że KAŻDY człowiek
show-biznesu jest bez mediów nikim [tudzież niczym /DANI]. Gdyby telewizja nie pokazywała
skoków - kto by wiedział o Adamie Małyszu czy Martinie
Schmitcie? Gdyby ludzie nie znali skoków - jak długo owi zawodnicy
uprawialiby ten sport? Skakać tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności
oczywiście można, ale co z tego mając? Nie ma jeszcze takiego zawodu:
skoczek narciarski, tak myślę... To samo tyczy się wszystkich innych
dyscyplin. Sport bez kibiców jest martwy. Gdyby w Mediolanie nie stał
wspaniały Stadion San Siro, na którym zasiada 85 tysięcy ludzi, nikt
nie przychodziłby na mecze Interu i Milanu. Gdyby nie
transmitowano spotkań Ligi Mistrzów, ilu ludzi 26 maja 1999
dowiedziałoby się i CHCIAŁOBY wiedzieć, że Bayern Monachium w
ostatnich sekundach przegrał Puchar z Manchesterem United? Media kreują
gwiazdę i musimy mieć tego świadomość. Szanowny Pan Andrzej Łozowski z
'Rzeczpospolitej', z którym miałam okazję porozmawiać po zawodach,
bardzo ładnie mi tę sprawe naświetlił. Powiedział, że grzechy leżą po obu
stronach: że często dziennikarze nie mają żadnego poszanowania dla
zawodnika, ale równie często zawodnik w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że bez
tego (no, nie konkretnie tego...) dziennikarza nie istnieje. Nie
wolno więc wieszać od razu psów na wszystkich reporterach, choć istotnie dla
większości obecnych wykonawców tego zawodu liczy się tylko to, by jak
najszybciej przesłać artykuł do redakcji czy materiał do wiadomości
telewizyjnych - nie zważając na nic.
Zwycięski Adam Małysz w Kuopio |
Po raz kolejny zapytacie (albo i nie), dlaczego to piszę. Gdy tak chodziłam
w okolicach skoczni i prosiłam zawodników o wspólne zdjęcia, nie było mi
wcale łatwo. Nie wynika to z faktu, że jestem nieśmiała czy bojaźliwa, bo to
prawdą nie jest. Chodziło mi właśnie o to, że muszę ingerować w
prywatność tego człowieka - którego bardzo lubię i którego szanuję.
Jasne, było mi też przykro, gdy tak sobie pomyślałam, że on - pomimo mojej
legitymacji - traktuje mnie jako kolejną fankę, ale ważniejszy był fakt tego
wtargnięcia w jego prywatną sferę. Dla mnie jako osoby, która wie, co to
znaczy wścibiac nos w cudze życie, było to wyjątkowo trudne. Gdy słyszę czy
czytam, jak to jakiś fan gonił po całym mieście skoczka albo jechał za nim
kilkanaście kilometrów tylko po to, by dostać autograf, czuję się bardzo
źle. Bo my - fani - jesteśmy takimi samymi 'sępami i szakalami' jak ci
dziennikarze. Może ciut usprawiedliwia nas, że robimy to nie dla forsy czy
sławy [nie obrażając dziennikarzy /DANI], ale z uwielbienia dla idola. Oczywiście, nie każdy z kim 'cykałam' się
na skoczni, miał obiekcje (Goldi, Harada, Hofer), więc wtedy było ok. Gdy
jednak przychodziło do Finów... Tego chyba jeszcze nie pisałam:
Finowie są zwariowani na punkcie prywatności i absolutnie nie wtrącają się w
niczyje życie. Jest to chyba jedyny kraj na świecie, gdzie bohater narodowy
może iść ulicą i nie być zaczepiany przez fanów czy goniony przez
fotoreporterów. I ci wszyscy (trzej?) fińscy skoczkowie, z którymi się
pstryknęłam, też nie powiedzieli mi złego słowa, nie odmówili (jak kilku
innych)... Ale miałam swiadomość, że nie powinnam tego robić. Nie wiem, może
wymyślam, może większość z Was powiedziałaby mi, że jestem głupia i nie
powinnam w ogóle narzekać, a cieszyć się tym, co mam. I ja się cieszę, tylko
za jaką cenę to zdobyłam...?
To takie moje dywagacje na tematy fanowskie. Czasem myślę, że najlepiej być
fanem przed telewizorem - wtedy wszystko wydaje się proste: oglądasz
skoki/mecz/koncert/film, wzdychasz do Swego Numeru 1, jesteś
rozanielony, gdy wygra, i toniesz we łzach, gdy mu się nie powiedzie (na
przykład przegra mecz w ostatnich sekundach). Marzysz, by się z nim spotkać,
często dla tego jesteś w stanie poświęcić bardzo wiele i zostaje Ci miłe
wspomnienie... A czasem poznajesz go bliżej i... dostrzegasz Ciemną Stronę
Księżyca.
[ KONKURS PIERWSZY ]
[ KONKURS DRUGI ]
[ GALERIA ]
[ CIEKAWOSTKA ]
[ MEDIA i SPORT ]
|
|