NOWY SEZON - NOWE WYZWANIA
kolejny sezon marzeń ?

- Z FINLANDII -
pisze Clio
© CLIO XI 2001 Kuopio

      CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA

      Ach, jak miło pisać o skokach, słuchając jednoczesnie 'High Hopes' Pink Floydów... Trochę mniej, mając świadomość, że właściwie powinnam wracać do domu i się uczyć...

      O czym chcę napisać, zastanawiacie się, w tym enigmatycznie zatytułowanym fragmencie? Tytuł jest enigmatyczny, jakkolwiek temat - dość banalny i powszechnie znany: sportowcy i media. Oczywiście, nikt nie musi tego czytać, jeśli nie chce. Chciałabym się podzielić kilkoma moimi spostrzeżeniami, jakie musiałam wynieść z tych zawodów, wydarzeniami, przez które wspomnienie o 'kuopiowych' konkursach będzie wspomnieniem słodko-gorzkim.

      Jak wiecie, pracowałam jako attache ekip: polskiej, słoweńskiej i włoskiej czyli jednego, jedynego Roberto Cecona. Miałam przez to wstęp na część terenów przyległych do skoczni. Wiem, że wielu z Was albo i większość chciałaby mieć taką przepustkę - po to, by dostać autograf ulubienca, pstryknąć sobie z nim zdjęcie, powiedzieć kilka słów, czy - w przypadku wygodnickich - choćby po to, by nie gnieść się w tłumie podczas konkursu (ale mi się to wydaje całkiem fajne - o ile oczywiście człowiek gniecie się w miarę z przodu i ma jako taki widok na to, co się dzieje). Jest to całkiem normalne, jeśli jest się fanem. Nie ukrywam, że do Kuopio przyjechałam tylko i wyłącznie z powodu skoków narciarskich i dlatego, że to moja kochana Finlandia. Inna sprawa, ze nie marzyłam nawet o takiej robocie - ostatnie dwa tygodnie były dla mnie czymć zupełnie niespodziewanym, a jednocześnie tak bardzo emocjonującym. Budziłam się z rana ze świadomością, że może dziś własnie spotkam mojego Jaśka, że może będę mogła mu pogratulować narodzin dziecka (jakoś się nie doczekałam jeszcze...), że w ogóle będę COŚ ROBIĆ przy skokach, które tak wiele dla mnie znaczą. Oczywiście, byłabym nienormalna chyba, gdybym nie cieszyła się z mojej przepustki, dzięki której mogłam być wszędzie tam, gdzie ekipy (no, chyba tylko na skocznie nie miałam wejścia...:)). Trener Apoloniusz Tajner musiał mnie ze sobą wszędzie zabierać, bo ja po prostu chciałam wszędzie być: na spotkaniach kapitanów i odprawach, na treningach, na pomiarach... Nie piszę tego, by wzbudzać czyjąś zazdrość, nic podobnego. Chcę pokazać drugą stronę medalu i liczyć, że chociaż ktoś mnie zrozumie.

      Podczas treningów, kwalifikacji i samych konkursów miałam okazję być świadkiem kontaktów mediów ze sportowcami. Obserwowałam, jak zachowują się skoczkowie po oddaniu skoku i zejściu ze skoczni (przez to zwykłe przegapiałam czyjś kolejny skok:)). Niektórzy mijali kamery, fotoreporterów i dziennikarzy bez słowa i jednego spojrzenia. Inni przystawali i cierpliwie, choć też mieli święte prawo sobie pójść, udzielali krótkiego wywiadu dla radia czy telewizji. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że zaczęłam się zastanawiać nad kwestią prywatności zawodników, jednocześnie mając świadomość ważności mediów. Każdy sportowiec, aktor, piosenkarz czy jakikolwiek inny człowiek ma prawo do własnego życia - do posiadania rodziny, przyjaciół, spędzania z nimi wolnego czasu, o czym nikt inny nie powinien wiedzieć i czym nie powinien się interesować. Jednocześnie nie można zapominać, że KAŻDY człowiek show-biznesu jest bez mediów nikim [tudzież niczym /DANI]. Gdyby telewizja nie pokazywała skoków - kto by wiedział o Adamie Małyszu czy Martinie Schmitcie? Gdyby ludzie nie znali skoków - jak długo owi zawodnicy uprawialiby ten sport? Skakać tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności oczywiście można, ale co z tego mając? Nie ma jeszcze takiego zawodu: skoczek narciarski, tak myślę... To samo tyczy się wszystkich innych dyscyplin. Sport bez kibiców jest martwy. Gdyby w Mediolanie nie stał wspaniały Stadion San Siro, na którym zasiada 85 tysięcy ludzi, nikt nie przychodziłby na mecze Interu i Milanu. Gdyby nie transmitowano spotkań Ligi Mistrzów, ilu ludzi 26 maja 1999 dowiedziałoby się i CHCIAŁOBY wiedzieć, że Bayern Monachium w ostatnich sekundach przegrał Puchar z Manchesterem United? Media kreują gwiazdę i musimy mieć tego świadomość. Szanowny Pan Andrzej Łozowski z 'Rzeczpospolitej', z którym miałam okazję porozmawiać po zawodach, bardzo ładnie mi tę sprawe naświetlił. Powiedział, że grzechy leżą po obu stronach: że często dziennikarze nie mają żadnego poszanowania dla zawodnika, ale równie często zawodnik w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że bez tego (no, nie konkretnie tego...) dziennikarza nie istnieje. Nie wolno więc wieszać od razu psów na wszystkich reporterach, choć istotnie dla większości obecnych wykonawców tego zawodu liczy się tylko to, by jak najszybciej przesłać artykuł do redakcji czy materiał do wiadomości telewizyjnych - nie zważając na nic.

Adam Małysz w Kuopio 2001
Zwycięski Adam Małysz w Kuopio
      Po raz kolejny zapytacie (albo i nie), dlaczego to piszę. Gdy tak chodziłam w okolicach skoczni i prosiłam zawodników o wspólne zdjęcia, nie było mi wcale łatwo. Nie wynika to z faktu, że jestem nieśmiała czy bojaźliwa, bo to prawdą nie jest. Chodziło mi właśnie o to, że muszę ingerować w prywatność tego człowieka - którego bardzo lubię i którego szanuję. Jasne, było mi też przykro, gdy tak sobie pomyślałam, że on - pomimo mojej legitymacji - traktuje mnie jako kolejną fankę, ale ważniejszy był fakt tego wtargnięcia w jego prywatną sferę. Dla mnie jako osoby, która wie, co to znaczy wścibiac nos w cudze życie, było to wyjątkowo trudne. Gdy słyszę czy czytam, jak to jakiś fan gonił po całym mieście skoczka albo jechał za nim kilkanaście kilometrów tylko po to, by dostać autograf, czuję się bardzo źle. Bo my - fani - jesteśmy takimi samymi 'sępami i szakalami' jak ci dziennikarze. Może ciut usprawiedliwia nas, że robimy to nie dla forsy czy sławy [nie obrażając dziennikarzy /DANI], ale z uwielbienia dla idola. Oczywiście, nie każdy z kim 'cykałam' się na skoczni, miał obiekcje (Goldi, Harada, Hofer), więc wtedy było ok. Gdy jednak przychodziło do Finów... Tego chyba jeszcze nie pisałam: Finowie są zwariowani na punkcie prywatności i absolutnie nie wtrącają się w niczyje życie. Jest to chyba jedyny kraj na świecie, gdzie bohater narodowy może iść ulicą i nie być zaczepiany przez fanów czy goniony przez fotoreporterów. I ci wszyscy (trzej?) fińscy skoczkowie, z którymi się pstryknęłam, też nie powiedzieli mi złego słowa, nie odmówili (jak kilku innych)... Ale miałam swiadomość, że nie powinnam tego robić. Nie wiem, może wymyślam, może większość z Was powiedziałaby mi, że jestem głupia i nie powinnam w ogóle narzekać, a cieszyć się tym, co mam. I ja się cieszę, tylko za jaką cenę to zdobyłam...?

      To takie moje dywagacje na tematy fanowskie. Czasem myślę, że najlepiej być fanem przed telewizorem - wtedy wszystko wydaje się proste: oglądasz skoki/mecz/koncert/film, wzdychasz do Swego Numeru 1, jesteś rozanielony, gdy wygra, i toniesz we łzach, gdy mu się nie powiedzie (na przykład przegra mecz w ostatnich sekundach). Marzysz, by się z nim spotkać, często dla tego jesteś w stanie poświęcić bardzo wiele i zostaje Ci miłe wspomnienie... A czasem poznajesz go bliżej i... dostrzegasz Ciemną Stronę Księżyca.

[ KONKURS PIERWSZY ] [ KONKURS DRUGI ] [ GALERIA ] [ CIEKAWOSTKA ] [ MEDIA i SPORT ]